Ale, ciszej... Słyszę głosy Depczą nam po piętach.

W istocie żołnierze byli jakby bliżej, lecz wśród gmatwaniny skał nie można było określić, gdzie dokładnie się znajdowali. Raz zdawali się być tuż-tuż, a po chwili ich kroki oddalały się. Tuląc się do siebie, kobiety wstrzymały oddechy. Bicie ich oszalałych serc dzwoniło w uszach jak odgłosy burzy.

- Jeśli mnie złapie, zabiję się, Saro, przysięgam, że się zabiję -wyszeptała Katarzyna z taką determinacją, że Sara ścisnęła ją mocniej, aby się uspokoiła.

Jeżeli to potrwa dłużej, Katarzyna gotowa jest krzyczeć jak osaczone zwierzę. Cyganka także była u kresu wytrzymałości. Nagle zza drewnianego bożka wyszła ciemna postać.

- Nie stójcie tutaj - rzekł nieznajomy spokojnie. - Chodźcie za mną.

Obie kobiety były zbyt wystraszone, aby wypowiedzieć choć słowo.

Kiedy człowiek ów wyszedł z cienia, Sara zobaczyła, że ma siwą brodę i orli nos. Był to Gervais, król czarowników. Czując, jakie wywarł na Cygance wrażenie, chwycił ją mocno za rękę.

- Nie bójcie się! Gervais nigdy nie wydaje tego, co schroni się pod jego dachem.

- To możliwe - odparła zimno Sara, która szybko odzyskała pewność siebie - lecz aby mnie lepiej przekonać, czy możesz mi powiedzieć, co zrobiłeś z włosami, które pewnego dnia przyniosła ci Stokrotka... z tymi, które ukryłeś w swojej sukni?

- Mój siostrzeniec zawiózł je do Dijon, aby przekazać je panu de Brazeyowi jako dowód, że jego żona rzeczywiście ukrywa się w miasteczku - odrzekł spokojnie.

- I ty ośmielasz się mi o tym mówić? - oburzyła się Sara. - Myślisz, że teraz zdamy się na ciebie, ja i moja pani?

- Nie macie wyboru! A zresztą, teraz rzeczy mają się inaczej. To sprawa Stokrotki, że zdradziła święte prawo gościnności, że wydała swego gościa, który schronił się pod jej dachem. Przyszła prosić mnie o pomoc przeciwko rywalce. Udzieliłem jej. Dzisiaj wy dwie schroniłyście się w moim domu. Bo to jest mój dom. Jesteście więc nietykalne i postaram się was ocalić. No więc idziecie czy nie? Nienawiść Stokrotki jest tak silna, że dziewczyna gotowa aż tutaj sprowadzić żołnierzy.

Katarzyna słuchała ich rozmowy, nie rozumiejąc zbytnio, o co chodzi.

Widząc, że Sara się jeszcze ciągle waha, krzyknęła: - Musimy za nim iść. Nie może być nic gorszego od tego, co nas czeka, jeśli nas schwytają!

- A jeżeli cię wyda?

Spojrzenie Katarzyny spotkało się na chwilę ze spojrzeniem starca. To, co w nim wyczytała, uspokoiło ją ostatecznie i oświadczyła: - Nie wyda mnie! Wierzę mu. Mój los jest rzeczą obojętną dla człowieka w jego wieku, który wybrał życie wśród przyrody.

- Dziękuję ci, młoda kobieto! Masz rację - rzekł poważnie Gervais.

Powiódł kobiety za figurę, gdzie rozpoczynał się długi i wąski korytarz prowadzący do drugiej groty, która musiała być jego mieszkaniem.

Mieszkaniem nadzwyczaj dziwnym i umeblowanym raczej skromnie: siennik i kilka stołków wokół stołu, na którym piętrzyły się dziwaczne przedmioty. Obok płonącego kominka stały stosy zakurzonych książek. W powietrzu unosiły się opary siarki. Trochę światła wpadało przez otwory w skałach. Gervais posadził kobiety na stołkach i podał im dwie miski zupy, która bulgotała w kociołku.

