Następnego dnia Katarzyna i Ermengarda przygotowywały się do opuszczenia opactwa. Kiedy wsiadały do lektyki, Katarzyna zobaczyła nadchodzącego Landry'ego. Po skończonej walce nigdzie się nie pokazywał.

Ucałował ją tylko czule, uciął krótko jej podziękowania i odszedł bardzo szybkim krokiem do celi, którą przeor dał mu do dyspozycji. Teraz był niezwykle blady i miał napięte rysy twarzy.

- Chciałem się z tobą pożegnać, Katarzyno...

- Pożegnać? Dlaczego? Myślałam, że odprowadzisz nas do Dijon...

Odwrócił głowę, by Katarzyna nie zauważyła łez w jego oczach.

- Ja nie wracam do Dijon... Opuszczam służbę. Nastąpiła cisza. Do Katarzyny nie docierało to, co powiedział.

- Opuszczasz Wielką Stajnię? Co za pomysł! Jesteś niezadowolony? A może zostałeś skrzywdzony? Jesteś zmęczony służbą u księcia Filipa?

Landry potrząsnął głową. Po jego policzkach popłynęły łzy. Katarzyna oniemiała. Nigdy nie widziała swego przyjaciela z dzieciństwa płaczącego, zawsze tryskał radością życia.

- Nie chcę cię widzieć nieszczęśliwego! - krzyknęła. - Co mogę dla ciebie zrobić, jak mogę ci pomóc? Ocaliłeś mi życie!

- Niestety, nic nie możesz zrobić. Zostanę tutaj w klasztorze. Prosiłem już przeora, aby przyjął mnie do grona braci zakonnych. Zgodził się. Będę szczęśliwy, mogąc mu być posłuszny.

- Chcesz zostać mnichem? Ty?!

Katarzyna nie mogła otrząsnąć się ze zdziwienia. Landry, ten wesoły Landry, w habicie zakonnym, z tonsurą, klęczący dzień i noc na zimnych płytach kaplicy? On, lubiący oberże, dziewczyny i bijatyki? On, który kiedyś naśmiewał się z Luizy, że chce wstąpić do klasztoru?!

- Śmieszne, co? Lecz, widzisz, to jest moje postanowienie... Kochałem Stokrotkę i ona też mnie kochała. Myślałem, że kiedyś uda mi się wybić jej z głowy te głupoty z czarami, że ją zabiorę z tej przeklętej okolicy, że zostanie moją żoną, że będziemy mieli dzieci... A teraz, gdy jej już nie ma...

Widok zmęczonego, zrezygnowanego młodzieńca zasmucił Katarzynę i przytłoczył ją ciężarem wyrzutów sumienia. Było jej wstyd, że żyje. To jej nikomu niepotrzebne życie... Czy warta była tego, aby wylewać za nią tyle krwi? Spuściła głowę.

- To moja wina - powiedziała z bólem w głosie. - To przeze mnie umarła! Och, Landry, uczyniłam cię nieszczęśliwym!

- Nie, nie rób sobie wyrzutów. Stokrotka sama przypieczętowała swój los. Gdyby przez zazdrość nie zawiadomiła Garina, nie byłoby tych wszystkich nieszczęść. Spotkała ją zasłużona kara ...Ale nie tak, nie w taki okrutny sposób! Teraz, gdy jej zabrakło, nie mam na nic ochoty. Z wyjątkiem spokoju i samotności. Przed tobą zaś jeszcze długa droga.

Katarzyna nagle przestała płakać.

- Tak sądzisz? - rzuciła gwałtownie. - Czego mogę według ciebie oczekiwać? Mojego męża skażą na śmierć, będę zrujnowana, przeze mnie ty zamykasz się w klasztorze! Mężczyzna, którego kocham, pogardza mną.

Przynoszę nieszczęście, jestem przeklęta, przeklęta! Ludzie powinni się ode mnie odwrócić!Ermengarda, widząc, co się święci, odesłała Landry'ego i zmusiła Katarzynę, aby wsiadła do lektyki.

- No, kruszynko, nie przejmuj się tak. Ten chłopiec jest młody, a śluby odbędą się nieprędko, jeszcze może zmienić zdanie, wrócić do życia. Zaufaj mojemu kuzynowi. Jeżeli chłopiec nie ma powołania, on sam mu to później wybije z głowy!

