- Zależy mi na tym!

- Jak chcesz. Tedy chodź ze mną...

We trójkę, gdyż Ermengarda nie odstępowała Katarzyny, udali się do otworu strzelniczego i rzucili okiem na okolicę, skąd dobiegały przekleństwa i szczęk broni. Czerwone słońce oświetlało przygotowania zbirów Jąkały.

Wszystkie domy były już pozabijane deskami i zniknęły prawie pod stertami słomy i chrustu. Kilku zbirów przyglądało się tym gotowym stosom, trzymając pochodnie w ręku. Ich wygląd nie pozostawiał żadnych złudzeń.

Przywlekli ze sobą potężną belkę i stłoczyli się wokół niej. Garin i jego wspólnik wsiedli na konie, po czym skierowali się powoli w stronę bramy klasztornej. De Brazey przywdział zbroję na swe czarne szaty i nie wiadomo było, który z nich dwóch, on czy Jąkała, wyglądał straszliwiej. Uniósł głowę w stronę otworu strzelniczego i ujrzawszy przeora, uśmiechnął się.

- A więc, szanowny przeorze? Jaka jest twoja odpowiedź? - spytał spokojnie. - Oddasz mi moją żonę, czy wolisz walkę? Jak widzisz, przygotowaliśmy co nieco...

Przeor chciał odpowiedzieć, lecz Katarzyna wślizgnęła się w tej chwili pomiędzy niego i okienko strzelnicze i zakrzyknęła: - Na litość boską, Garinie, skończ tę okrutną grę! Czy nie masz dość przelanej krwi? Dlaczego mają ginąć niewinni ludzie z powodu naszych waśni? Czy nie czujesz, jakie to niesprawiedliwe i odrażające?

- Ciekaw byłem - odparł Garin - kiedy się w końcu pokażesz! Jeżeli któreś z nas zawiniło, to z pewnością nie ja! Jestem twoim mężem, winnaś mi posłuszeństwo!

- Doskonale wiesz, dlaczego uciekłam! Chciałam ocalić moje dziecko i moją wolność! Gdybyś nie traktował mnie tak okrutnie, nigdy bym nie uciekła przed tobą! Ale wszystko można jeszcze naprawić. Nie proszę o nic dla mnie! Lecz czy możesz mi dać słowo, że jeśli wrócę do ciebie, oszczędzisz miasto i klasztor?

Zanim Garin zdążył jej odpowiedzieć, Jąkała wystąpił do przodu i rzucił szyderczo: - Najpierw wyjdź, pani, a dyskutować będziemy potem! Nie lubię, gdy się mnie angażuje po próżnicy!

Przeor odciągnął Katarzynę do tyłu.

- Daremny trud! Oni mają zamiar zaatakować i stracisz życie, nie ocaliwszy nikogo!

Zrozpaczona dziewczyna spojrzała na Ermengardę i zauważyła, że hrabina uśmiecha się wesoło, a w dodatku wydawało się, że nie słucha tego, co się wokół dzieje.

- Och, Ermengardo! - z wyrzutem powiedziała Katarzyna. - Jak możesz się uśmiechać, kiedy zaczyna się rzeź?...

- Posłuchaj - odpowiedziała radośnie. - Nie słyszysz niczego?

Katarzyna wytężyła słuch. Z oddali dochodził głuchy, niewyraźny jeszcze tętent - Ja nie słyszę niczego... - powiedział półgłosem przeor.

- A ja tak! Pertraktuj z nimi jak najdłużej, drogi kuzynie!

Nie starając się zrozumieć, przeor usłuchał. Zbliżywszy się do okienka strzelniczego, począł zaklinać najeźdźców, by oszczędzili niewinne miasto i dom boży, lecz oni wykazywali zniecierpliwienie i widać było, że słowa nie powstrzymają dłużej zbirów żądnych krwi i łupów. Z dołu dobiegł wściekły głos Jąkały: - Dosyć tych zdrowasiek! Tu nie kazalnica! Nie chcecie oddać paniusi, będziecie mieli, czego chcieliście!

