- Gdzie idziemy? - spytała Katarzyna.

- Niedaleko... do Malain. Garin nie będzie cię szukał tak blisko.

- Nie trzeba wracać, ja zatrę ślady... a zresztą - przerwała Sara, patrząc w niebo - zaraz spadnie świeży śnieg i sam wszystko zakryje.

Rzeczywiście, wokół trzech wędrowców zaczęły wirować płatki śniegu, najpierw pojedyncze, potem coraz gęstsze.

- Niebo jest z nami - rzekł radośnie Landry. - Przyśpieszmy kroku!

Chciał jak najszybciej opuścić to ponure miejsce, nad którym górowała złowieszcza baszta. Okolicę okryła cisza. W tej chwili tylko dwa trupy pilnowały tego miejsca, dwa zimne ciała, których krew stygła na posadzce więzienia.

Landry prawie biegiem przebył skromne miasteczko, kierując się w stronę chaty przycupniętej na brzegu lasu, skąd dochodziło słabe światło. Z daleka chałupa wyglądała jak pękata dziupla, gdyż prawie do połowy przykrył ją śnieg, a w jej małym okienku, rzucającym wąski snop ciepłego światła, było coś przyjacielskiego i zapraszającego. Katarzyna ufnie i spokojnie dawała się unosić silnym i gorącym ramionom przyjaciela. W pobliżu domu zaszczekał pies. W tym momencie uchyliły się drzwi, w których zarysowała się ciemna sylwetka kobiety na tle rozświetlonego wnętrza.

- To my! Udało się! - krzyknął Landry.

- Uwolniłeś ją, panie?

Głos był przyjemny, dźwięczący niskimi tonami. Kobieta nie wymawiała „r" z francuska, za to mówiła z lekkim burgundzkim akcentem.

- Wchodźcie szybko - rzuciła w stronę przybyszów, usuwając się z progu, aby mogli wejść do środka.

Rozdział siódmy Zazdrość i czarownice

Kobietę, która otworzyła przed Katarzyną drzwi swojego domu, nazywano Stokrotką i uważano za czarownicę. Nie była to jednak postać znana z bajek: stara, bezzębna i odrażająca wiedźma. Jej skromna chata błyszczała czystością. Pośrodku klepiska, nad paleniskiem, wisiał żelazny kociołek, błyszczący jak najprawdziwsze srebro. Sama Stokrotka nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Była Burgundką, jedną z tych blondynek zdrowych i silnych jak młode drzewo, z cerą jak płatek dzikiej róży i z burzą złocistych włosów, na których nie trzymał się żaden wykrochmalony czepek.

Całości dopełniały okrągłe, lecz proporcjonalne kształty i jędrna skóra.

Rozchylając w uśmiechu pełne wargi, Stokrotka błysnęła bielą zębów.

Katarzyna, wnoszona do chaty, nie zauważyła tych wszystkich szczegółów. Natomiast rzucił się jej w oczy żywy płomień tańczący na żółtym kamieniu paleniska oraz łóżko ze śnieżnobiałą pościelą, gdzie ją położono po odsłonięciu zasłony z czerwonej serży. Jeszcze tylko filiżanka gorącego bulionu z rąk uroczej gospodyni... i Katarzyna zasnęła jak kamień, zapominając o cierpieniach i potwornym strachu, który towarzyszył jej przez tyle długich dni.

Jakże wielkie było jej zdziwienie, kiedy następnego ranka otworzyła oczy. Zamiast w ponurej baszcie znajdowała się w ciepłej i przytulnej chatce.

Z trudem zaczęła przypominać sobie wypadki poprzedniej nocy: śmierć strażników, ucieczkę, cudowne pojawienie się Sary... Landry, pochylony nad jej łóżkiem, czuwał nad spokojnym snem dziewczyny i uśmiechnął się do niej czule, widząc, że cofnęła się odruchowo, otworzywszy oczy.

- No, nie bój się! Tu jesteś całkowicie bezpieczna!

