Należało poddać się mężowi. Na dodatek ostatnie wydarzenia załamały ją całkowicie, a życie przestało mieć sens.

Tymczasem Ermengarda czuwała. Hrabina zgadywała, co dzieje się w duszy młodej kobiety, i nie opuszczała jej ani na krok. I kiedy Katarzyna postanowiła w końcu, że odchodzi, hrabina rozgniewała się.

- Moja droga, ta sprawa nie dotyczy tylko ciebie. Powiedziałabym nawet, ale nie obraź się, że w tej historii jesteś jedynie narzędziem! Gdyby twój Garin przybył tutaj z zamiarami pokojowymi, poprosił mego kuzyna spokojnie i grzecznie o rozmowę i o swoją żonę, przeor nie mógłby mu odmówić. Dalszy ciąg wypadków zależałby od tej rozmowy. Lecz stanął tu uzbrojony po zęby, w towarzystwie paskudnego bandyty, z groźbą i zniewagą na ustach. A tego nie możemy tolerować! To sprawa naszego honoru. Nie znieważa się kogoś z rodu Blaisy, którego ojciec był wielce szanowany przez księcia Filipa Mocnego, nie znieważa się także mnie, hrabiny de Chateauvillain!

- No to co z nami będzie? - jęknęła Katarzyna, powstrzymując łzy.

- Szczerze mówiąc... nie wiem. Trzeba poczekać. Mury klasztoru są mocne i wytrzymają każde oblężenie. Na dodatek nie zauważyłam, żeby nasi przeciwnicy przywlekli choć jedną machinę oblężniczą, nie ma ani jednej wieży bojowej! Tak więc dopóki brama będzie zamknięta, nic nam nie grozi, natomiast nie wiem, jak uchronić mieszkańców miasteczka przed tymi zbirami.

- A więc sama widzisz, że muszę się poddać.

- Nie powtarzaj ciągle tego samego - odparła ze zniecierpliwieniem hrabina. - Powtarzam ci, że tutaj zostaniesz. Nawet gdybym miała cię zamknąć. Pozwól przeorowi działać! Widziałaś go przed chwilą w akcji.

Będziesz miała czas pertraktować z Garinem, gdy przyjdzie świt, zza murów obronnych. Tymczasem siedź spokojnie. A ponieważ widzę, że nie zmrużysz oka tej nocy... ani ja, zróbmy jedyną rozsądną rzecz: chodźmy pomodlić się w kaplicy. W dodatku moja intuicja podpowiada mi, że twoje poddanie niczego nie zmieni. Ci ludzie są żądni krwi!

Trudno było zaprzeczyć tym słowom. Katarzyna spuściła głowę i ruszyła za Ermengardą. W klasztorze panowało niezwykłe ożywienie. Na dziedzińcu rozpalono wielkie ogniska, nad którymi zawieszono potężne żelazne kotły, w których topiła się smoła. Ustawieni rzędem mnisi wlewali do nich pełne kadzie oliwy. Ze stodół wynoszono kosy i widły, z warsztatów młoty i miecze. Wśród tej krzątaniny uwijał się przeor w zakasanym habicie i w butach z ostrogami - w młodości bowiem, zanim wstąpił do klasztoru, został pasowany na rycerza.

Ale nie był to ten sam Jan de Blaisy! W obliczu zagrożenia w mnichu obudziła się wojownicza krew i zapał bojowy. Jeśli Jąkała de Perouges i Garin de Brazey ośmielą się zaatakować dom Pana ogniem i mieczem, zostaną przyjęci ogniem i mieczem! Duchowny przekształcił się w wojownika, a jego mnisi, porwani w wir przygotowań do czegoś, co było tak różne od życia spędzanego na pracy i rozmyślaniach, przyłączyli się do niego ochoczo. Wśród tych oddanych służbie Bogu dzielnych Burgundczyków nie było ani jednego, który nie czułby się templariuszem... Dziedziniec zapełniły wygolone głowy i czarne habity, za przykładem przeora podkasane do góry, ukazujące muskularne nogi i szerokie od noszenia sandałów stopy mnichów.

