Tej nocy będzie wolna... lub martwa.

Dzień ciągnął się jak wieczność. Na dodatek Niedojda ze strachu, a może i z chęci zemsty, znowu nie przyniósł jej nic do jedzenia. Musiała zadowolić się odrobiną wody i pomyślała ze smutkiem, patrząc na wygasłe palenisko, że nie będzie trudno spełnić prośby Landry'ego. Chłód zdawał się dotkliwszy niż wczoraj pomimo ciepłej kurtki przyjaciela. Gdy krótki zimowy dzień miał się ku zmierzchowi, Katarzynę ogarnął gorączkowy niepokój. Kiedy Landry przyjdzie? Czy będzie czekał do zapadnięcia nocy, aby mieć pewność, że przemknie się niepostrzeżenie? Raczej wybierze takie rozwiązanie, chcąc zapewnić sobie powodzenie. Znowu zapadała noc, napełniając Katarzynę przerażeniem.

Nagle dały się słyszeć kroki na schodach baszty. Ktoś szedł do góry...

co najmniej dwie osoby, gdyż można było rozróżnić dwa głosy, z których jeden z pewnością należał do Niedojdy. Katarzyna poczuła strach i okropny zawód. Może to wracał Garin... może wymyślił kolejne tortury?

Kto mógł zgadnąć, jakie nowe pomysły zakiełkowały w jego chorym umyśle? A może postanowił przewieźć ją do innego więzienia, może wrzuci ją do podziemnego lochu bez powietrza i światła, skąd nikomu, nawet Landry'emu, nie uda się jej wyciągnąć? Serce Katarzyny biło tak mocno, że zdawało się, iż zaraz wyskoczy jej z piersi. Kiedy drzwi się otworzyły, niemal krzyknęła.

Weszło dwóch mężczyzn, z których jeden niósł łuczywo, a drugi sznur.

Pierwszym był Niedojda, a drugim jego kompan, ten sam, który jechał na wozie w dniu jej porwania. Obaj byli do siebie zadziwiająco podobni, chociaż ten drugi wydawał się jeszcze bardziej odpychający. Nie wyglądał na idiotę, lecz błyski jego małych oczu zapowiadały wszystko, co najgorsze.

Wymachując sznurem, podszedł do Katarzyny i, schyliwszy się, wymamrotał: - No, pięknisiu! Taka ładna, a taka niedobra! Nie chce nawet trochę zabawić Niedojdy! A to taki miły kawaler!

Niedojda stał w bezpiecznej odległości, trzymając wysoko łuczywo i przypatrując się dziewczynie z urazą.

- Nóż! - wybełkotał.

Katarzyna zauważyła, że jego lewe ramię było zabandażowane. Nie poczuła jednak najmniejszych wyrzutów sumienia, wręcz przeciwnie, pomyślała z żalem, że mogła uderzyć mocniej.

- Nożyk się panience zaraz odbierze - zachichotał nowy i zanim Katarzyna zrozumiała, co się święci, chwycił za łańcuch i pociągnął nim gwałtownie w swoją stronę. Zawyła z bólu, lecz to nie zrobiło na oprawcy najmniejszego wrażenia, wręcz przeciwnie, napastnik pociągnął z taką siłą, że Katarzyna potoczyła się po podłodze, wypuszczając z ręki sztylet.

- Podnieś go, Niedojdo! Teraz możesz się nie bać! Do kaduka! Wielka szkoda, że pan Garin kazał cię zostawić samego z tą spryciulą. A powinno mu być wiadome, że bez swojego braciszka niewart jesteś funta kłaków. Ale teraz twój kochany Moczygęba jest z tobą i zaraz się okaże, kto tu rządzi!

Ciekawe, skąd na przykład wziął się tutaj ten nóż i ta kurtka. Z nieba to nie spadło. Coś mi mówi - a chyba się nie mylę - że nasza piękność zaraz wszystko ładnie nam wyśpiewa. Prawda, malutka?

I w tej samej chwili pociągnął znowu za łańcuch, prawie dusząc Katarzynę.