Te mądre słowa uspokoiły Katarzynę. Ermengarda miała rację. Być może Landry nie zostanie w klasztorze. Na razie znajdzie tu odpoczynek i ciszę, w której dusza zaznaje ukojenia, i wyleje swoją żółć i gorycz.

Wielka brama otworzyła się i kobiety wyjechały, a za nimi Sara na mulicy, kilku ludzi przeora, kilku ludzi Jakuba oraz żołnierze Ermengardy.

Niebawem w ciepłym już słońcu, które ogrzewało pierwsze zielone źdźbła trawy, posuwali się drogą do Dijon. Jeszcze przez chwilę połyskiwały dachy Saint-Seine, nad którymi unosił się dym z kominów, po czym wszystko zniknęło za zakrętem. Na rusztowaniach kwadratowej wieży klasztornego kościoła uwijali się murarze i wesoło gwizdali, nie pamiętając już o niebezpieczeństwie, które niedawno wisiało nad ich domami.

Do Dijon zajechano wieczorem przez bramę Wilhelma. Przejeżdżając przed warownią, Katarzyna zadrżała i odwróciła oczy. To tutaj poprzedniego dnia Jakub de Roussay zamknął jeńca. Garin był gdzieś tam, za tymi odpychającymi murami z nielicznymi otworami strzelniczymi. Pomyślała ze smutkiem, że tutaj doprowadziło wielkiego skarbnika Burgundii małżeństwo zaplanowane przez Filipa.

A jednak Katarzyna myliła się. To nie do starego bastionu zawiódł kapitan de Roussay swego więźnia, lecz do więzienia wicehrabiego.

Potworne lochy były ukryte w fundamentach starej rzymskiej wieży Tournote za Domem pod Małpą, w którym mieściło się merostwo miasta Dijon. Dom pod Małpą nazywał się tak dlatego, że nad jego drzwiami znajdowała się płaskorzeźba przedstawiająca małpę grającą w kule. Stał on pomiędzy dwoma pałacami. Jeden z nich należał do rodziny La Tremoille, drugi zaś do Chateauvillain. I tak, nie wiedząc o tym, Katarzyna zamieszkała w pobliżu miejsca, w którym uwięziono jej męża.

Ale wkrótce poznała prawdę. Następnego dnia po jej przyjeździe przez ulice miasta przeszli heroldzi, ogłaszając zbrodnie popełnione przez Garina i rychły sąd, któremu miał przewodniczyć wicehrabia Filip Machefoing, kamerdyner, doradca i brat mleczny księcia.

Wiadomość ta napełniła serce Katarzyny gorzką radością, do której dołączyło uczucie frustracji. Nienawidziła Garina z całego serca, lecz nie mogła pojąć, jaka była przyczyna jego szaleństwa. Garin zawsze odpychał ją uparcie, tak że nie mogła uwierzyć w jego zazdrość. A jednak... Jak nazwać ataki wściekłości na wiadomość, że jest w ciąży? A ten drugi wieczór, kiedy poszła do jego pokoju, aby go sprowokować. Jak mogła uważać, że mu na niej nie zależy, kiedy prawie stracił głowę w jej ramionach? Był zazdrosny...

i nigdy jej nie zdobył. Ta tajemnica, uśpiona w głębi duszy Garina, irytowała i dręczyła Katarzynę.

Wieczorem, pierwszego dnia pobytu w Dijon, do pałacu Chateauvillain zjechała prowadzona przez Jakuba de Roussaya karawana złożona z mułów obładowanych mnóstwem kufrów. Perryna, Abu-al-Khayr i jego dwóch czarnych niewolników przybyli na koniach. Kapitan uwinął się ze spełnieniem żądania Ermengardy, za co hrabina nie omieszkała mu podziękować.

- A dom? Co zrobi pan z domem?

- Kancelista rady miejskiej zakłada na nim pieczęcie wicehrabiego i namiestnika. W środku nie ma nikogo, lecz nic nie wolno ruszyć przed wyrokiem. To samo stanie się z pałacem i pozostałymi dobrami Garina.

