Czułe spojrzenia rzucane wczoraj przez książęcego posłańca przyjaciółce z dzieciństwa utwierdziły jego groźną kochankę w przekonaniu, że potrzebuje go bardziej niż kto inny!

Dwie godziny potem Landry pożegnał się z trzema kobietami, wskoczył z wesołym „do zobaczenia" na swego konia i wkrótce śnieg zmieszany z błotem rozprysnął się pod kopytami rumaka. Katarzyna patrzyła za odjeżdżającym, którego coraz mniejsza sylwetka zniknęła wreszcie za wzgórzem, zabierając ze sobą nadzieję. Dziewczyna poczuła nagle w głębi serca silną potrzebę ujrzenia Filipa. Był jedynym mężczyzną, przy którym życie było łatwe i przyjemne...

* * *

Po śnieżycach przyszły ulewne deszcze, które rozmyły ziemię, drogi zamieniły w grząskie błoto, a światło dnia w wilgotną szarugę. Za małymi okienkami chaty zawisły ciężkie zasłony z mgły. Z nieba lały się nuda i smutek, i trzy kobiety przebywające w chacie źle znosiły to przymusowe zamknięcie. Zaledwie Landry wyjechał, zaczęły padać deszcze, tak jakby chciały odciąć Katarzynę i jej towarzyszki od reszty świata. Po kilku dniach stało się to nie do wytrzymania.

Sara zrobiła się nerwowa, Stokrotka milcząca, a Katarzyna niespokojna nie wiedzieć dlaczego. Kiedy rzucała spojrzenie za okno, jej wzrok napotykał sylwetkę baszty strzegącej swej ponurej tajemnicy. Od dnia ucieczki nie było tam nikogo. Sara czuwała, aby nie przegapić powrotu Garina, lecz wielki skarbnik nie zjawiał się. W zamku nic się nie działo...

Katarzyna nabierała sił. Jej stan męczył ją niepomiernie, lecz w trzecim miesiącu oczekiwania ustąpiły nudności. Czuła się lepiej i zabijała czas, jak mogła, zajmując się gospodarstwem. Zaczyniała ciasto na chleb, przędła len lub wełnę, uczyła się robić kozie sery...

Mieszkańcy Malain nie pokazywali się w okolicy. Nikt też nie odwiedził Stokrotki przez cztery dni po odjeździe Landry'ego. Niskie domy miasteczka, zbudowane z dużych bloków granitu, stały w deszczu, a ich mieszkańcy wyglądali przez małe okienka cieplejszych dni.

Piątego dnia na progu chaty pojawił się mężczyzna. Stokrotki nie było w domu, gdyż korzystając z chwilowego przejaśnienia, poszła do lasu nazbierać drew na opał. Sara rozpoznała w przybyszu wielkiego starca widzianego w grocie. Zaniepokojona, stanęła pomiędzy nim a Katarzyną, która, siedząc na przypiecku, tkała na krosnach konopne włókna.

- Czego chcecie, dobry człowieku? - spytała Cyganka.

- Jestem przyjacielem Stokrotki. Nie ma jej w domu? - odparł starzec.

- Poszła po drzewo do lasu... ale możecie na nią zaczekać.

Cyganka zauważyła, że jasne, wyblakłe oczy czarownika patrzyły na Katarzynę z uporem. Starzec wzruszył ramionami, okrytymi grubą, włosianą opończą, podbitą baranią skórą.

- Nie, wrócę potem. Ale... - Zbierał się do wyjścia, na chwilę jednak przystanął i dodał: - Możesz jej powiedzieć, że Gervais był tu i że kazał zrobić to, o co go prosiła.

- Ale co? - spytała Sara odważnie, gdyż jej nieufność wzrastała.

- Nic takiego! - odpowiedział starzec wymijająco. - Ona zrozumie.

Życzę dobrej nocy...

Kiedy wróciła Stokrotka, Sara z obojętną miną przekazała jej słowa starca. Zauważyła, że pomimo wysiłków dziewczyna zaczerwieniła się.