Katarzyna nie mogła w to uwierzyć. Wodziła błędnym wzrokiem po sprzętach, zatrzymując go najdłużej na ogniu, którego tak bardzo jej brakowało. Za oknem śnieg przestał padać i ukazał się nieśmiały promień słońca. Odbijając się na śnieżnym puchu, oświetlał wnętrze chaty.

- Słońce... Ogień... - wyszeptała Katarzyna z lekkim uśmiechem.

Sara i Stokrotka wróciły ze stajni, dokąd poszły, aby wydoić kozy.

Jedna niosła wiadro do połowy wypełnione mlekiem, druga - koszyczek z serami. Sara widząc, że Katarzyna już nie śpi, podbiegła, aby ją ucałować.

Tonęła we łzach, ubolewając, że pani de Brazey tak schudła i wynędzniała.

Stokrotka przyglądała się ciekawie zbiegowi z baszty. Wiedziała od Landry'ego, że to żona wielkiego skarbnika i kochanka potężnego księcia Burgundii, lecz widząc chudą i brudną istotę o ziemistej cerze, matowych i splątanych włosach, raczej w to wątpiła. Sara po opanowaniu pierwszego wzruszenia również patrzyła na nią z niedowierzaniem. Ta zniszczona twarz, ta szyja nosząca ślady obręczy... Gdzie podziała się olśniewająca pani de Brazey?

- Ależ cię, pani, urządzili! Boże, w jakim jesteś stanie! - zajęczała.

- Jest przede wszystkim brudna jak święta ziemia! - stwierdził Landry.

- Na twoim miejscu dałbym jej trochę mleka, żeby przyszła do siebie, a potem umyłbym ją porządnie.

- Zagrzeję wody - powiedziała Stokrotka, zdejmując z haka kocioł, aby nabrać wody ze studni w ogrodzie.

Podczas gdy Katarzyna popijała łykami mleko, a Sara przygotowywała się do toalety swej pani, zaczęły się opowieści. Landry mówił, jak dwa dni po porwaniu Katarzyny spotkał Sarę u Jakuba Marynarza, gdzie i on czasem zabawiał się wieczorami. Zostawiła w lesie szczep Cyganów razem z ich szefem Stankiem, dla którego opuściła Katarzynę.

- Nie miała odwagi wrócić do ciebie - dodał.

- Było mi wstyd - przyznała szczerze Sara. - Chciałam wrócić, ale bałam się twego wzroku. Dijon przyciągało mnie nieodparcie, więc poszłam do Jakuba Marynarza, sądząc, że jakoś wszystko się załatwi.

- Kiedy dowiedziałam się, że zniknęłaś, myślałam, że zwariuję i że to kara niebios za to, że nie wywiązałam się ze swoich obowiązków. Błagałam Landry'ego, aby mi pozwolił pomóc cię odszukać.

- Oboje staliśmy na czatach, raz jedno, raz drugie. Dalszy ciąg znasz. A co się tyczy Stokrotki... - Przerwał i, otoczywszy kibić dziewczyny, przyciągnął ją do siebie i złożył na jej szyi głośny pocałunek. - Poznałem ją także w oberży Jakuba Marynarza, już będzie ponad rok. Mieszkały razem z matką w Fontaine, ale stara została spalona na stosie jako czarownica.

Stokrotka musiała uciekać. Wtedy schroniła się u Jakuba, lecz w Dijon się dusiła. Brakowało jej pól i lasów. Jakub miał kuzyna, który niedawno zmarł i zostawił Stokrotce swoją chatkę. W Malain nie ma się czego obawiać, chyba żeby książę przysłał oddziały do zniszczenia miasteczka.

- Dlaczego? Czy te ziemie są miejscem azylu? - spytała Katarzyna. - A może są własnością Kościoła? Przecież wspomniałeś, że baszta należy do opata z Saint-Seine.

- Baszta tak, chociaż ten święty człowiek zupełnie się nią nie interesuje. Jest też miejscem azylu, lecz nie takiego, jak ty to rozumiesz.