- No widzisz, jak chcesz, to potrafisz być miła - roześmiał się szyderczo. - Zobaczysz, że szybko dojdziemy do porozumienia! Niedojdo, rozpal ogień, może się przydać, gdyby nie chciała gadać. Do tego jest tu raczej chłodno, chociaż naszej damie chyba gorąco, bo taka czerwona na gębie!

Katarzyna była na wpół uduszona, gdyż Moczygęba podniósł ją do góry za obrożę. Nagle gwałtownie spuścił ją na ziemię i chwyciwszy za ręce, związał je na plecach.

- Nie będziesz już mogła wyciągnąć swoich ostrych pazurków. A teraz pozwolimy ci złapać trochę oddechu... Niedojdo, zostaw ogień w spokoju, może poczekać, i podejdź tu. Ponieważ ta dama tak ci się podoba, zrobię coś dla ciebie: ja będę ją trzymać, a ty możesz użyć sobie, ile wlezie. Jeżeli jest taka milutka, jak powiadasz, przelecę ją po tobie, jeśli mi się zechce.

Poczekaj... rozdziejemy pieszczotkę.

Zabrał się do rozdzierania nędznej sukienki Katarzyny. Wtem w pokoju rozległo się potworne rzężenie, które poderwało z ziemi Moczygębę i jego ofiarę. Obok kominka leżał martwy Niedojda ze sztyletem w plecach, a z jego półotwartych ust chlustały potoki krwi...

Landry wyrwał sztylet z jego pleców, jednym skokiem przesadził ciało i stanął naprzeciwko Moczygęby, przygważdżając go do miejsca wzrokiem pełnym nienawiści. Oczy błyszczały w jego czarnej od sadzy twarzy.

- A teraz twoja kolej, śmieciu! Przysięgam, że nie wyjdziesz stąd żywy!

- Jeszcze zobaczymy! - zawył Moczygęba, wyciągając zza paska długi nóż. - Zobaczymy, który z nas jest silniejszy, kominiarczyku! Muszę cię zabić, bo bardzo kochałem mojego biednego brata.

Katarzyna zeszła w tej chwili na dalszy plan; przeczołgała się do swojego kąta i próbowała uwolnić ręce. Na szczęście sznur nie był zbyt mocno zaciśnięty. Tymczasem przeciwnicy obserwowali się, kręcąc w koło.

Nagle, w okamgnieniu się zwarli. Katarzyna krzyknęła, gdyż Landry upadł na ziemię, przytłoczony ciężarem przeciwnika, ale pociągnął go ze sobą.

Potoczyli się po zakurzonych płytach. Ich ruchy były tak gwałtowne, a odgłosy, które wydawali, tak wściekłe, że Katarzyna nie mogła ich rozróżnić.

W pewnym momencie wydało się jej, że Moczygęba ma przewagę.

Przyciskał Landry'ego kolanem do podłogi i trzymał za gardło tak, że zdawało się, iż zaraz go udusi. Wtedy, zebrawszy resztki sił, chwyciła za łańcuch i cisnęła nim w głowę Moczygęby. Napastnik upadł na posadzkę...

Landry zerwał się, kolanem przygwoździł złoczyńcę do podłogi i jednym ruchem poderżnął mu gardło. Trysnęła krew, rozpryskując się na sukience Katarzyny. Dziewczyna, jak nieżywa, upadła na ziemię.

- Już po wszystkim - rzekł Landry z zadowoleniem. - Zajmijmy się sobą. Kasiu... zawdzięczam ci życie! Gdyby nie ty, ten wieprz niechybnie by mnie udusił!

Oddychał głęboko, starając się dojść do siebie po wyczerpującej walce.

Nogą odepchnął od Katarzyny krwawego trupa Moczygęby, po czym uklęknąwszy przy niej, gładził jej splątane i lepkie włosy.

- Biedactwo! Co oni z tobą zrobili! Twoja szyja jest obtarta do krwi.

Muszę szybko uwolnić cię od tej obroży!

