Krzyk zamarł jej w gardle. Garin, gdyby tu był, radowałby się, widząc jej przestrach. Wiedział doskonale, co robi, pozostawiając Katarzynę w rękach tego zwierzęcia. Katarzyna zacisnęła zęby, aby zebrać resztki sił.

Chropowata ręka Niedojdy dotykająca jej ud napełniała ją obrzydzeniem.

Zaczęła bronić się wściekle, bez jednego okrzyku, walcząc z przygniatającym ją ciężarem z zaciekłością osaczonego zwierza. Zaskoczony tym przypływem siły napastnik chciał oprzeć swą rękę na jej twarzy, aby lepiej przygwoździć ją do ziemi, lecz Katarzyna ugryzła go z taką wściekłością, że zawył z bólu i odskoczył do tyłu. Udało jej się zerwać z ziemi i chwycić długi zwój łańcucha, mogącego w tej postaci być niebezpieczną bronią.

- Jeśli się zbliżysz - wycedziła przez zaciśnięte zęby - zabiję cię!

Napastnik cofnął się, przerażony wyrazem determinacji malującej się na twarzy więźniarki. Cofnął się w stronę drzwi, aby być poza zasięgiem łańcucha, zawahał się, a następnie wymamrotał: - Niedobra!... Nic nie jeść!... Nic nie dostać jeść, dopóki Niedojda nie dostać to, czego chce!

Po czym wyszedł, ssąc dłoń, z której spływała strużka krwi.

Katarzyna usłyszała skrzypienie potężnych zamków i odgłos ciężkich kroków na schodach. Wyczerpana całkowicie, opadła na swoje posłanie.

Schowała twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Garin skazał ją na najstraszliwszą śmierć, oddając w ręce tego potwora. Jeżeli będzie się mu opierać, umrze z głodu. Już teraz pusty żołądek dawał się jej we znaki. Ogień na kominku przygasał, zapadła noc. Kiedy zgaśnie ostatni płomyk w palenisku, zostanie wydana na pastwę ciemności, zimna i strachu przed odpychającym strażnikiem.

Całą noc spędziła skulona w kącie, z wytrzeszczonymi ze strachu oczami, nasłuchując, czy nie wracają jej oprawcy. Przykryła się wiązką słomy, lecz kiedy wstał dzień, była skostniała z zimna.

* * *

Trzy następne dni były dla Katarzyny prawdziwym koszmarem. Nie dość, że czuła się osłabiona brakiem pożywienia i skostniała z zimna, bo wątły ogień, rozpalany codziennie przez Niedojdę, nie dawał zbyt wiele ciepła, to jeszcze musiała zmagać się z atakami swojego strażnika. Jej ściśnięty żołądek dawał się dotkliwie we znaki, gdyż Niedojda podawał jej jedynie trochę stęchłej, lodowatej wody... Kiedy stwierdziła, że zamki w drzwiach czynią przy otwieraniu potworny hałas, odważyła się zdrzemnąć.

Dzięki niemu mogła się przestać obawiać podstępnej napaści. Kiedy potwór rzucał się na nią, jej nadwątlone siły czyniły obronę coraz trudniejszą. Tylko swojemu zdrowiu i solidnej budowie zawdzięczała, że jeszcze się jakoś trzymała i znajdowała resztki sił do rozpaczliwej obrony. Głód stawał się coraz bardziej dotkliwy i osłabiał jej odwagę i wolę walki. Niewiele brakowało, by dla ratowania życia i ulżenia cierpieniu zgodziła się na wszystko... nawet na Niedojdę.

Czwartego dnia rano była tak osłabiona, że nie miała siły ruszyć ręką.

Kiedy pojawił się Niedojda, nie mogła uczynić najmniejszego ruchu i pozostała na swoim posłaniu ze słomy. Ogarnęło ją poczucie nieuchronnego przeznaczenia. Cały zapas jej energii wyczerpał się. Gdy zamykała powieki, przed oczami przechodziły czerwone błyskawice, a gdy je otwierała, widziała tańczące czarne plamy. Uzmysłowiła sobie niejasno, że Niedojda pochylił się nad nią, że położył rękę na jej brzuchu, jakby chciał sprawdzić, jaka będzie jej reakcja. Lecz nie nastąpiła żadna. Katarzynę ogarnęło zupełne zobojętnienie. Już nic nie miało znaczenia. Niebawem przyjdzie śmierć...