Po odśpiewaniu jutrzni najważniejsi dostojnicy klasztoru zebrali się na czymś w rodzaju narady wojennej, w której, ma się rozumieć, kobiety nie brały udziału.

Katarzyna, klęcząc w kaplicy obok Ermengardy, która modliła się żarliwie, na próżno próbowała zwrócić się do Boga. Ogarnięta była przerażeniem przed mającymi nastąpić wydarzeniami. Mimo grubych murów do jej uszu docierały odgłosy przygotowań, które zwiększały jej strach aż do panicznej trwogi. Wiedziała, że opactwo potrafi się obronić, że jego mury są potężne i że Jąkała nie będzie mógł ich zdobyć. Jan de Blaisy zaś był człowiekiem rozsądnym, a jego mnisi odważni i żarliwi. Lecz ona myślała o nieszczęśliwych mieszkańcach miasteczka. Zgadywała strach biednych ludzi, których nic nie ochroni przed krwawą bandą. Gervais i Stokrotka stanowili namacalny dowód barbarzyństwa. Z pewnością mieszkańcy podejrzewali, co ich czeka. I dlaczego? Z powodu jakiejś kobiety, która uciekła od męża! Ilu z nich, kiedy spadnie na nich miecz lub płonąca głownia, przeklnie ją przed śmiercią?

Katarzyna zapałała chęcią zobaczenia, co robią zabójcy, czy pomimo obietnicy nie zaczęli nękać biednych wieśniaków. Rzuciła okiem na Ermengardę. Hrabina trwała w modlitwie, z głową ukrytą w dłoniach.

Katarzyna wstała i bezszelestnie ruszyła do wyjścia, nie spuszczając oka z przyjaciółki. Ponieważ brama kościoła była uchylona,kobieta z łatwością wyślizgnęła się na dziedziniec. Mnisi krzątali się przy kotłach, spod których buchał ogień. Nikt nie zwrócił na nią uwagi...

Szybko przemierzyła dziedziniec i weszła na kamienne schody prowadzące do strażnicy. Za otworami strzelniczymi nie było żywego ducha.

Lecz w dole, na rynku miasteczka, panowało niezwykłe ożywienie. Ludzie Wielkiego Skarbnika rozpalili ogniska i niektórzy z nich odpoczywali. Przy największym ognisku siedział Jąkała, jedząc i pijąc wraz z Garinem. Ale większość zajęta była czymś, co wydarło z piersi Katarzyny okrzyk grozy.

Rozbójnicy zabijali deskami drzwi i okna domów, aby mieszkańcy nie mogli się z nich wydostać. Znosili z lasu wielkie polana, naręcza chrustu i słomy, którymi okładali chałupy wokoło. Wystarczyło rzucić jedno zapalone łuczywo i całe miasteczko spłonęłoby w mgnieniu oka. Zamknięci w środku ludzie spaliliby się żywcem, wraz z dziećmi, bydłem i skromnym dobytkiem...

Nie zastanawiając się dłużej, Katarzyna zbiegła po schodach. Koło stodoły znajdowała się mała furtka prowadząca w pole, prawie niewidoczna, dzięki czemu przeor nie kazał jej tak pilnować jak głównej bramy, gdzie stali na straży ludzie Ermengardy. Biegnąc wzdłuż murów, tak aby nie zostać zauważoną, zbliżała się do stajni. Jej postanowienie było tak silne, że przestała się bać. Odczuwała rodzaj egzaltacji, jaka musiała być udziałem ofiary płonącej na barbarzyńskich ołtarzach. Musiała umrzeć, żeby inni mogli żyć...

Furtka nie była strzeżona, lecz zaryglowana żelazną sztabą z ciężką zasuwą, którą niełatwo było otworzyć. Katarzyna z całych sił pociągnęła za zasuwę, raniąc sobie ręce, i powoli sztaba drgnęła. Ręce dziewczyny krwawiły, twarz zalewał jej pot, ale w końcu przeszkoda ustąpiła. Już teraz nikt jej nie powstrzyma! Pójdzie do Garina, padnie mu do nóg, ukorzy się, aby ostudzić jego gniew...