Podejrzenia, które Cyganka miała od czasu sabatu czarownic, zdawały się potwierdzać. Dlaczego wtedy starzec schował pod suknią część włosów Katarzyny? Tajemnica czarowników czy nowe zaklęcie? Sara zastanawiała się nad tym przez całą noc, nie mogąc zmrużyć oka. Zasnęła głębokim snem dopiero nad ranem i obudziła się, kiedy słońce stało już wysoko. Katarzyna kroiła kapustę na zupę. Stokrotki nie było widać.

- Gdzie ona jest? - zapytała Cyganka bez ogródek.

- Będzie dobra chwila, jak wyszła. Nie mówiła dokąd. Zdaje mi się, że poszła w stronę miasteczka.

Sara zaczęła intrygować Katarzynę. Była jakaś nieswoja, nerwowa, podniecona. Ubierając się, włożyła wszystko na lewą stronę, myśląc widocznie o czymś innym, po czym przykleiła nos do okna, nie chcąc nawet wypić kubka mleka, który przyniosła jej Katarzyna.

- Powiesz wreszcie, co ci jest? - zniecierpliwiła się dziewczyna. Mam wrażenie, że się czegoś boisz.

Sara nie odpowiedziała. Spoglądała z roztargnieniem w niebo, które ostatnio trochę przejaśniało. Wieś przeglądała się w kałużach. Popychana niewyjaśnioną siłą, Sara narzuciła szeroką, czarną pelerynę i chwyciwszy plecionkę, na której były poukładane chleby do upieczenia, rzuciła: - Pójdę do piekarni. Miała to zrobić Stokrotka. Nie rozumiem, dlaczego nie zabrała ze sobą bochenków, idąc do miasteczka!

I zanim Katarzyna zdążyła coś powiedzieć, Sara ruszyła przed siebie.

Piekarnia znajdowała się w środku miasteczka, pomiędzy walącym się kościołem a starym kamiennym krzyżem z zielonymi stopniami. Stało tu już kilka kobiet, czekając na swoją kolej. Wszystkie były opatulone po czubek nosa z powodu przenikliwego wiatru, każda trzymała w ręku kosz. Sara nie zwróciła na nie uwagi, gdyż jej przenikliwe oczy zauważyły znajomą niebieską sukienkę i biały czepek przy drodze prowadzącej do baszty.

Wyglądało na to, że Stokrotka na kogoś czeka, siedząc na kamieniu.

Nagle Sarze wyrwał się stłumiony okrzyk. Drogą zbliżała się grupa jeźdźców, może ze dwudziestu, wszyscy w obcisłych kurtach pokrytych metalową łuską, błyszczącą w świetle poranka. Na ich czele jechał człowiek, na którego widok serce Sary zaczęło bić jak oszalałe. Czarna sylwetka, chudy i wysoki! Człowiek ten zatrzymał konia przy Stokrotce, chwilę z nią rozmawiał, ona w końcu wskazała drogę do swej chaty... Nie było wątpliwości. Ta czarna postać to był Garin!

Krew Sary zakipiała! Pomimo wielkiej chęci, aby rzucić się na zdrajczynię i pobić ją do krwi, Cyganka postanowiła nie tracić czasu i zostawić słodycz zemsty Landry'emu. Porzuciwszy plecionkę z chlebami na cembrowinie studni, pobiegła jak szalona do chaty, powiewając czarnymi skrzydłami swojej peleryny.

Katarzyna właśnie zabierała się do szumowania zupy, kiedy drzwi chaty otworzyły się z łoskotem i do izby wpadła jak huragan Sara, blada z przerażenia.

- Co się znowu dzieje?

Nie wdając się w wyjaśnienia, Sara rzuciła się do mantyli zawieszonej na gwoździu, chwyciła ją, otuliła Katarzynę i pociągnęła panią za sobą.

- Uciekajmy! Widziałam Garina! Jest blisko! Stokrotka zdradziła twoją kryjówkę! Prowadzi ich tutaj! Zaraz tu będą! - wyrzuciła jednym tchem.

Ta wiadomość ścięła Katarzynę z nóg. W mgnieniu oka odżyły straszne chwile spędzone w baszcie, zimno, głód, łańcuchy, obroża, trupy potwornych strażników. Czy znowu ją to czeka, jeśli Garin ją złapie?

