To mówiąc, Arnold podniósł oczy i zobaczył Katarzynę stojącą w oknie, w długiej białej koszuli i z opadającymi na nią złocistymi warkoczami. Zbladł i odwrócił wzrok. A następnie biorąc pod ramię de Xaintrailles'a rzekł głośno, aby usłyszała go Katarzyna: - Chodźmy stąd. Niech Joanna uczyni z tą kobietą, co jej się żywnie podoba. A najlepiej niech pośle ją do diabła...

- Joanna miałaby posłać kogoś do diabła? Bardzo bym się zdziwił powiedział La Hire ze szczerym zdumieniem.

Ponieważ nie znał sprawy, niczego nie zrozumiał, ale za to Xaintrailles uśmiechnął się porozumiewawczo. A gdy obaj mężczyźni odwrócili się do niego plecami, posłał Katarzynie uśmiech i pozdrowienie.

Zmniejszyły one trochę nieprzyjemne wrażenie, jakie pozostawiły po sobie słowa Arnolda. Wydawało się, że Xaintrailles zachował do niej pewną słabość i młoda kobieta pomyślała, że jako najlepszy przyjaciel Arnolda ma na niego, być może, jakiś wpływ na niego. Obiecała sobie, że spotka się z Xaintrailles'em i poważnie z nim porozmawia.

Przez cały dzień, wraz w innymi kobietami zamieszkującymi dom, Katarzyna obserwowała Joannę d'Arc. Dziewica fascynowała ją i przyciągała z taką siłą, że chwilami zapominała nawet o Arnoldzie. Kiedy zaczynała o nim myśleć, odpychała myśli z zażenowaniem z powodu zbyt dokładnych i płomiennych obrazów, jakie wywoływały. W obecności wielkiej Lotarynki, prostej i czystej, takie wspomnienia wydawały się Katarzynie świętokradztwem. Jednakże Joanna, mimo że całe miasto ogłosiło ją już świętą i błogosławioną, w niczym nie przypominała postaci z witraża.

Tryskała radością, ale kiedy zachodziła konieczność, potrafiła wpaść w gniew równie silny, jak gniew któregoś z jej kapitanów. Arnold de Montsalvy odczuł to na własnej skórze.

Tego ranka, podczas mszy odprawionej dla niej przez brata Jana Pasquerela w kaplicy Matyldy Boucher, Joanna nie mogła usiedzieć na miejscu. Paliła się do walki i najwyraźniej była wściekła, że z powodu rad Jana z Orleanu następuje opóźnienie.

- Lepiej - mówił bastard - poczekać na resztę armii, która jest jeszcze w Blois.

Aby ją utworzyć, sprowadzono część okolicznych garnizonów i potrzeba było trochę czasu dla zgrupowania w sposób zwarty tych różnych pododdziałów.

Ale, jak każda Lotarynka, Joanna była bardzo uparta. Katarzyna ukryła się z Matyldą za drzwiami dużej komnaty, w której odbywała się burzliwa narada wojenna. Z jednej strony Joanna wspierana przez La Hire'a, Xaintrailles'a i de Montsalvy'ego obstawała przy natychmiastowym ataku. Z drugiej strony bastard, Gaucourt i pan de Gamaches chcieli czekać na armię.

Od słowa do słowa między Gamaches'em i Joanną wybuchła gwałtowna kłótnia. Joanna, uważająca się za dowódcę armii, nie lubiła, kiedy ktoś sprzeciwiał się jej rozkazom. Rozwścieczony Gamaches nazwał ją głupią niewiastą, aż w końcu krzyknął, że rezygnuje z pełnionych funkcji i niewiele brakowało, by Arnold wypruł mu mieczem wnętrzności, rycząc, że wciśnie mu do gardła obelgi skierowane pod adresem Joanny. Nie bez trudu udało się bastardowi przeszkodzić Owerniakowi w podcięciu gardła popędliwemu Pikardyjczykowi. Zganił najpierw Gamaches'a, następnie nieco łagodniej Joannę i w końcu doprowadził do tego, że wprawdzie z kwaśnymi minami, ale dwaj panowie pogodzili się.