Pociągnęła ciężkie drzwi do siebie, lecz w tej samej chwili czyjaś ręka pchnęła je z powrotem.

- Wychodzenie z klasztoru jest zabronione! - usłyszała spokojny głos. To rozkaz wielebnego przeora!

Przed Katarzyną stał mnich, trzymając wielką wiązkę słomy. Musiał być w stodole, kiedy mocowała się z wrotami. Był niski i przysadzisty, miał gładką, okrągłą czaszkę z wąskim pasmem włosów wokoło. Mnich spokojnie rzucił słomę na ziemię, podniósł sztabę i włożył ją na swoje miejsce.

- Błagam księdza, proszę pozwolić mi wyjść! Muszę iść do tych ludzi.

To po mnie tu przyjechali. Jak mnie odzyskają, nie będą mieli powodu napadać na klasztor! Miasteczko zostanie ocalone!

Ale mnich potrząsnął tylko głową i odparł spokojnie: - To, co czyni nasz przeor, jest najsłuszniejsze. A wyroki boskie są niezgłębione. Jeżeli zadecydował, że jutro mamy wszyscy zginąć, my i całe miasteczko, to znaczy, że tak ma być, i nawet nie chcę wiedzieć dlaczego.

Uczyniłem ślub posłuszeństwa. Kiedy jego wielebność rozkazuje, ja pokornie słucham. Chodź, moja siostro...

Włożywszy słomę pod pachę, wolną ręką ujął dłoń Katarzyny i pociągnął ją za sobą. Na nic zdały się prośby i płacze, mnich był nieprzejednany. W tym momencie z kościoła wybiegła Ermengarda i zobaczywszy Katarzynę, zbliżyła się do niej.

- Gdzie się podziewałaś? Umierałam z niepokoju!

- Zatrzymałem ją, gdy chciała wyjść przez małą furtkę koło stodoły poinformował spokojnie mnich. - Chciała wyjść i poddać się, lecz przeor zabronił komukolwiek wychodzić. A więc ją przyprowadziłem z powrotem.

Czy mogę ją oddać pod pani opiekę?

- Ależ możesz, ojcze, możesz! I zapewniam cię, że mi więcej nie ucieknie!

Ermengarda wyglądała na wielce rozeźloną. Nie chcąc nawet słuchać wyjaśnień Katarzyny, pociągnęła ją do domu gościnnego i bez słowa zamknęła się tam wraz z nią.

- Teraz mogę być spokojna! Zostaniesz ze mną tutaj! Katarzyna, u kresu wytrzymałości, rzuciła się na łoże, wybuchając płaczem, lecz nie udało jej się rozczulić swojej prześladowczyni, która skrzyżowawszy ramiona na piersi, siedziała obok, nie mówiąc słowa.

W ten sposób upłynęła noc. Kiedy wstał dzień, oświetlając budynki opactwa, Katarzyna z Ermengardą wyszły z pokoju i zobaczyły, że mnisi czuwają przy kotłach, które przenieśli na mury, a odór smoły zatruwa poranne powietrze. Jedni pilnowali ognisk na dziedzińcu lub ostrzyli kosy, inni układali stosy kamieni, a pośród tej całej krzątaniny krążył przeor, doglądając wszystkiego, jak generał na inspekcji swoich oddziałów.

Zobaczywszy kobiety, podszedł do nich i rzekł: - Powinnyście wrócić do kościoła, tam będziecie bezpieczniejsze.

Nadeszła chwila, żebym wszedł na mur obronny i zobaczył, co robią nasi najeźdźcy.

- Idę z przeorem - krzyknęła Katarzyna. - Nie powinnam się teraz ukrywać. Jeżeli nie chcesz, abym się oddala w ręce męża, to pozwól mi przynajmniej przemówić do niego! Może uda mi się go przekonać, by zmienił swe zamiary.

Jan de Blaisy pokiwał sceptycznie głową.

- Wątpię, aby ci się to udało, moje dziecko. Jeszcze gdyby był sam...

może, lecz dobrze znam Jąkałę. On i jego zbiry czują złoto klasztorne.

Pretekst wydaje im się dobry. Niepotrzebnie tylko będziesz się narażać.