Uczyniła jeszcze ostatni wysiłek, zauważywszy uchylone drzwi.

Doczołgać się tam! Ukryć się za drzwiami! Uciec przed torturami! Nagle jakiś cień przesłonił zbawienny otwór, zaszeleściła czerwona suknia... i Katarzyna z cichą skargą osunęła się u stóp Ermengardy.

Do uszu na wpół zemdlonej dziewczyny dobiegł okrzyk grozy.

Przeczuwając nadchodzącą pomoc, uczepiła się mocnych nóg ochmistrzyni.

- Na flaki papieża!!! - zawyła Ermengarda. - Co to wszystko znaczy?!

Uwolniwszy nogi z uścisku Katarzyny, tęga dama ruszyła do natarcia; jej dwieście funtów żywej wagi runęło prosto na Garina, spychając go w głąb pokoju. Dzielna ochmistrzyni wyrwała mu z ręki zakrwawiony bicz i cisnęła nim precz, po czym chwyciwszy Garina za kołnierz kaftana, zaczęła nim energicznie potrząsać, miotając przekleństwa, jakich nie powstydziłby się stary wojak. Wielki Skarbnik nie stawiał najmniejszego oporu, pozwalając się popychać, prawie nieść w stronę korytarza, jakby był wypchaną trocinami kukłą. Zdawało się, że atak gniewu pozbawił go zupełnie sił. Wyrzucając go na korytarz, Ermengarda krzyknęła: - Precz stąd!... I żebym więcej tu pana nie oglądała!

Zamknęła za nim drzwi, a następnie podbiegła do bezwładnej Katarzyny i upadła przy niej na kolana z wyrazem współczucia na szerokiej twarzy.

Nieszczęsna Katarzyna znajdowała się w opłakanym stanie. Jej zakrwawione ciało, pokryte sinoczarnymi pręgami, było prawie nagie; resztką sił zasłaniała piersi strzępami czarnego aksamitu. Splątane włosy przyklejały się jej do twarzy, na której pot mieszał się ze łzami. Ermengarda swą białą dłonią odgarnęła delikatnie włosy przyjaciółki. Z trudem powstrzymywała łzy.

- Boże, do jakiego stanu doprowadził cię ten potwór, moje biedne dziecko! Chwyć się mojej szyi, zaniosę cię na łóżko.

Katarzyna uniosła ręce, lecz jej rozorane ramię przeszył tak ostry ból, że padła zemdlona. Kiedy odzyskała świadomość, leżała w łóżku cała w bandażach i nie mogła się ruszyć. Nadchodziła noc.

Otworzywszy oczy, ujrzała przy kominku Sarę; Cyganka pilnowała gotującej się w kociołku strawy. Widok ten przywołał w pamięci Katarzyny wspomnienie sprzed wielu lat. Ileż to razy, budząc się w ruderze Barnaby na Dziedzińcu Cudów, widziała Sarę czuwającą przy ogniu. Wspomnienie dzieciństwa podniosło ją na duchu. Spróbowała poruszyć ręką, odsunąć kołdrę przykrywającą ją aż po czubek nosa, lecz ręka okazała się ciężka jak ołów, a ramię sprawiało taki ból, że nie mogła powstrzymać jęku. W tej samej chwili wpłynęła do pokoju potężna sylwetka Ermengardy. Hrabina pochyliła się nad chorą i położyła swoją miękką dłoń na jej rozpalonym czole.

- Bardzo cierpisz, dziecinko?

Katarzyna chciała się uśmiechnąć, lecz ten wysiłek także okazał się bolesny. Nie było w niej ani jednego mięśnia, ani jednej cząstki ciała, które by nie sprawiały bólu.

- Jest mi tak gorąco - westchnęła - i jestem cała obolała. Czuję się tak, jakbym leżała na cierniach. Wszystko mnie pali.

Ermengarda uniosła głowę i odsunęła się, aby przepuścić Sarę, która pochyliła się nad głową Katarzyny. Twarz Cyganki miała wyraz surowy i dziki.