Katarzyna krzyknęła, widząc pierwszą zapaloną głownię rzuconą na stos siana, które natychmiast się zajęło. Prawie równocześnie dał się słyszeć okrzyk triumfu Ermengardy.

- Patrzcie! - krzyknęła, wskazując na wzgórze, przez które biegła droga do Dijon. - Jesteśmy uratowani!

Na ten okrzyk wszyscy odwrócili się w tamtą stronę łącznie z całą bandą. Ze wzgórza galopował nieprzebrany zastęp rycerzy, kierując się do Saint-Seine. W słońcu połyskiwały zbroje, przyłbice i lance. Na czele pędził rycerz z białym pióropuszem. Nieprzytomna z radości Katarzyna, widząc kolory proporczyka u jego lancy, krzyknęła: - Jakub! Jakub de Roussay! I wraz z nim straż książęca!

- W samą porę! Całe szczęście, że dałam temu bałwanowi na przechowanie list przeora! Miałam złe przeczucia - rzekła Ermengarda.

Od tej chwili, spokojni o swój los, oblężeni mogli z muru śledzić przebieg wypadków.

Jąkała, należy mu to przyznać, nie uląkł się rycerzy. Nawet do głowy mu nie przyszło, aby czmychnąć przed nadchodzącymi posiłkami. Jego ludzie odwrócili się i ustawili w szyku bojowym. Katarzyna zobaczyła, że Garin czyni to samo i wyciąga miecz. Na ten widok nie mogła powstrzymać okrzyku: - Nie bij się, Garinie! Jeśli wyciągniesz broń przeciw wojsku księcia, będziesz zgubiony!

Sama nie wiedziała, co za dziwne uczucie litości kazało jej troszczyć się o człowieka, który chciał ją zgubić. Garin jednak nie potrzebował jej litości. Skwitował jej przemowę pogardliwym uśmiechem i ruszył z kopyta w kierunku przybyszów, a za nim ruszyła cała banda.

Bitwa była krótka, lecz ostra. Przewaga liczebna Jakuba okazała się miażdżąca. Pomimo cudów waleczności dokonywanych przez zbirów jeden po drugim padali od ciosów armii książęcej. Jąkała zmierzył się z Jakubem de Roussayem, a Garin walczył z rycerzem bez nakrycia głowy. Katarzyna rozpoznała w nim Landry'ego.

Po kwadransie było po wszystkim. Roussay ranił swego przeciwnika, który stoczył się na ziemię, i nie tracąc ani sekundy, powiesił go na pierwszym lepszym drzewie. Po chwili Garin, otoczony przeważającą siłą, poddał się.

Podczas gdy żołnierze ze straży zabrali się do uwalniania wieśniaków z ich domowych więzień, przeor kazał otworzyć bramę na oścież i zszedł, aby osobiście przywitać zwycięzcę. Katarzyna nie odważyła się iść za nim.

Została na murach wraz z Ermengardą. Jakub de Roussay, z hełmem pod pachą, szedł w kierunku klasztoru. Z tyłu dwóch ludzi pomagało wsiąść Garinowi na konia, wcześniej związawszy mu ręce na plecach. Wielki skarbnik dawał robić ze sobą wszystko. Wydawało się, że nie obchodzi go własny los. Jego pogarda rozzłościła Katarzynę. Z powodu tego człowieka zginęło dwóch niewinnych ludzi, ona sama była torturowana, a on wcale się tym nie przejmował! Jej serce wezbrało nienawiścią i goryczą. Gdyby nie Ermengarda, stojąca nieruchomo tuż obok niej, byłaby się rzuciła na jeńca, aby wykrzyczeć mu w twarz swój gniew i pogardę. Poczuła dziką radość, że sam sobie wymierzył sprawiedliwość, że wkrótce zginie od własnego zbrodniczego szału. I tę radość chciała mu objawić...

Rozdział dziewiąty Tajemnica Garina

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Jakub de Roussay odjechał do Dijon, zabierając ze sobą jeńca. Od tej chwili Garin podlegał sprawiedliwości namiestnika Burgundii. Miał być wtrącony do więzienia natychmiast po przybyciu. Został oskarżony o najwyższą zdradę, naruszenie bezpieczeństwa państwowego, świętokradztwo i usiłowanie zabójstwa własnej żony. Więcej niż potrzeba, aby posłać kogoś na szafot. Jakub de Roussay nie ukrywał tego przed Katarzyną w czasie krótkiej rozmowy.

