Mimo że wiedziała, iż jego koniec jest bliski, próbowała jeszcze za wszelką cenę go przekonać. Wszystko to wydawało jej się ogromnie niesprawiedliwe. Zapomniała całkiem, że z jego winy cierpiała jeszcze bardziej niż on. Na korytarzu dał się słyszeć odgłos kroków i rozmowa dwóch osób.

- Nadchodzą! Strażnik i ksiądz, który ma mnie przygotować na śmierć.

Musisz odejść, Katarzyno. Żegnaj... i przebacz mi, że nie potrafiłem uczynić cię szczęśliwą. Pomódl się czasem za mnie. Umrę z twoim imieniem na ustach...

Jego straszna twarz przyoblekła się w kamienny spokój. Z oczu Katarzyny trysnęły łzy. Zaciskała nerwowo ręce.

- Czy naprawdę nic nie mogę dla ciebie uczynić? Tak bardzo bym chciała!

Jedyne oko Garina ożywił dziwny blask.

- Być może... Posłuchaj! Nie boję się stryczka ani tortur... lecz przerażony jestem tym, że będą mnie wlekli w plecionce, jak zwierzę, w kurzu... na wysokości stóp gawiedzi... opluwanego i obrzucanego... tak, tego najbardziej się boję... Gdybyś mogła mi obiecać, że to zostanie mi oszczędzone, będę się modlił do Pana Boga, aby cię błogosławił...

- W jaki sposób to zrobić?

W tej chwili drzwi lochu otworzyły się i do środka wszedł Rudzielec razem z mnichem benedyktynem, który miał ręce schowane w rękawach brązowego habitu i twarz ukrytą pod spuszczonym kapturem.

- Już czas! - rzucił strażnik pod adresem Katarzyny. - I tak za długo pozwoliłem ci tutaj siedzieć!

- Jeszcze chwilę! - krzyknął Garin, po czym skierował na żonę błagalne spojrzenie i powiedział: - Zanim umrę, chciałbym wypić kwartę wina z Beaune... Poproś strażnika, aby pozwolił przynieść dla mnie dzban tego wina.

Rudzielec wybuchnął gromkim śmiechem, poklepując się z uciechy po udach: - Burgundzka krew! Nie może przenieść się na tamten świat, dopóki sobie nie golnie! Ja to rozumiem! Wino z Beaune, dobra rzecz!

- Mój synu! - rzekł oburzony mnich. - Nie zapominaj, że za chwilę staniesz przed Bogiem...

- Ojcze, to pożegnanie z tym światem, który on stworzył taki piękny odparł Garin z uśmiechem.

Katarzyna milczała. Zrozumiała, czego chciał Garin. Skierowała swe kroki w stronę drzwi, ale na progu odwróciła się jeszcze. Wzrok Garina był utkwiony w niej i wyrażał taką miłość i taką rozpacz, że Katarzyna zaszlochała.

- Żegnaj, Garinie! - wyszeptała przez łzy. Z głębi lochu dobiegł cichy głos więźnia: - Żegnaj, Katarzyno...

Rzuciła się do schodów, lecz zatrzymawszy się na pierwszym stopniu stanęła twarzą w twarz z Rudzielcem, który jej nie odstępował.

- Ile zażądasz za spełnienie jego ostatniej prośby?Strażnik nie zawahał się ani przez chwilę. W jego ponurym spojrzeniu czaiła się chciwość.

- Dziesięć złotych dukatów!

- I przysięgasz, że dostanie to wino? Tylko nie próbuj mnie oszukać!

- Na moją duszę, klnę się, że mu je dam!

- A więc masz! Oto złoto! Kobieta, która czeka na mnie na dziedzińcu, wróci tutaj za chwilę z dzbanem.

Katarzyna wsunęła do dłoni strażnika dziesięć złotych monet i ruszyła do wyjścia. Na dziedzińcu czekała na nią Sara, chodząc nerwowo tam i z powrotem.

- Idziemy! - rzuciła Katarzyna.