Jutro lub pojutrze. Czyż miało jakieś znaczenie, co teraz uczyni z jej ciałem ten nieszczęśnik. Była zesztywniała. Jedynym miejscem, gdzie czuła dotkliwy ból, była szyja, w którą wrzynał się pierścień. Aby o tym zapomnieć, Katarzyna zapadła w odrętwienie i zamknęła oczy. Poczuła niewyraźnie, że Niedojda zdziera z niej sukienkę, że mocuje się ze sznurówkami stanika, że niecierpliwie drze koszulę. Brutalne ręce przebiegały po jej nagim ciele drżącym z zimna. Strażnik pomrukiwał przy tym niczym wieprz.

Katarzyna uczyniła rozpaczliwy wysiłek, aby nie ulec najwyższej profanacji, lecz czuła, że ciało ma jak z waty. Przytłoczył ją do ziemi nieznośny ciężar, który nagle poderwał się nieoczekiwanie, odsłaniając ją, dygocącą z zimna... Jak przez mgłę ujrzała Garina z biczem w dłoni, który smagał plecy Niedojdy.

Potem de Brazey przykucnął obok niej i położył dłoń na jej lewej piersi. Pomimo że szumiało jej w uszach, zrozumiała dokładnie, co mówi.

- Jest jak nieżywa! Co jej zrobiłeś?

- Nie jeść... ona nic nie dostać jeść, bo nie chcieć być miła dla Niedojdy...

- Nie dałeś jej nic do zjedzenia od czterech dni? Ty kretynie!

Pozwoliłem ci ją ćwiczyć, zrobić z nią, co chcesz, ale nie zabić! Jeszcze dzień, dwa, a byłoby po niej! Leć po zupę, i to na jednej nodze.

Garin pochylił się nad żoną, przykrywając jej nagie ciało koszulą i sukienką. Starał się być delikatny i Katarzyna poczuła, że wraca jej resztka nadziei. Czyżby zaczął żałować swego postępku? Była gotowa mu przebaczyć, gdyby tylko wyrwał ją z tego piekła.

Kilka chwil później wrócił Niedojda, niosąc przed sobą dymiącą miskę strawy. Garin podniósł Katarzynę, aby mogła się napić.

- Powoli... wypij trochę gorącego rosołu.

Katarzyna rzuciła się chciwie na zupę. Łyk po łyku stopniowo wracało jej życie i wyrywało się z odrętwienia obolałe ciało. Kiedy miska była prawie pusta, Katarzyna poczuła się lepiej i westchnęła głęboko. Właśnie miała otworzyć usta, by podziękować Garinowi, że się nad nią zlitował, lecz ten, widząc, że przyszła do siebie, zawołał szyderczo: - Gdybyś mogła się teraz widzieć! Żaden książę, cóż mówię, żaden mężczyzna nie chciałby cię w takim stanie! Z twoimi brudnymi, matowymi włosami, z twoją szarą cerą... do tego jesteś gotowa na wszystko, byle tylko dostać coś do zjedzenia, jak zgłodniałe zwierzę! Do diaska! Żałuję, że nie dopuściłem do tego, by Niedojda cię wziął. W sam raz nadajesz się dla niego!

Wraz z powrotem sił wrócił gniew Katarzyny.

- Odejdź precz! Jesteś nikczemnikiem! Nienawidzę cię!

- Mam nadzieję! - krzyknął piskliwym głosem Garin. - Żałuję tylko, że twój kochanek nie może zobaczyć cię w tym stanie! Z pewnością nie poznałby cię. Gdzież podziała się olśniewająca pani de Brazey? Ależ to chuda szkapa z pełnym brzuchem! W końcu będę mógł spać spokojnie! W końcu twoja piękna postać przestanie mnie nękać!

Katarzyna nie słuchała go. Żeby już wreszcie poszedł i pozwolił jej umrzeć, to wszystko, czego od niego chciała. Garin w końcu uspokoił się, zapanowała cisza. Trzasnęły drzwi i dało się słyszeć przekręcanie zamków, a potem już nic, tylko trzaskanie ognia w kominku. Katarzyna otworzyła oczy.