- Nie czas na lamenty! - zniecierpliwiła się Sara. - Uciekajmy do lasu!

Biegnijmy!

I chwyciwszy młodą kobietę za rękę, pociągnęła ją za sobą bez ceregieli. Strach wzmógł wolę walki Katarzyny. W kilka sekund były pod lasem. Sara odruchowo biegła ścieżką, którą szła tamtego dnia za Stokrotką.

Miała nadzieję, że odnajdzie ukrytą grotę i że Stokrotka nie ośmieli się poprowadzić tam Garina i jego ludzi w obawie przed stosem, na który niechybnie zostałaby skazana, gdyby odkryto posąg z głową kozła.

Odwróciwszy się, Katarzyna zrozumiała, że niebezpieczeństwo było tuż-tuż.

Pomiędzy ciemnymi sylwetkami drzew dostrzegła jeźdźców zsiadających z koni przed chatą Stokrotki. Słychać było rżenie koni...

- Szybciej, szybciej! - krzyknęła Sara.

Ścieżka wznosiła się do góry, a ostatnie ulewy uczyniły ją niezwykle śliską. Do tego widok żołnierzy zmroził krew w żyłach Katarzyny. Zdwoiła jednak wysiłki. Nagle dał się słyszeć głos Stokrotki: - Do lasu! Musiały schować się w lesie! Garin na to odpowiedział: - Dalej! Rozdzielić się na grupy!

- W dniu, w którym dobiorę się tej całej Stokrotce do skóry, popamięta mnie sobie - obiecywała Sara. - Zejdźmy ze ścieżki! Zdaje się, że znalazłam...

Stanęły przed wysoką, szarą skałą, w której mogła być ukryta podziemna grota. Sara zepchnęła Katarzynę ze ścieżki, tak aby nie zostawić śladów; biegły po zeszłorocznych, zgniłych liściach. Ta droga wymagała wspięcia się na kilka głazów. Katarzyna ześlizgnęła się z wilgotnego, obrosłego mchem kamienia, uderzyła się boleśnie w kolano. Nie miała siły iść dalej. Sara chwyciła ją pod pachy.

- Posłuchaj! - rzekła, chcąc podsycić jej nadzieję. - Oni są już w lesie, ale nasze ocalenie też jest blisko, zaraz tam dojdziemy.

Dzika siła Sary połączona z przerażeniem, w jakie wprawiały Katarzynę odgłosy zbliżających się kroków, zmusiły dziewczynę jeszcze raz do podjęcia wysiłku. Przed nimi wznosiła się ostatnia przeszkoda, potężna skała, nad którą widać było tajemne wejście. Ostatkiem sił wczołgała się na oślizły głaz, czepiając się ostrych cierni, które rozdzierały jej skórę, i w końcu znalazła się na górze. Była najwyższa pora, gdyż pomiędzy drzewami zaczęły pobłyskiwać hełmy żołnierzy. Sara dosłownie wrzuciła Katarzynę do kamiennego otworu, zdążywszy jeszcze za pomocą gałęzi zatrzeć ślady w błocie przy wejściu.

W środku nie było tak ciemno, jak obawiała się Cyganka, gdyż wąskie szpary przepuszczały trochę dziennego światła. Kobiety mogły dosyć łatwo dojść do wielkiej groty, oświetlonej snopem światła wpadającego z otworu wydrążonego w stropie. Panował tu półmrok, do którego oczy kobiet przyzwyczaiły się z łatwością. Toteż Katarzyna wkrótce zobaczyła statuę z głową kozła. Sara z ledwością zdążyła przyłożyć jej rękę do ust, aby nie krzyknęła z wrażenia.

- Cicho bądź! Oni nie są daleko. Ale tutaj Stokrotka ich nie przyprowadzi, kosztowałoby ją to życie.

Katarzyna z szeroko otwartymi oczami przyglądała się bożkowi zła, gdyż nigdy czegoś podobnego nie spotkała.

- To szatan! - wyjaśniła Sara z całą brutalnością. - A w tej grocie zbierają się czarownicy z Malain. Jednej nocy szłam za Stokrotką aż tutaj.