W istocie szyja dziewczyny krwawiła w kilku miejscach, zraniona gwałtownymi szarpnięciami łańcucha... Landry oddarł kawałek koszuli Katarzyny lub raczej tego, co z niej zostało, złożył materiał, podsunął pod obrożę i za pomocą wielkiego pilnika, który przyniósł ze sobą, zabrał się do przecięcia żelaznej obręczy. Musiał to zrobić, gdyż w kieszeniach Niedojdy nie znalazł klucza. Operacja była długa i żmudna. Nieznośny odgłos narzędzia wgryzającego się w żelazną obejmę doprowadził dziewczynę do szczytu zniecierpliwienia. W końcu przepołowiona obroża opadła na ziemię i uwolniona Katarzyna mogła wstać. Chciała rzucić się Landry'emu na szyję, aby wyrazić mu swoją wdzięczność, lecz młodzieniec odepchnął ją łagodnie.

- Podziękujesz mi później. Teraz musimy stąd uciekać, i to szybko! Nie sądzę, żeby było tu więcej strażników.

Podtrzymując w pasie słaniającą się przyjaciółkę, pociągnął ją w stronę drzwi, lecz kiedy mieli przekroczyć próg, dziewczyna niemal zasłabła, znajdowała się bowiem w ostatnim stadium wyczerpania.

- Och! Co za głupiec ze mnie! - krzyknął Landry. - Czy miałaś dzisiaj coś w ustach?

- Nie... nic, tylko trochę wody.

Landry wyciągnął z kieszeni płaską flaszeczkę i przytknął jej szyjkę do ust dziewczyny.

- Łyknij tego trochę! To wino z Beaune, natychmiast postawi cię na nogi. Masz tu jeszcze kawałek placka, zapomniałem ci go dać, widząc, co tu się święci.

Łyk wina rozgrzał ją, lecz natychmiast zrobiło się jej niedobrze, spróbowała placka i chciała zrobić kilka kroków, ale upadła na ziemię, wymiotując wszystko, co połknęła przed chwilą, wstrząsana potwornymi mdłościami.

- Ależ ty ledwie zipiesz! - stwierdził Landry. - Trudno, jakoś sobie poradzimy.

Schylił się i podniósł dziewczynę lekko jak piórko, po czym rzucił się do schodów. Chwilę później byli już na dziedzińcu.

- Najtrudniejsze za nami - wyszeptał. - Teraz trzeba przebrnąć przez mur. Tu niedaleko jest wyłom.

Katarzyna, odzyskawszy świadomość, zauważyła fragmenty sczerniałych murów odcinających się od bieli śniegu. Jego błyszczące czapy okrywały obsuwające się głazy, po których Landry wspinał się ze zręcznością kozicy. Wkrótce mur został przebyty i przed oczami zbiegów ukazały się, jak okiem sięgnąć, bezkresne, sine pola pod czarnym niebem. U stóp wzgórza stało kilka zasypanych śniegiem chat. Przyciskając Katarzynę do piersi, Landry zagwizdał trzy razy. Na ten sygnał zza kupy kamieni i korzeni wyszedł jakiś cień.

- Bogu niech będą dzięki! - rzekł drżący ze wzruszenia głos. - Udało ci się! Jak ona się czuje?

- Niezbyt dobrze. Trzeba natychmiast położyć ją do łóżka.

- Wszystko jest przygotowane. Chodź!

Katarzyna, pomimo swej słabości, na dźwięk tego głosu podniosła powieki. Była zbyt wyczerpana, aby cokolwiek mogło ją zdziwić, chciała tylko sprawdzić, czy nie jest igraszką iluzji. Lecz nie, nie myliła się. To był głos Sary.

Nie mogąc nadal w to uwierzyć, wyciągnęła rękę, aby dotknąć pochylonej nad sobą twarzy.

- To ty?... Naprawdę ty?... A więc wróciłaś!

Sara chwyciła jej rękę, pokrywając ją pocałunkami zmieszanymi ze łzami.

- Żebyś wiedziała, Katarzyno, jak okrutnie mi wstyd... Lecz Landry przerwał przywitanie i wyjaśnienia.

- Później wytłumaczę ci, jak ją odnalazłem - powiedział, poprawiając ciężar w swych ramionach. - Teraz musimy uciekać. Choć noc jest ciemna, to na tym białym stoku mogą nas dojrzeć. Zaniosę cię w bezpieczne miejsce, a potem wrócę, aby zatrzeć ślady na śniegu.