- Jedzcie. Potem możecie odpoczywać aż do zmierzchu. Kiedy zapadnie noc, zaprowadzę was przejściem, które tylko mnie jest znane, dosyć daleko od Malain, do miejsca, gdzie nikt was nie odnajdzie.

Katarzyna chwyciła dłoń, która podawała jej zupę, i przez chwilę ściskała ją mocno.

- Jak będę mogła podziękować ci za to, co dla mnie robisz?

Surową twarz starca rozjaśnił niewyraźny uśmiech.

- Gasząc mój stos w dniu, w którym namiestnikowi księcia przyjdzie do głowy, żebym spłonął. Lecz mam nadzieję, że dokonam żywota tutaj, we wnętrzu matki ziemi... A teraz jedz już i prześpij się. Widzę, że bardzo ci tego trzeba.

Katarzyna była tak zmęczona, że marzyła tylko o tym. Zjadła zupę i ułożywszy się na słomianym sienniku, zasnęła natychmiast. Gervais zwrócił się do Sary: - A ty? Nie zrobisz tego, co ona? Wciąż nie masz zaufania?

- Mam go tyle samo, ale nie chce mi się spać. Wolałabym z tobą porozmawiać.

Kiedy zapadła noc i księżyc wypłynął na nieboskłon, starzec obudził Katarzynę, zarzucił na ramiona długi, czarny płaszcz z kapturem, zasypał ogień popiołem i chwyciwszy w rękę kostur, powiedział: - Już czas... Ruszajmy!

W pamięci Katarzyny na długo pozostało wspomnienie nocnej eskapady przez stary las. Wokół niej wszystko się uspokoiło, a i ona porzuciła swój strach. Poprzez gałęzie drzew przeświecał księżyc, oświetlając im drogę niebieskawą poświatą. Wysokie drzewa stały nieruchomo podobne do wież katedry. Ciszę przerywał czasem ryk dzikiego zwierza, powietrze przeszywał ptak w locie. Widać było, że tych dzikich ostępów nie tknęła nigdy siekiera drwala. Rosły tu olbrzymie dęby i czarne świerki w kłujących, długich aż do ziemi sukienkach. Ścieżka prowadziła wśród jeżyn i pokrytych mchem głazów, spod których wypływał czasem strumień ożywiający swoim szmerem tę uspokajającą ciszę. Katarzyna szła za starcem, który posuwał się wolnym, równym krokiem prosto przed siebie, nie troszcząc się o ścieżki. Zdawało się, że zna każdy kamień w tym borze, każde drzewo. Czasem drogę przebiegł im dzik, kozica lub daniel, które zatrzymywały się przed starcem, jakby go znały. Wyglądał jak pasterz wśród swojego stada. Pochód zamykała Sara. Szli tak wiele godzin. Katarzyna czuła, jak wokół ziemia pęcznieje od świeżych soków nadchodzącej wiosny.

W powietrzu wyczuwało się zapowiedź nowego życia, gałęzie pokrywały się nieśmiałymi jeszcze pąkami, z leśnej głuszy dobiegał uszu wędrowców zew miłości dzikich zwierząt. Nad ranem stanęli nad brzegiem rzeki, toczącej swoje rwące wody wśród głazów porośniętych drzewami. W wodnej kipieli widać było bród, który tworzyły popielate, wielkie kamienie.

- Jesteśmy nad Zuzanną! - rzekł Gervais, wskazując rzekę kosturem. Tutaj się rozstaniemy. Po przejściu jej idźcie prosto na północ. Jakieś dwie mile stąd znajduje się opactwo Saint-Seine, gdzie znajdziecie schronienie.

Pytajcie o przeora Jana de Blaisy'ego. To porządny i miłosierny człowiek.