- Ten potwór byłby cię zabił, mój aniele, gdyby pani Ermengarda nie nadeszła w porę! Czułam, że coś złego wisi w powietrzu, kiedy ujrzałam go dziś rano. Miał taki straszny wyraz twarzy...

- Gdzie się podziewałaś, kiedy wróciłam do domu? - spytała Katarzyna słabym głosem.

Odpowiedzi udzieliła Ermengarda.

- Garin zamknął Sarę w schowku pod schodami! Wyciągnęłam ją stamtąd dopiero wtedy, kiedy przyszłam do domu. Czyniła taki harmider, że trudno byłoby jej nie usłyszeć. Służba nie odważyła się jej uwolnić, gdyż Garin zagroził, że wrzuci do lochu każdego, kto ośmieli się choćby kiwnąć palcem. Kiedy weszłam do komory po szarpie i bandaże, była na wpół żywa ze strachu.

- Czy uspokoiłaś tych biedaków?

- Wręcz przeciwnie! - parsknęła hrabina i zaśmiała się hałaśliwie. Nastraszyłam ich, że książę każe ich obedrzeć ze skóry, gdy się dowie, do czego dopuścili. Nie wiem, czy właśnie nie pakują swoich rzeczy.

Katarzyna rozejrzała się uważnie. Nie był to pokój, w którym mieszkały do tej pory z Ermengardą. Ten był większy, wygodniejszy, a na ścianach wisiały kolorowe gobeliny. Widać było drzwi łączące go z innym pokojem. Myśl, że znajduje się poza zasięgiem ciekawskiej Marii de Vaugrigneuse, pocieszyła chorą. Sara wróciła przed kominek, aby przelać do fajansowej miseczki zawartość małego garnuszka. Tymczasem Ermengarda usiadła w nogach łoża i opowiedziała Katarzynie, jak to wspólnie z Sarą namaściły jej ciało balsamem i owinęły w cienkie pasma płótna.

- Jesteś cała pokryta siniakami i ranami, lecz na szczęście żadna z nich nie jest głęboka. Sara uważa, że zostaną tylko małe blizny, z pewnością nie na twarzy. Sądzę, niech Bóg mi wybaczy, że twój małżonek oszalał. Co takiego mu uczyniłaś?...

Ermengarda płonęła z ciekawości, lecz Katarzyna była zbyt osłabiona, aby opowiadać o wydarzeniach poprzedniego wieczoru. Uniosła tylko zabandażowane ręce, spoglądając na nie ze zdziwieniem. Miała wrażenie, że jest dużą, szmacianą lalką. Jedynie jej starannie zaplecione włosy, leżące na posłaniu, wydawały się żyć i stanowić część jej ciała. Westchnęła.

Ermengarda domyśliła się, co oznaczało to westchnienie.

- Masz rację, nic nie mów! Jesteś zbyt osłabiona. Opowiesz mi wszystko później! - Po czym sama niestrudzenie zaczęła pytlować, jak to Garin, nie odważywszy się pokazać, przysłał przyjaciela, Mikołaja Rolina, aby zasięgnął języka. A ona przyjęła go chłodno, podkreślając, że osobiście czuwa nad panią de Brazey, która im mniej będzie słyszeć o Garinie i jego przyjaciołach, tym szybciej przyjdzie do siebie. Na takie dictum Rolin odszedł, nie zadając więcej pytań. To samo, lecz tonem bardziej przyjaznym, odpowiedziała paziowi Jego Wysokości.

Katarzyna uniosła brwi ze zdziwienia.

- To książę przysłał pazia?

- Tak, młodego de Lannoya. Zdaje się, że książę miał ochotę spędzić dzisiejszy wieczór w twoim towarzystwie. Naturalnie, musiałam cię usprawiedliwić.

- Co mu odpowiedziałaś, droga Ermengardo?

- Po prostu prawdę. Powiedziałam, że miły małżonek zbił cię na kwaśne jabłko i że jesteś na wpół żywa. Temu dzikusowi dostanie się nagana, którą sobie popamięta i która odbierze mu chęć do powtórzenia podobnego czynu!

- Na Boga! - jęknęła młoda kobieta, przygnębiona. - Całe miasto będzie ze mnie kpiło! Nie odważę się spojrzeć nikomu w oczy, jeśli się dowiedzą, że wychłostał mnie jak niewolnicę!