Gdy zdecydowano, że bastard i koniuszy Joanny pojadą do Blois, aby przyspieszyć nadejście armii, Joanna zaczęła dyktować Janowi Pasquerelowi list do Anglików. Pan de Xaintrailles opuścił salę narad, aby poprosić o podanie wina. Kiedy stanął w drzwiach, znalazł się oko w oko z Katarzyną.

- Panie - powiedziała cicho - chciałam z tobą porozmawiać. Czy możesz poświęcić mi jedną chwilę?

Za całą odpowiedź wziął ją za ramię i odciągnął na bok, we wnękę okienną, upewniwszy się najpierw, że w sali obrad wszyscy są zajęci.

- Cóż mogę uczynić dla ciebie, piękna pani? - spytał uprzejmie, uśmiechając się tym razem szeroko.

- Chciałam ci, panie, przede wszystkim podziękować. Dowiedziałam się od mojego strażnika w więzieniu, że dzięki tobie dyscyplina została znacznie złagodzona. Dawano mi jeść, nie byłam wcale przykuta łańcuchami i...

- Ależ, droga pani, nie jesteś mi winna żadnych podziękowań.

Postąpiłem, jak nakazywało mi sumienie. Nie pamiętasz, że kiedyś wyciągnęłaś nas, pani, z więzienia w Arras?

Katarzynie nie udało się powstrzymać pełnego rozczarowania westchnienia.

- Ach! Więc to dlatego? Miałam nadzieję, że wierzy pan w mą niewinność. Sądziłam, że chcesz, panie, naprawić niesprawiedliwość, jaka spotkała mnie od pana Arnolda...

- Pewnie i dlatego również. Nigdy nie uwierzyłem, że miałaś tu, pani, jakieś zadanie do spełnienia. Byłaś w tak opłakanym stanie! Tylko ślepe zacietrzewienie Arnolda mogło spowodować taką pomyłkę. A ponieważ nie chciałaś mnie słuchać, robiłem, co mogłem...

- Nawet nie wiesz, panie, jak bardzo jestem ci wdzięczna. Gdyby nie ty, on rzuciłby mnie bez litości na pożarcie katu. Nienawidzi mnie, prawda?

Na szerokiej twarzy de Xaintrailles'a pojawiła się zaduma zupełnie u niego niespotykana. Wydawało się, że zastanawia się nad odpowiedzią, czując, że stąpa po niepewnym gruncie.

- Szczerze mówiąc, nie wiem. Wydaje się, że cię nienawidzi, a przecież...

- A przecież? - szepnęła Katarzyna z nadzieją w głosie.

- A przecież postępuje dziwnie. Wiesz, pani, dlaczego dopiero dzisiaj rano dowiedział się, że zostałaś ocalona? Tylko dlatego, że wczoraj wieczór spił się na umór. Nigdy jeszcze nie widziałem, aby w trunkach topił zmartwienia. Wychylał kubek za kubkiem i za każdym razem wznosił toast w kierunku jakiejś niewidzialnej osoby. Nad ranem wyniesiono go płaczącego jak dziecko. Mamrotał jakieś niezrozumiałe słowa, ale wydawało mi się, że wymienia też twoje, pani, imię. Być może nienawidzi cię, pani.

Ale twierdziłbym raczej, że kocha cię jeszcze mocniej!

Z dużej sali dał się słyszeć głos Illiers'a, który krzyknął: - No co tam z tym winem, panie de Xaintrailles?

- Już idę! - odpowiedział rycerz. A następnie widząc, że Katarzyna stara się go jeszcze zatrzymać, nachylił się ku niej i zapytał, ściszając głos: Kochasz go, pani, nieprawdaż?

- Nade wszystko w świecie! - żarliwie przytaknęła, tak szczerze, że wywołało to uśmiech na twarzy Xaintrailles'a.

- Ma więcej szczęścia niż rozumu. Posłuchaj mnie, piękna Katarzyno.

Arnold jest bardziej uparty niż wszystkie muły w całym królestwie, ale za tym strasznym charakterem kryje się bardzo wrażliwe serce. Jeśli potrafisz zdobyć się na cierpliwość, istnieje pewna szansa, chociaż jest uparty, że nadejdzie taki dzień, kiedy przestanie opierać się tej miłości.