Po powrocie do domu Ermengardy, nie zdejmując nawet czarnej peleryny, Katarzyna posłała po Abu-al-Khayra i powiedziała mu o ostatnim życzeniu Garina.

- Prosił mnie o wino z Beaune... lecz jemu chodzi o truciznę, pragnie uniknąć hańby podczas wleczenia w plecionce. Czy możesz mu to dać?

Mały medyk słuchał jej słów, stojąc nieruchomo.

- Zrozumiałem. Każ mi podać dzban wina. To nie potrwa długo.

Sara pobiegła po wino i zaniosła je medykowi. Zamknął się w swoim pokoju, a po chwili wrócił, niosąc cynowy dzban, który wręczył Katarzynie.

- Masz! To jest to, o co mnie prosiłaś. Każ go zanieść natychmiast!

Z mieszaniną ciekawości i przerażenia Katarzyna spoglądała na ciemnoczerwony płyn, którym wypełniony był dzban.

- I... nie będzie cierpiał? - spytała niepewnie.

Abu wzruszył ramionami i uśmiechnął się smutno.

- Zaśnie... i już się nie obudzi. Nawet połowa tego wina wystarczyłaby...

Sara wyrwała dzban z rąk Katarzyny.

- Daj mi to! Nie powinnaś tego dotykać!Ukrywszy dzban w fałdach czarnej peleryny, Cyganka zniknęła na schodach. Katarzyna została sama z medykiem. Po chwili Abu podszedł do niej i dotknął delikatnie jej powiek.

- Płakałaś - stwierdził. - Łzy zmyły żółć wypełniającą twoje serce.

Niebawem odzyskasz spokój.

- Nie wierzę! - zawołała Katarzyna. - Jak można zapomnieć o tym, co się stało? Wszystko jest straszne... i niesprawiedliwe!

Abu skierował się do drzwi, lecz zatrzymał się na progu i odparł: - Czas zabliźnia rany, usuwa gniew i nienawiść, pozwala zapomnieć o przeszłości.

* * *

W końcu nadszedł 6 kwietnia 1424 roku. Katarzyna, która spędziła resztę nocy na modlitwie, wstała z klęczek i podeszła do małego okienka wychodzącego na ulicę. Miasto zasnute było szarą mgłą i zasłoną mżawki.

Pomimo wczesnej godziny porannej przed Domem pod Małpą gromadzili się gapie, żądni krwawego widowiska. Modlitwa miała na Katarzynę zbawienny wpływ. Przyniosła jej pocieszenie i utracony dawno spokój. Z całego serca błagała Boga o miłosierdzie dla człowieka, którego tajemnicę poznała, okrutną tajemnicę, źródło cierpienia i hańby. Wiedziała, że od tej pory będzie mogła o nim myśleć z odrobiną czułości. Teraz, kiedy go zrozumiała, stał się jej drogi. Drżała tylko z niepokoju, czy Rudzielec dotrzyma obietnicy.

Z zamyślenia wyrwało ją poruszenie tłumu. Nadchodził oddział żandarmerii złożony z łuczników z halabardami, ich twarze ukryte były pod przyłbicami lekko błyszczącymi od deszczu. Pluton prowadził ze sobą leciwego, lecz jeszcze żwawego człowieka. Na jego widok Katarzyna zadrżała. To był Józef Blaigny, kat. Szedł po skazańca.

Kiedy ten ponury pochód zniknął w Domu pod Małpą, serce Katarzyny zaczęło bić jak oszalałe. Bała się, że zobaczy Garina żywego. Przed merostwem zatrzymał się koń pociągowy zaprzęgnięty do drewnianej klatki, plecionki, w której skazaniec, ze związanymi rękoma, miał być wleczony przez miasto. Przybyciu plecionki towarzyszył pomruk zadowolenia gawiedzi.

Upłynęło kilka nieskończenie długich chwil. Nagle do uszu Katarzyny dobiegły okrzyki zdziwienia, przechodzące w głuchy pomruk gniewu.

