- Nie dam ci chwili wytchnienia - szepnęła, kiedy rycerz przejeżdżał pod jej oknem.

Ogarnęło ją głębokie pragnienie rewanżu i zemsty. Widok Arnolda zrodził w jej sercu mieszane uczucia. Był jednocześnie wszystkim, co kochała, i wszystkim, czego nienawidziła; ten mężczyzna, który z zimną krwią i bez najmniejszego wahania posłał ją na śmierć i który szalał z namiętności w jej ramionach. Jego posępny wygląd i smutek malujący się na twarzy wywołały u Katarzyny falę perfidnej radości. Najwyższy czas, aby i on dowiedział się, co to jest cierpienie, aby zrozumiał, że duma nie jest rozwiązaniem!

Kiedy wszyscy weszli do domu i wypełnił się on szumem niczym muszla, Katarzyna wyciągnęła się w łóżku tak wygodnym, że o mało nie rozpłakała się z radości. Jej złość na Arnolda rosła, lecz wzmagał się także jej niepokój. Dzisiaj lub jutro staną twarzą w twarz i młoda kobieta nie ukrywała, że boi się tej chwili bardziej niż czegokolwiek na świecie. Jak zareaguje, kiedy ją zobaczy, kiedy przekona się, że ona żyje? Arnold stanowił dla Katarzyny trudną do rozwiązania zagadkę. Dwa razy ofiarowała mu się pełna ufności i przyzwolenia, tak iż nie mógł mieć wątpliwości co do jej uczuć. Skąd więc od tamtego czasu ta nienawiść tak wielka, że oddał ją na tortury, rzucił katu? Bał się jej, to pewne, bał się też pożądania, jakie w nim budziła; ponieważ uważał, że to jakieś czary, usiłował uwolnić się od niej w najbardziej okrutny sposób.

Katarzyna próbowała postawić się na miejscu młodzieńca. Kiedy go spotkała w drodze do Flandrii, nawet nie usiłował oprzeć się czarowi, jaki na nim wywarła. Nie stawiał pytań, a ponieważ była piękna, wziął ją w ramiona, gdyż miał na to ochotę; chciał uczynić ją swoją, nie starając się dowiedzieć niczego więcej. Ale w chwili gdy czysta miłość rzuciła ich ku sobie, los spłatał im złośliwego figla i rozdzielił ich. Dlaczego tak się stało, że z okoliczności śmierci brata zapamiętał tylko nazwisko Legoix? Przecież było w Paryżu wiele osób o tym nazwisku, ale tylko jedna z nich,kuzyn Tomasz, obsługiwała nóż gilotyny, która odebrała życie Michałowi. Jeśli Arnold miał tak dokładne informacje, jakże to było możliwe, że nie wiedział o roli, jaką odegrała w tej sprawie mała paryska dziewczynka? Nikt więc nie powiedział mu o złotniku, którego powieszono za to, że udzielił schronienia jego bratu, o zrozpaczonym dziecku, które stawiając czoło wściekłości ludu, błagało, aby oszczędzono młodzieńca? Arnold utożsamiał Katarzynę ze wszystkimi Legoix na ziemi, nie starając się nawet dowiedzieć, kto zawinił, a kto nie.

Jednakże w miarę jak myśli młodej kobiety podążały swą drogą, odkrywała w głębi duszy powody, dla których mogłaby mu wybaczyć. Bo tak naprawdę, dlaczego Arnold miałby mieć do niej zaufanie? Nosiła nazwisko, któremu poprzysiągł zemstę, a przecież kiedy się spotkali pod murami miasta Arras, miotany uczuciami, jakie w nim wywoływała, zapomniał o swej zemście.

I cóż się potem stało? Rozdzielono ich, postępując niezgodnie z prawami rycerskimi. Arnold znalazł się w więzieniu. Kiedy z niego wyszedł, znalazł Katarzynę w łożu samego księcia Filipa i jeśli nawet uwierzył, że młoda kobieta przyczyniła się do jego oswobodzenia, z pewnością nie sprawiło mu to przyjemności. W końcu, kiedy spotkał ją znowu w łachmanach i półżywą pod murami Orleanu, jakże mógł odgadnąć, iż pragnąc się z nim połączyć, przez wiele dni znosiła straszne męki? Dla tego mężczyzny, zamkniętego od kilku miesięcy w oblężonym i cierpiącym głód mieście, wszystko, co pochodziło z Burgundii, było niebezpieczne...

