Katarzynę niemile dotknęła nuta pogardy w głosie Abu. Jej oczy napełniły się łzami gniewu.
- To nie tego nie mogę mu wybaczyć - krzyknęła - lecz jego odpychającej postawy wobec mnie! Rzucił mnie w ramiona swojego władcy, a potem chciał poniżyć, zniszczyć! Tego nie mogę zrozumieć! Czy ty, który masz uniwersalną wiedzę, możesz mi wytłumaczyć, jaki był powód mojego białego małżeństwa... z mężczyzną, który przecież mnie pożądał! Miałam tego dowody!
Abu-al-Khayr potrząsnął głową i zmarszczył czoło.
- Jaki uczony zgłębi tajemnice serca mężczyzny? - odparł, czyniąc gest bezsilności. - Jeśli pragniesz dowiedzieć się, co się kryje w głębi duszy twojego męża, jaką tajemnicę zabierze ze sobą do grobu, dlaczego sama go o to nie zapytasz? Jego więzienie znajduje się niedaleko. Słyszałem, że strażnik, niejaki Rudzielec, jest wprawdzie twardym człowiekiem, ale można mu przemówić do rozsądku dzięki pełnej sakiewce.
Katarzyna nie odezwała się, wróciła do kominka i wpatrywała się w drgające płomienie. Myśl o spotkaniu z Garinem napawała ją przerażeniem.
Obawiała się, że nie potrafi zachować zimnej krwi, że nie powstrzyma wybuchu gniewu i nienawiści. A jednak medykowi nie można było odmówić racji. Jedynym sposobem na to, aby poznać sekret Garina - jeśli taki miał i jeśli jego czyny nie wynikały ze zwykłego szaleństwa - było zapytanie go o tę tajemnicę. Ale najpierw Katarzyna musiała pokonać odrazę i było to jej zmartwieniem; nikt nie mógł jej w tym pomóc.
* * *
Tydzień później w klasztorze Sainte-Chapelle zebrał się sąd wicehrabiego wraz z ławnikami. Urzędnicy miejscy obradowali tutaj chętniej niż w Domu pod Małpą, gdzie bliskość ponurych więzień czyniła przebywanie nieznośnym i niedogodnym dla medytacji. Do tego przypadek, który mieli rozsądzić, wymagał obrad przy drzwiach zamkniętych, czego nie można było zapewnić w małej salce rady miejskiej.
Proces Garina nie trwał długo. Raptem jeden dzień. Garin przyznał się do wszystkiego, o co go oskarżano, i nawet nie próbował się bronić.
Katarzyna odmówiła stawienia się. Pomimo głębokiej urazy do męża nie chciała stać się jego oskarżycielką. Ermengarda przyznała jej rację.
- Skarzą go i bez ciebie, moja droga! - zapewniała. Tego samego dnia wieczorem przybył Jakub de Roussay, aby powiadomić Katarzynę o wyroku.
Garin de Brazey został skazany na powieszenie - pomimo swojego szlachectwa - za świętokradztwo, które popełnił, napadając na opactwo. Przed egzekucją miał być torturowany, a następnie przewieziony w plecionce do Morimont i tam powieszony. Jego dobra miały zostać skonfiskowane, a dom i zamek zrównane z ziemią...
Zapanowała głęboka cisza, Katarzyna stała nieruchomo, podobna do posągu. W wielkiej sali słychać było tylko trzaskanie ognia.
- Kiedy zostanie powieszony? - spytała bezbarwnym głosem.
- Jutro, koło południa...
Ponieważ obie kobiety uparcie milczały, Jakub de Roussay ukłonił się głęboko i wyszedł. Gdy umilkł odgłos jego ostróg, Ermengarda zbliżyła się do Katarzyny, stojącej nadal nieruchomo.
- O czym tak rozmyślasz? Powiedz, co cię dręczy? Młoda kobieta spojrzała na hrabinę, która w jej wzroku wyczytała jakieś mocne postanowienie.
- Muszę się z nim zobaczyć, Ermengardo! Muszę... zanim...
- Uważasz, że to konieczne?