Napadając na opactwo, Garin pogrążył się, gdyż do jego sprawy doszły nowe punkty oskarżenia.

- Niestety - powiedział Jakub do Katarzyny - nie mogę zawieźć pani do domu, ponieważ pani mąż jest więźniem państwowym i wszystkie jego dobra muszą zostać opieczętowane. Ale bez wątpienia możesz pani udać się do matki?

- Pojedzie do mnie! - przerwała Ermengarda. - Czy sądzisz, że po tym wszystkim zostawię ją na pastwę złych języków w dzielnicy Notre Dame?

Niektórzy będą bardzo zadowoleni z upadku wielkiego skarbnika. W mieszczańskim domu Katarzyna nie będzie całkowicie bezpieczna, ale u mnie, tak!

Kapitan, nie widząc przeszkód, udzielił Katarzynie pozwolenia na pobyt w pałacu Chateauvillain. Jego zachowanie wobec żony Garina stało się bardzo oficjalne. Nie wiedział już, czy ma do czynienia z żoną zbrodniarza, czy z kochanką swego pana. Swoją rozterką podzielił się potajemnie z Ermengardą.

- Co mam robić, hrabino? Jego Wysokość, książę Filip, rozkazał mi zapewnić bezpieczeństwo pani de Brazey, nie dopuścić do tego, aby mąż jej zaszkodził, lecz książę nic nie wie o ostatnich wydarzeniach. Przebywając w Paryżu, nic nie wie o napaści na klasztor. Jest taki pobożny, że obawiam się, iż jego gniew może obrócić się przeciwko Katarzynie, uczynić z niej wspólniczkę, a nawet odpowiedzialną...

- Ale, ale, przyjacielu! Zapominasz o wielkiej miłości księcia do Katarzyny! Czyżbyś nie wiedział, że zawładnęła nim, i to niepodzielnie?

Jakub de Roussay podrapał się bez ceremonii po głowie.

Najwidoczniej coś go dręczyło. Wydawało się, że nie może opanować zażenowania.

- Chodzi o to - zaczął - że... nie jestem już tego taki pewien... Mówią, że w Paryżu książę jest wielce zaaferowany piękną hrabiną de Salisbury.

Znasz go, pani, tak samo dobrze, jak ja. Jest jak motyl, lubi kobiety i trudno mi uwierzyć, żeby potrafił dochować wierności jednej. Pani Katarzyna znalazła się w niewygodnej sytuacji... a do tego odmienny stan nie dodaje jej urody. Dlatego obawiam się...

- Obawiasz się, panie, o swoją przyszłość! Boisz się popełnić błąd dokończyła ironicznie Ermengarda. - Na flaki papieża! Nie grzeszysz odwagą jak na żołnierza! Biorę więc to na siebie! Katarzyna pojedzie ze mną, zamieszka pod moim dachem i ja będę za nią odpowiedzialna. Z majątkiem Garina możesz zrobić, co chcesz, ale racz odesłać do mnie pokojówkę Katarzyny, jej medyka, dwójkę niewolników i wszystkie rzeczy osobiste Katarzyny: stroje i klejnoty. Resztą zajmę się osobiście. Jeśli Filip, który jest przyczyną wszystkich jej nieszczęść, będzie szukał z nią zwady, daję ci moje słowo, że będzie miał ze mną do czynienia! Chateauvillain jest mocną twierdzą i niejeden połamał sobie na niej zęby!

Na takie dictum de Roussay musiał skapitulować. Znał hrabinę i wiedział, że ona nie ustąpi. Była zdolna potraktować księcia jak niegrzecznego chłopca. Opuszczając Saint-Seine, kapitan współczuł księciu takiej strasznej wasalki. Gdyby to dotyczyło jego osoby, wolałby mieć do czynienia z całą armią turecką niż z jedną Chateauvillain, kiedy się rozzłości!