W miarę jak czas upływał, myśli Katarzyny stawały się coraz bardziej przychylne dla Arnolda. Rozumiała go teraz, a nawet wybaczała mu tę nieprzejednaną nienawiść, jaką do niej żywił. Być może na jego miejscu uczyniłaby tak samo... I być może byłoby dla niej lepiej zrezygnować. Zdała sobie sprawę, że śniła, tylko i wyłącznie śniła o przyszłości razem z Arnoldem de Montsalvy. Zbyt wiele ich dzieliło,zbyt wiele goryczy i przeszkód. Nigdy nie będzie mógł uwierzyć w szczerą miłość kobiety, której nie ufał. Poczuła głębokie i nużące zmęczenie.

Ponieważ odzwyczaiła się rozbierać do snu, zaczynała zapadać w drzemkę, kiedy pojawiła się podekscytowana pani Matylda.

- Czy uwierzysz, pani, że Joanna nie chce brać udziału w uczcie, którą przygotowaliśmy? - wykrzyknęła. - Kapitanowie Jego Wysokości Jana uczynili nam ten honor, lecz jej trzeba było podać kilka kromek chleba, które zjadła, maczając w winie rozcieńczonym wodą. Cóż za dieta! Jej kapelan, brat Jan Pasquerel, powiedział mi, że prawie nigdy nie jada nic innego.

- Ani ty, pani Matyldo, ani ja nie wiemy nic o wysłanniczkach bożych i o ich przyzwyczajeniach - odparła Katarzyna łagodnie. - To są sprawy niezbadane...

Nieprzekonana Matylda Boucher skinęła poważnie dużą głową przyozdobioną nakryciem z dwoma półksiężycami.

- Czy wierzysz, pani, że naprawdę jest tylko dziewczyną z pól, jak się mówi? Widziałaś, jak siedzi na koniu? Cóż za pewność i godność. Pan d'Aulon, jej koniuszy, zapewniał mnie, że ostatnio w Tours walczyła na lance z Jego Wysokością księciem d'Alencon, który był całkowicie zaskoczony jej zręcznością. Czyż to nie dziwne?

Poczciwa kobieta jeszcze długo rozprawiała o osobliwościach Joanny, lecz Katarzyna prawie jej nie słuchała. Cała jej uwaga skierowana była w stronę męskiego głosu dochodzącego z niższego piętra; głosu równie szorstkiego, co ciepłego, od którego poczuła ciarki na skórze. Kiedy gospodyni wyszła, pozostawiając ją znowu samą, Katarzyna poczuła, że spada na nią ciężka zasłona smutku i zwątpienia, które szły za nią od chwili oswobodzenia. Trudno było podjąć jakąś właściwą decyzję. Czy znajdzie kiedyś odwagę, aby zostawić Arnolda, odejść od niego na zawsze?

* * *

Następnego ranka Katarzynę obudził głos okrutnie przeklinający i złorzeczący. Ponieważ wydawało jej się, że go rozpoznaje, wyskoczyła z łoża, boso podbiegła do okna i wychyliła się na zewnątrz. Przed domem, w zbroi i z hełmem pod pachą, stał Arnold, który kłócił się ze skarbnikiem Jakubem Boucherem. Obaj krzyczeli tak głośno, że z początku Katarzyna nie rozumiała nic z tego, co mówili; wokół nich zrobiło się zbiegowisko.

Boucher z rozpostartymi ramionami zdawał się zastępować kapitanowi drogę.

- Do diabła! - krzyknął w końcu rozwścieczony Arnold. - Bądź pewien, że mnie nie powstrzymasz! Sądziłem, że ta rozpustnica nie żyje od wczoraj, a dzisiaj dowiaduję się, że gości pod tym dachem! Ten skandal nie potrwa długo, nawet jeśli będę zmuszony sam powiesić na szubienicy tę przeklętą czarownicę!