- Dla niego nie, lecz dla mnie tak! - odpowiedziała Katarzyna gwałtownie. - Chcę wiedzieć! Chcę zrozumieć! Nie pozwolę mu tak zniknąć z mego życia, dopóki się nie dowiem, dlaczego to wszystko. Pójdę do więzienia. Strażnika można przekupić.
- Idę z tobą!
- Wolałabym pójść sama. Już dosyć narażałaś się dla mnie, droga przyjaciółko! Sara odprowadzi mnie i zaczeka przed bramą.
- Jak chcesz! - odparła hrabina, wzruszając ramionami. Podeszła do kuferka, wyjęła z niego pękatą, skórzaną sakiewkę i wręczyła ją Katarzynie.
- Weź to! Szkoda by było, abyś marnowała swoje klejnoty. To jedyny twój posag. Zwrócisz mi dług później!
Katarzyna bez fałszywego wstydu wzięła sakiewkę, wsunęła ją za pasek i uścisnąwszy przyjaciółkę, udała się do swojego pokoju. Włożyła płaszcz i poprosiła Sarę, aby towarzyszyła jej w wyprawie.
Po chwili obie kobiety otulone czarnymi pelerynami i z zamaskowanymi twarzami wyszły z pałacu Chateauvillain. Noc była ciemna i padał rzęsisty deszcz. Na ulicy nie było żywej duszy.
Katarzyna zdecydowanym krokiem zbliżała się do merostwa.
Znalazłszy się na dziedzińcu, podeszła do zaspanego strażnika i wsunęła mu do ręki złotą monetę. Przekraczając bramę, odwróciła wzrok od kunicy* i wieży tortur, które stały obok pałacu de Tremoille, rdzewiejąc powoli.
* Dawne narzędzie tortur w formie żelaznej obręczy. Strażnik na widok złota nie robił trudności i poprowadził obie kobiety w głąb dziedzińca, gdzie wznosiły się paskudne, ślepe mury, w których widać było małe, niskie drzwi.
- Chcę się widzieć ze strażnikiem zwanym Rudzielcem! - rzekła Katarzyna.
Po chwili niskie drzwi skrzypnęły i ukazał się w nich Rudzielec. Był to potężny osobnik o prawie kwadratowych barach i muskularnych rękach, przyodziany w poplamioną i podartą skórę. Sztywne i śmierdzące włosy przykrywała brudna czapka. Nawet przy największym wysiłku nie można było dostrzec w jego małych szarych oczkach przebłysku inteligencji. Na dźwięk pobrzękującego złota oczka Rudzielca rozbłysły. Cisnąwszy w kąt jagnięcą kość, którą właśnie obgryzał, i wytarłszy sobie gębę ręką, zapytał służalczo, co może zrobić, „aby być uprzejmym dla pani".
- Chcę się widzieć z więźniem, który ma być jutro powieszony!
Strażnik zmarszczył brwi i podrapał się wielką łapą po głowie. W dłoni młodej kobiety zaświeciło kilka dukatów. Rudzielec nigdy w życiu nie widział tyle złotego kruszcu. Wyjąwszy jedną ręką zza pasa pęk kluczy, drugą wyciągnął po błyszczące monety.
- Zgoda! Chodź za mną! Ale nie możesz zostać długo. O świcie ma tu przybyć ojciec benedyktyn, aby go przygotować do wyprawy na tamten świat - roześmiał się grubiańsko.
Katarzyna, pozostawiwszy Sarę na dziedzińcu, ruszyła za Rudzielcem stromymi i śliskimi schodami, które kręcąc się, prowadziły w głębokie otchłanie więzienia. Powiew zimnego, lepkiego i cuchnącego powietrza uderzył ją w twarz. Wyciągnęła chusteczkę, aby zatkać nos.
- Różami to tutaj nie pachnie! - objaśnił Rudzielec.
Schody zagłębiały się coraz bardziej pod fundamenty wieży galijskorzymskiej, której mury ociekały wodą. Przeszli przez wiele drzwi zamykanych na potężne zamki. Katarzynę ściskał za gardło strach. Blask łuczywa rzucał na ściany przerażające cienie.