Ukazał się Józef Blaigny, niosący w ramionach bezwładne, długie, blade i nagie ciało - osłonięte jedynie przepaską na biodrach - które bezceremonialnie wrzucił do plecionki. Katarzyna zacisnęła zęby, aby nie krzyczeć.

- Jest martwy! - rzekła Sara, która wraz z Ermengardą od dłuższego czasu cicho stała obok Katarzyny.

Istotnie, kat przywiązał trupa do plecionki. Ale tłumu nie dało się oszukać. Nad stłoczonymi głowami unosiły się okrzyki zawodu i gniewu.

Patrzeć, jak się wiesza ciało, które nie cierpi, to nie było to...

Trzy kobiety przeżegnały się, lecz ręka Sary zastygła w powietrzu.

- Och! Popatrzcie! - krzyknęła Cyganka, wskazując drzwi Domu pod Małpą.

Na progu ukazało się dwóch łuczników niosących kolejne bezwładne ciało. Katarzyna natychmiast rozpoznała Rudzielca i domyśliła się, co się musiało wydarzyć. Rudzielec oddał wino skazańcowi, lecz nie mógł się oprzeć, by go nie spróbować. Swoje łakomstwo przypłacił życiem.

- On także nie żyje! - wykrzyknęła Katarzyna.

Za sobą usłyszała spokojny głos Abu, którego przyjścia nie zauważyła.

- Tym lepiej! Przynajmniej mamy pewność, że nas nie wyda.

Ale Katarzyna nie słuchała go. Cała jej uwaga była skupiona na Józefie Blaigny. Kat skończył przywiązywać trupa w plecionce, po czym jedną ręką chwycił lejce, a drugą strzelił z bicza. Zaprzęg ruszył pośród rozstępującego się przed nim tłumu. Plecionka zaczęła się toczyć, podskakując w gęstym błocie, które wkrótce pokryło ciało skazańca. Zwisały z niej głowa i nogi Garina.

Zaczął padać ulewny deszcz, rozmywając kształty i barwy. Katarzyna przez łzy widziała, jak w ulewie i przy okrzykach tłumu oddala się ten, którego czyjś kaprys z nią połączył i który umarł z miłości do niej, niemożliwej do spełnienia.

Część druga

Joanna (1428)

Rozdział dziesiąty Misja Jana van Eycka

Bogata flamandzka jesień sypnęła złotem i purpurą na gałęzie starych drzew, pochylonych nad ciemnymi wodami kanału. Ciepłe promienie słoneczne pieściły do późna spiczaste dachy i kolorowe fasady domów w Brugii, lecz czuło się już chłodne, jesienne powietrze i okna były pozamykane, a z każdego komina dobywał się pióropusz dymu. Jego lekkie, szare smugi snuły się w powietrzu, a potem rozmywały na tle bladoniebieskiego nieba. Porywisty wiatr zaczął zbierać swoje żniwo wśród liści, które, wirując jeden za drugim, opadały na powierzchnię wody. Była to powolna zapowiedź zimowej ciszy.

W domu Katarzyny również rozpalono ogień w wysokim kominku w salonie. Pani de Brazey znajdowała się tam ze swoim malarzem. Już od dwóch godzin pozowała Janowi van Eyckowi i zaczynała odczuwać odrętwienie kończyn i ogólne znużenie. Malarz domyślił się tego po wyrazie jej twarzy.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, pani, że jesteś zmęczona?

- Ponieważ pracujesz z takim zacięciem, mistrzu Janie, że nie odważyłabym się ci przerwać. Czy jesteś zadowolony?

- Bardziej, niż potrafię to wyrazić! Jesteś pani idealnym modelem. Ale na dzisiaj wystarczy. Jeszcze jedno posiedzenie i skończymy.

Wrzuciwszy pędzel do biało-zielonego fajansowego naczynia, w którym było ich już ze dwadzieścia, cofnął się, aby ocenić swe dzieło.