Była sama. Garin i jego sługa zniknęli. Koło jej posłania stał talerz z kawałkiem mięsa i odrobiną jarzyn. Katarzyna rzuciła się łapczywie na strawę, zmuszając się, aby nie jeść zbyt szybko. Po tym skromnym posiłku wypiła dzbanek wody, która wydała się jej doskonała. Nie zaspokoiła głodu, dręczącego ją od kilku dni, lecz poczuła się silniejsza, mogła wstać i włożyć suknię, po czym powlokła się w stronę paleniska, aby się ogrzać. Płomienie przeniknęły każdy fragment jej zziębniętego ciała zbawiennym ciepłem.

Niestety, wkrótce ogień zaczął przygasać, ale to miejsce przy kominku było dla niej oazą zbawienia. Katarzyna rozdarła dół swojej koszuli, aby pasmem szorstkiego materiału owinąć szyję, w którą wpijała się chropowata obroża.

Następnie położyła się, z westchnieniem ulgi układając głowę na ramieniu, i zamknęła powieki.

Nagle wyrwał ją z błogostanu ostry kaszel. Coś ciężkiego upadło w samym środku paleniska, rozpryskując wokół snop iskier.

Odruchowo rzuciła się do tyłu, tłumiąc okrzyk. W kominku kłębiła się jakaś postać, przeklinając szpetnie, przy czym poklepywała się energicznie, aby zdusić iskry przyczepione do ubrania.

- To była jedyna możliwa droga, ale jaka straszna! - krzyknął przybysz.

Katarzyna wyrwana tak nagle ze swego odrętwienia, przekonana, że to nowy sen, nie śmiała nic powiedzieć, a tymczasem ciemna postać pochyliła się nad nią. I wtedy pomimo warstwy sadzy rozpoznała rubaszną twarz otoczoną czarnymi, sztywnymi włosami.

- Landry! Czy to możliwe? A może to tylko sen? - spytała z niedowierzaniem.

- Ależ to ja! - odparł wesoło młodzieniec. - Nie przyszło mi łatwo odnaleźć cię tutaj! Ten twój stuknięty małżonek wszystko dobrze obmyślił!

Katarzyna nie mogła uwierzyć własnym oczom.

- Czy to naprawdę ty? - wyjąkała.

Przecież Landry nie chciał rozpoznać Katarzyny. Landry zapomniał o Katarzynie...

Dawny przyjaciel usiadł przy niej i otoczył ramieniem jej drżącą kibić.

- Landry'ego nie obchodziła pani de Brazey... ani kochanka wielkiego księcia, lecz teraz jesteś nieszczęśliwa, stałaś się ofiarą i mnie potrzebujesz.

Znowu jesteś Katarzyną...

Młoda kobieta uśmiechnęła się i położyła głowę na ramieniu przyjaciela. Ta pomoc przyszła tak nieoczekiwanie, spadła dosłownie z nieba.

- Jak mnie znalazłeś? I gdzie ja jestem?

- W zamku Malain, wypożyczonym przez Garina od przeora z SaintSeine. A jak cię tutaj odnalazłem, to długa historia. Pewnego dnia, kiedy wracałem do domu po nocnej hulance, zobaczyłem wóz wyjeżdżający z pałacu de Brazeyów. Wydawało mi się, że ze środka dobiegł do mych uszu krzyk kobiety... jeden słaby krzyk. Ale głowę miałem ciężką od wina, no i szedłem piechotą... więc nie przejąłem się tym zbytnio. Kiedy wytrzeźwiałem, ta historia zaczęła mi chodzić po głowie. Udałem się do pałacu, prosiłem o rozmowę z tobą. Spotkałem jedynie niejaką Perrynę, która płakała jak bóbr. Powiedziała mi, że opuściłaś zamek wczesnym rankiem, nie budząc jej nawet... Podobno miałaś wyjechać wraz z księciem do Paryża... lecz biedna dziewczyna nie bardzo w to wierzyła, gdyż wszystkie twoje najpiękniejsze suknie zostały w kufrach. Nie mogłem długo z nią rozmawiać, ponieważ nadchodził Garin. Wszystko to wydało mi się podejrzane. Zacząłem śledzić twojego małżonka przez kilka dni z rzędu. W końcu dzisiaj rano zobaczyłem, jak wyjeżdża konno, i postanowiłem jechać za nim. Dojechaliśmy tutaj i coś mi mówiło, że znalazłem to, czego szukam.