- Czy to jeszcze daleko? - spytała Katarzyna zduszonym głosem.
- Jesteśmy prawie na miejscu! Takiego więźnia trzeba dobrze pilnować. Trafił mu się piękny loch! No, już jesteśmy!
Schody kończyły się ścianą, w której widać było drzwi tak niskie, że aby przez nie przejść, trzeba było zgiąć się wpół. Grube na trzy palce sztaby żelazne zamykały sczerniałe i wyżarte przez wilgoć dębowe skrzydło drzwiowe. Rudzielec z trudem się z nim uporał i po chwili drzwi skrzypnęły ponuro. Odpaliwszy od swojego drugie łuczywo, podał je Katarzynie, mówiąc: - Można wejść... ale nie na długo! Będę czekał na schodach i kiedy czas minie, zapukam do drzwi.
Katarzyna odpowiedziała skinieniem głowy i schyliła się, aby wejść do środka. Wejście było tak niskie, że pochylając się, niemalże zapaliła swoją maskę od łuczywa. Miała wrażenie, jakby wchodziła do grobowca. Po przejściu przez drzwi wyprostowała się i podniosła łuczywo do góry, aby zobaczyć cokolwiek.
- Jestem tutaj! - usłyszała spokojny głos.
Odwróciła się w jego kierunku i ujrzała Garina. Pomimo głębokiej urazy nie mogła powstrzymać okrzyku przerażenia.
Garin siedział w głębi okropnej piwnicy z nogami w czarnej wodzie, na czymś, co kiedyś było słomą. Był przytwierdzony do muru łańcuchem i obrożą. Dla większej pewności na nogi i ręce założono mu kajdany. Nie mogąc się poruszać, opierał się o ścianę w czarnej, podartej opończy, spod której wystawały strzępy brudnej koszuli. Jego twarz była zarośnięta, a długie włosy splątane. Po aresztowaniu zgubił czarną przepaskę zasłaniającą wyłupione oko i po raz pierwszy Katarzyna zobaczyła jego bliznę. Zamiast oka ziała czarna dziura, otoczona pomarszczoną skórą. Katarzyna stała przy drzwiach, z uniesioną pochodnią, przykuta do miejsca tym widokiem. Z odrętwienia wyrwał ją śmiech Garina.
- Czyżbyś nie mogła mnie poznać? Ja cię poznałem pomimo tej przezornie założonej maski, która zakrywa twoją śliczną twarz, moja droga Katarzyno!
Zjadliwy ton Garina obudził jej gniew. A więc nic się nie zmienił! Nic nie potrafiło go ugiąć. Pomimo najgorszego poniżenia zachował swoją ironię i poczucie wyższości.
- Nie obawiaj się, panie - odparła twardo. - Poznaję cię! Chociaż bardzo jesteś zmieniony. Kto by pomyślał, że ten więzień będący strzępem człowieka to bogaty i wyniosły Garin de Brazey? Los bywa złośliwy!
Jeszcze niedawno to pan zakuł mnie w łańcuchy w podobnym więzieniu i śmiał się pan z tego. Teraz ja mogę się śmiać, widząc cię w kajdanach, wiedząc, że już nie możesz mi zaszkodzić. Jutro powleką cię przez ulice miasta i powieszą... co powinni dawno zrobić!
W miarę mówienia gniew Katarzyny wzrastał, lecz Garin przerwał jej, głęboko wzdychając.
- Twoje słowa są pospolite! - powiedział znużonym głosem. Przemawiasz jak kumoszka, która otrzymała razy od męża i cieszy się, widząc go prowadzonego przez łuczników. Jeżeli to jest wszystko, czego nauczyłaś się przy mnie, bardzo mi przykro! Miałem nadzieję, że uczynię z ciebie wielką damę. Ale chyba mi się nie udało...
Ironiczna pogarda i wyrachowanie tych słów otrzeźwiły Katarzynę w jednej chwili. Nie znalazła na nie odpowiedzi, inicjatywę przejął więc Garin.
"Katarzyna Tom 2" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 2". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 2" друзьям в соцсетях.