Malain to miasteczko, które się omija z daleka, gdyż prawie wszyscy jego mieszkańcy są czarownikami! Rzecz jest znana. Tak więc jedna czarownica mniej, jedna więcej! Toteż Stokrotka może tu mieszkać spokojnie, a twój małżonek doskonale wiedział, co robi, zamykając cię w starej baszcie.

Bogobojni chłopi nie zbliżają się do tego miejsca. Mówi się, że w zamku straszy, a miasteczko jest przeklęte...

W tym czasie Sara napełniła duży, drewniany cebrzyk wody i przyciągnęła go do ognia.

- Dosyć tego gadania - rzekła, chwytając Landry'ego za ramiona, aby wyrzucić go z izby. - Idź się przejść! Nie potrzebujemy tu teraz mężczyzn!

Landry westchnąwszy, naciągnął skórzaną kurtkę, wsunął za pas sztylet i gwizdnął na psa Stokrotki.

- Zgoda, przejdę się po lesie. Może trafi mi się jaka zwierzyna.

Kiedy młodzieniec wyszedł, Sara pomogła Katarzynie wstać, zdjęła z niej podartą koszulę i pomogła pani wejść do cebrzyka. Woda była ciepła, przyjemna, dziewczyna od dawna marzyła o kąpieli. Nigdy jeszcze nie czuła się taka brudna. Kiedy popatrzyła na swoje ciało i włosy, poczuła wstyd i odrazę. Kilka miesięcy w baszcie zmarnowałoby ją zupełnie. Wyciągnęła się w wodzie, a Sara ostrożnie myła jej szyję, patrząc przez okno za odchodzącym Landrym, do którego dołączyła Stokrotka, opierając się czule na jego ramieniu.

- Jak myślisz, Saro, czy ta Stokrotka jest przyjaciółką Landry'ego? spytała Katarzyna.

- Jest jego kochanką i mam wrażenie, że szaleje za nim. Ale nie mogę ci powiedzieć, czy Landry też ją kocha.

- Czy naprawdę uważasz, że jest czarownicą? Zupełnie na to nie wygląda.

- Jest to choroba, która przechodzi z matki na córkę. Nawet jeśli nią nie jest, to nikt w to nie uwierzy, bo taki jest porządek rzeczy.

- A ty w to wierzysz?

Sara wzruszyła ramionami, wcierając obficie mydło w kawałek płótna, aby natrzeć nim ciało Katarzyny, które powoli nabierało normalnego wyglądu mimo pokrywających je siniaków i ran.

- Nie wiem... Lecz chyba tak... To dziwna dziewczyna. Spotkałam ją kilka razy u Jakuba Marynarza. Mężczyźni bali się do niej zbliżyć, takie miała spojrzenie.

Katarzyna pomyślała w głębi duszy, że może i mieli rację, gdyż jedno oko Stokrotki było niebieskie, a drugie piwne, lecz wkrótce zapomniała o tym, skupiając się wyłącznie na swojej toalecie. Sara pomogła jej wyjść z wody i posadziła blisko ognia, aby obeschła. Potem zabrała się do mycia głowy dziewczyny. Katarzyna poddawała się jej zabiegom jak małe dziecko.

Brud i zmęczenie opadały z niej równocześnie. Czuła, że odżywa.

Kiedy Stokrotka wróciła z naręczem chrustu, stanęła jak wryta na progu, nie mogąc otrząsnąć się ze zdziwienia.

Przy ogniu, na stołku siedziała Katarzyna z zamkniętymi oczami, zawinięta w cienkie płótno, spod którego wystawały smukłe nogi i krągłe ramiona. Wydawało się, że drzemie. Z tyłu stała Sara, rozczesując połyskującą wiechę wilgotnych jeszcze włosów, jakich Stokrotka nigdy w życiu nie widziała. Czy to możliwe, żeby to była ta sama nieszczęsna, umorusana kreatura?

- Zamknij drzwi, jeszcze się nam przeziębi - rozkazała Sara.