Boucher zamierzał coś odpowiedzieć, ale inny głos, równie silny jak głos młodzieńca, dał się słyszeć na ulicy. Katarzyna zobaczyła, że Joanna wybiega z domu, rzuca się na Arnolda, chwyta za ramiona i zaczyna mocno nim potrząsać.

- Panie! - krzyknęła. - Jak śmiesz przeklinać imieniem naszego Pana.

Zapewniam cię, że odwołasz te słowa, zanim stąd odejdę.

Grom z nieba byłby dla Arnolda z pewnością mniej zaskakujący niż gwałtowny atak ze strony Dziewicy. Władczy ton i mocna pięść młodej dziewczyny wywołały osłupienie u najbardziej popędliwego z kapitanów, gdyż najwyraźniej Anioł Pański miał mocną rękę!

Ale Arnold nie był mężczyzną, którego dałoby się łatwo onieśmielić.

- Jestem kapitanem de Montsalvym i chcę wejść do tego domu, aby sprawiedliwości stało się zadość! - wykrzyknął.

- Czy jesteś naszym panem i władcą, że wolno ci wchodzić wbrew woli pana Bouchera? Jest to zresztą sprawa między wami dwoma. Dla mnie zaś jest ważne, żebyś poprosił Boga o wybaczenie za to, żeś Go obraził swoimi przekleństwami. Nie zwolnię cię z tego. Na kolana!

Na kolana? Dziewica ośmieliła się nakazać panu de Montsalvy'emu, aby ukląkł? Na wpół zaniepokojona i na wpół zgorszona Katarzyna nie wierzyła własnym uszom. Nie uwierzyła też własnym oczom, kiedy zobaczyła, że Arnold z pąsowoczerwonego stał się zielonkawobiały, ale ukląkł i zmówił krótką modlitwę. Ze smutkiem pomyślała, że Arnold bez wątpienia dorzuci to poniżenie, jakie wymusiła na nim Joanna, na już i tak ciężkie jej własne konto. Zrozumiała, że jego nienawiść nie ustąpiła. Gdyby nie łaska Dziewicy, Arnold pozwoliłby jej umrzeć. Czyż nie chciał powiesić jej osobiście? Trudno, nawet gdyby miała umrzeć z rozpaczy, musiała spróbować ze wszystkich sił wydrzeć z serca tę niedorzeczną miłość.

Kiedy kapitan kończył się modlić, Joanna weszła do domu Jakuba Bouchera. Tymczasem u wlotu ulicy pojawił się pan Xaintrailles w towarzystwie innego kapitana, równie gwałtownego i groźnego. Na widok Arnolda modlącego się pośrodku ulicy obydwaj zatrzymali się i zaczęli skręcać się ze śmiechu. Złość Arnolda obróciła się przeciwko nim.

- Chciałbym wiedzieć, czemu śmiejecie się jak opętani - wykrzyknął kłótliwym głosem.

Agresywny ton Arnolda nie zmieszał obu mężczyzn. Starszy przestał się śmiać i powiedział szyderczo: - Mam wrażenie, że Dziewica zaczęła cię tresować, synu. Można by rzec, że wreszcie znalazłeś pana!

- Załóżmy się, że ciebie czeka to samo, panie La Hire*. W całej armii nikt nie klnie gorzej od ciebie i zobaczymy, co powie Joanna, kiedy cię usłyszy. Gotów jestem iść z tobą o zakład.

* (franc.) Gniew. - W jakiej sprawie? - zapytał ostrożnie Gaskończyk.

- W twojej sprawie. Stawiam sto złotych talarów, że każe ci iść do spowiedzi!

Śmiech La Hire'a wstrząsnął murami. Płakał z radości i hałaśliwie klepał się po pośladkach. Słynący w całej armii ze swego złego charakteru Stefan de Vignolles, nazwany jednogłośnie La Hire, radował się równie gwałtownie, jak złościł.

- Zgoda! - wykrzyknął. - Możesz już odliczać sto talarów. Ja miałbym iść do spowiedzi? Nawet papież nie ośmieliłby się poprosić mnie o to...

- Joanna się ośmieli. I będziesz musiał posłuchać, mój chłopcze... bo nie można jej nie posłuchać, zobaczysz!