- Ale dzisiaj rano sam chciał mnie powiesić!

- Być może, kiedy tutaj przybył. Ale wcześniej, szkoda, że nie widziałaś, pani, jego spojrzenia, kiedy dowiedział się, że Joanna ocaliła ci życie. We wzroku Arnolda można wyczytać wszystko. To, co zobaczyłem, to był błysk radości...

Xaintrailles oddalił się, nie mówiąc nic więcej i zostawiając Katarzynę sam na sam z myślami. Tych kilka wypowiedzianych słów obudziło w Katarzynie nikły promyk nadziei, nadziei, która z trudem umiera w sercu naprawdę oddanym...

Podczas gdy mężczyźni raczyli się winem w dużej sali, Joanna wróciła do kobiet, aby pomogły jej włożyć zbroję. Matylda, Małgorzata i Katarzyna dołączyły do nich, podając jedna przez drugą części białej zbroi. Katarzyna, klęcząc u stóp Joanny, pomagała jej w zakładaniu stalowych trzewików.

Nagle podniosła głowę i zapytała: - Dlaczego zakładasz zbroję, pani Joanno, skoro nie będziecie dzisiaj atakować? Chyba nie będziesz szturmować sama?

Joanna zaczęła się śmiać.

- Chętnie bym to uczyniła, droga przyjaciółko. Ale chcę tylko towarzyszyć moim wysłannikom do dużego mostu... i zobaczyć, co tam się dzieje.

Dwaj heroldowie Joanny, Guyenne i Ambleville, mieli dostarczyć list do obozu Talbota zgodnie z przyjętym ceremoniałem rycerskim.

- Pani Joanno - szepnęła Katarzyna, trzymając w dłoni jedną z rękawic dziewczyny. - Chciałabym z tobą pójść. Nałożę męski strój. Będę twoim giermkiem.

- ...a moi kapitanowie będą mieli uciechę z powodu tak ładnego giermka - uśmiechnęła się Joanna. - Muszą zachować zimną krew, gdyż miasto bardzo ich potrzebuje. Idź, Katarzyno, na mury, to zobaczysz wszystko.

Katarzyna westchnęła, lecz nie nalegała. Zobaczyła, jak Joanna wsiada na konia i oddala się w towarzystwie kilku swoich dowódców, wśród których połyskiwała złowrogo czarna zbroja Arnolda. Wydawało się, że stara się jak najgorliwiej służyć Dziewicy, ale, rzecz dziwna, Katarzyna nie odczuwała zazdrości. Joanna posiadała tajemną moc: tłumienia złych podszeptów, które mogły rodzić się w głębi duszy. Co więcej, Katarzynie wydawało się, że nic złego nie może przytrafić się młodemu dowódcy, kiedy znajduje się przy Lotarynce. Joanna budziła zaufanie...

Podczas gdy Joanna i jej świta przebywali poza murami, Katarzyna pozostawała na murach przy bramie Regnard, śledząc ruchy grupy wojowników, i zeszła stamtąd, dopiero gdy zobaczyła, że wracają. Po powrocie do domu stwierdziła, że oczy Joanny są pełne łez. Anglicy odpowiedzieli na jej list obelgami, nazwali ją rozpustnicą i dziewuchą od krów. A co było najgorsze, na oczach Dziewicy zatrzymali jako zakładnika jednego z jej heroldów. Wrócił tylko Ambleville. Guyenne został zatrzymany w obozie angielskim i Gladsdale groził, że spali go żywcem.

Natychmiast zerwał się Arnold.

- Idę tam! - krzyknął. - Przyprowadzę go.

- Nie! - krzyknęła Katarzyna tak spontanicznie, że wszyscy odwrócili głowy w jej stronę.

Zaczerwieniła się ze wstydu pod tymi spojrzeniami, a ponieważ Arnold, nie racząc nic odpowiedzieć, zmierzył ją złym spojrzeniem, ukryła się za szerokimi plecami pani Matyldy i pragnęła zapaść się pod ziemię.