Ta wiadomość nie spodobała się Katarzynie, gdyż właśnie przeor Saint-Seine użyczył swojej baszty w Malain Garinowi, ale Gervais ostro zaprzeczył: - Daję głowę, że wielebny Jan nie wiedział, na jaki cel przeznaczył wieżę Garin. Jestem pewien, że zmyślił jakąś historię. Możesz bez obawy udać się do Saint-Seine. Nawet gdybyś była najgorszym nieprzyjacielem jego rodziny, Jan de Blaisy przyjmie cię bez wahania. Dla niego każdy nieszczęśnik, który upadnie na kolana przed progiem jego kościoła, jest wysłannikiem samego Pana Boga i nawet książę nie ośmieliłby się odbić mu jego gościa.

Katarzyna była wyczerpana długim nocnym marszem. Nagle przypomniała sobie, że przeor Jan jest kuzynem Ermengardy. Musiała za wszelką cenę ukryć się przed Garinem, dla którego kilka worków złota nie stanowiłoby żadnego problemu, byle tylko dobrać się do jej skóry... Na dodatek Stokrotka mogła ją zdradzić po raz drugi. Wyciągnęła rękę do starca.

- Masz rację. Udam się do Saint-Seine, lecz mam prośbę... Jeśli zobaczysz w miasteczku młodzieńca ubranego w zieloną opończę, rycerza Wielkiej Stajni...

- Wiem - przerwał starzec - kochanka Stokrotki. Powiem mu, gdzie się ukrywasz. Miał po ciebie przyjechać?

- To prawda, miał przyjechać po mnie. A teraz chciałabym ci podziękować. Na razie nie mogę ci się odwdzięczyć, lecz później...

Gervais przerwał jej gwałtownie.

- O nic cię nie prosiłem i niczego nie chcę. Pomagając ci, pragnąłem jedynie naprawić zło, jakie ci wyrządziłem za sprawą Stokrotki. Jesteśmy kwita. Życzę ci szczęścia.

Po tych słowach starzec oddalił się szybko i jego potężna postać wkrótce rozpłynęła się pomiędzy drzewami. Kobiety zostały same nad rwącą rzeką. Sara pierwsza ruszyła w stronę brodu, który pozwolił im przebyć dziki nurt bez kłopotu. Posiliwszy się nieco, były gotowe do dalszej drogi. Sara przycięła dwie mocne gałęzie nożem, z którym nigdy się nie rozstawała, i podała kij Katarzynie. Jedna za drugą ruszyły w kierunku Saint-Seine.

Wstawało słońce, którego przez tyle długich dni nie było widać. Niebawem jego promienie ogarnęły zmarzniętą jeszcze ziemię.

Kilka godzin później, zmęczone, lecz szczęśliwe, ujrzały szare dachy opactwa Saint-Seine, wysoką, kwadratową wieżę kościoła pokrytą rusztowaniami i pociemniałe dachy domostw - z ich kominów dobywały się powoli pióropusze dymu.

- Jesteśmy na miejscu! - rzekła z ulgą Sara.

Zeszły z nagiego wzgórza z oczami utkwionymi w wieży, z której schodzili robotnicy. Dzwony nawoływały zakonników na modły, rozsiewając w spokojnym powietrzu wysokie, poważne dźwięki. Katarzyna nie czuła już stóp. W bucikach, które dostała od Stokrotki, były same dziury i każdy krok sprawiał jej ból. Strach przed Garinem był jednak silniejszy od wszelkich niedomagań, więc prawie biegiem puściła się ze zbocza prowadzącego do klasztoru, marząc jedynie, żeby schronić się za wysokimi murami i zasnąć na wiązce siana.

Pół godziny później Katarzyna i Sara upadły przed dębową bramą klasztoru. Kobiety z miasteczka przyglądały się nieufnie ich porozdzieranym szatom i brudnym twarzom. Dzieci schylały się po kamienie... W tym bogatym miasteczku, z pełnymi kurnikami, dobrze utrzymanymi ogródkami, nie lubiano włóczęgów. Na dodatek Sara ze swoimi granatowymi włosami i opaloną cerą nie wzbudzała zaufania. Katarzyna przytuliła się do niej, uchylając się przed pierwszym rzuconym kamieniem. Brama klasztoru ciągle pozostawała zamknięta, a wokół nich gromadziło się coraz więcej wieśniaków. Nagle Sara zauważyła wygoloną głowę mnicha w małym okienku na wieży.