Młody człowiek unikał wzroku Katarzyny. Stała obok w czarnej skromnej sukience z aksamitu. W końcu zebrał się na odwagę, odwrócił się w jej stronę i spojrzał jej prosto w oczy.

- Jest mi przykro, Katarzyno, bardzo przykro - powiedział.

Katarzyna wzruszyła ramionami, uśmiechając się smutno.

- Nic na to nie poradzisz, przyjacielu. I tak już wiele dla mnie uczyniłeś. Kiedy odbędzie się sąd?

- Za jakieś osiem dni. Książę ciągle bawi w Paryżu, a Mikołaj Rolin jest z nim. Był przyjacielem pani męża i może mógłby w czymś pomóc.

Ermengarda przerwała z pogardą: - Nie licz na to! Mikołaj Rolin nie pomaga takim ludziom, nawet gdyby chodziło o własnego brata.

Jakub de Roussay nic nie odpowiedział. Wiedział, że Ermengarda ma rację, i nie chciał dawać Katarzynie powodu do złudzeń. Wyrok był już z góry przesądzony. Wielki skarbnik zginie z ręki kata, cały jego majątek ulegnie konfiskacie, jego nazwisko zostanie wykreślone z herbarza, herb będzie zniszczony, a dom w mieście zrównany z ziemią. Tak postąpiono z jego poprzednikiem, skarbnikiem skarbów koronnych, Filipem Jossequinem, zamieszanym w morderstwo przy moście w Montereau. Został wygnany i umarł w nędzy w Delfinacie. Zdecydowanie ta funkcja nie przynosi szczęścia.

Kiedy kapitan odszedł, Ermengarda zostawiła Katarzynę w towarzystwie Abu-al-Khayra, a pokojówki poszły układać rzeczy swojej pani. Cyganka podjęła z powrotem swe obowiązki, lecz mimo to Perryna nie została odesłana na dawne miejsce kąpielowej. Ustalono, że dziewczyna wspólnie z Sarą będzie opiekować się toaletami i klejnotami pani de Brazey.

Dawno już Katarzyna nie widziała swojego medyka. Przez chwilę trwali w milczeniu, po czym Abu zagłębił się w fotelu, a Katarzyna wyciągnęła nad ogniem zmarznięte ręce.

- Co za zamęt! - westchnęła. - Przez szaleństwo tego człowieka, którego musiałam poślubić, o mało nie straciłam życia, a teraz oboje nie mamy dachu nad głową, jesteśmy jak wyjęci spod prawa. Gdyby nie Ermengarda, znalazłabym się z pewnością na ulicy, wytykano by mnie palcami, nie odważyłabym się odwiedzić matki, aby jej nie narazić na niebezpieczeństwo. I z jakiego powodu to wszystko?

- A z takiego, że Allach wlał do krwi i rozumu człowieka najgorsze z szaleństw: miłość - odpowiedział spokojnie medyk, patrząc uparcie na koniuszki swoich palców, które zaplatał i rozplatał na przemian.

Katarzyna odwróciła się do niego gwałtownie.

- Miłość? Komu chcesz udowodnić, że Garin mnie kochał?

- Tobie, pod warunkiem że się trochę zastanowisz. Twój mąż to człowiek wielkiej inteligencji. Człowiek tej miary nie zamienia się w dzikie zwierzę bez ważnego powodu. Wiedział, że ryzykuje życiem, majątkiem, reputacją, tym wszystkim, co stracił lub utraci. Pomimo to popełnił tyle szaleństw. Czyż ich powodem nie musiały być miłość i zazdrość?

- Gdyby Garin mnie kochał - rzuciła Katarzyna ze złością - byłby uczynił mnie swoją żoną ciałem i duszą. On zaś nigdy nawet nie zbliżył się do mnie, więcej, odepchnął mnie.

- I tego nie możesz mu wybaczyć. Na Mahometa! Jesteś bardziej kobietą, niż sądziłem. Oddałaś się bez miłości jednemu, zarzucasz drugiemu, że cię nie wziął... a tymczasem kochasz trzeciego! Uczony miał wielką rację, twierdząc, że więcej jest rozumu w locie ślepego ptaka niż w umyśle kobiety! - rzekł Maur z goryczą.