- Moja droga, nie zapominaj, że mały de Lannoy jest szlachcicem. Wie dobrze, że to, co mu się powierza, nie jest przeznaczone dla innych uszu niż uszy księcia. Nie piśnie ani słowa! Muszę dodać, że był wyraźnie oburzony!

Ten chłopiec cię uwielbia! Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że jest w tobie zakochany! Ale teraz musisz to wypić...

Sara przyniosła miseczkę z naparem z werbeny, do którego dosypała garść tajemnych ziół. Przy pomocy Ermengardy Katarzynie udało się usiąść na łóżku. Napój miał lekko kwaśny smak, który wcale nie wydawał się niemiły. Do tego był gorący i dodawał sił.

- Użyłam ziela, po którym zaśniesz z łatwością - rzekła Sara. - Podczas snu nie czuje się bólu.

Katarzyna nie zdążyła jej odpowiedzieć, gdyż w tej chwili otworzyły się drzwi i ukazał się w nich mężczyzna ubrany na czarno, w czarnej masce na twarzy. Na jego widok trzy kobiety aż podskoczyły. Stanął w drzwiach nieruchomo jak posąg, tylko przez otwory w masce widać było błyszczące, szare oczy.

- Kim jesteś i czego tu chcesz? - spytała Ermengarda, przyjmując postawę obronną.

Nieznajomy zdjął maskę. Ermengarda pochyliła się w głębokim ukłonie. Był to książę Filip we własnej osobie. Na jego twarzy malowało się niewymowne osłupienie.

- Czy to pani, Katarzyno? - krzyknął z niedowierzaniem. - Ależ to niemożliwe!

Owinięta bandażami Katarzyna zaczęła się śmiać. Wyobraziła sobie, jakie wrażenie zrobiło na Filipie, tak miłującym piękno, jej ciało spowite bandażami. Przybył, sądząc, że znajdzie tu młodą, cierpiącą i obolałą kobietę, a nie szmacianą kukłę. Książę wymamrotał: - Boże, nawet nie przypuszczałem...

- Jest jeszcze gorzej, panie! - przerwała Ermengarda, prostując się z ukłonu. - Pani Katarzyna jest pokryta ranami i posiniaczona od stóp do głów!

Cierpi bardzo i mówienie przychodzi jej z trudem...

Filip zaciskał pięści, przysięgając, że wtrąci Garina do lochu, że wyda go katu. Jego oczy ciskały błyskawice, lecz równocześnie, pod wpływem emocji, po jego policzkach stoczyły się ciężkie łzy. Ermengarda nie zwróciła na to uwagi, Katarzyna patrzyła jednak z zaciekawieniem na płaczącego księcia. W końcu hrabinie udało się go uspokoić. Zauważyła także, że tylko sama Katarzyna może wnieść skargę przeciwko mężowi, i nawet jeśli Garin jest brutalem w małżeństwie, to jednak jest wzorowym poddanym... Filip dał się przekonać, że nie należy wywoływać skandalu aresztowaniem Garina.

Usiadłszy na brzegu łóżka, niezwykle ostrożnie ujął zabandażowaną dłoń Katarzyny.

- Jestem zrozpaczony, widząc panią w takim stanie! Ja, który czekałem na ciebie z sercem przepełnionym myślami o tobie... Musisz się leczyć i dbać o siebie. - Odwróciwszy się do Ermengardy, dodał: - Zdaje mi się, że moja matka chce się z panią widzieć, pani de Chateauvillain!

- W istocie, najjaśniejszy panie, księżna jest cierpiąca. Jej stan zdrowia uległ pogorszeniu i dlatego pragnie ona mojego powrotu.

- Opóźnij więc powrót o kilka dni i zabierz ze sobą panią de Brazey, którą chciałbym oddalić na jakiś czas od męża. W Dijon szybko przyjdzie do siebie, a ja, wiedząc, że jest pod pani opieką, będę o nią spokojny. Czy mogę ci ją powierzyć, pani? Jest mi... nieskończenie droga!