Przy dźwiękach trąb żałobnych orszak przesuwał się powoli wśród domów udekorowanych na czarno. Jedyny kolorowy akcent stanowił powóz pogrzebowy, który zgodnie z życzeniem Filipa był taki sam jak jego ojca. Ciągnęło go sześć koni. Zabalsamowane ciało księżnej przykryto złotym brokatem, na którym wyszyty był duży czerwony krzyż. W czterech rogach powozu powiewały sztandary z niebieskiego jedwabiu, przetykanego złotem. Wóz otaczało sześćdziesięciu nosicieli łuczyw i tłum zakonników lamentujących i odmawiających psalmy. Filip kroczył z tyłu z odkrytą pomimo mrozu głową.

Za nim szło całe miasto ze sztandarami cechów.

Wygląd księcia zmroził doszczętnie serce Katarzyny. Filip był jakby nieobecny. Nagle - może pod wpływem bólu i rozpaczy - stał się dla niej znowu niepokojącym władcą, którego należało prosić, i to jak najszybciej, o pewną trudną rzecz.

Poprzedniego wieczoru przybyła do Katarzyny w wielkim pośpiechu Colette, stara służąca Marii de Champdivers, przynosząc straszną nowinę: kilka godzin wcześniej aresztowano Odettę i brata Stefana w klasztorze franciszkanów, a rodzice młodej kobiety zostali skazani na natychmiastową banicję. Maria widziała w Katarzynie jedyną szansę na pomoc.

Sprawa była trudna. Książę Sabaudii uzyskał zawieszenie broni pomiędzy wrogimi książętami, ale za namową Odetty bastard z Beaune zerwał ten rozejm, napadając na miasteczko w Burgundii. Po ujęciu go wszystko wyznał, nie mając chęci zapłacić własną skórą. Reakcja była natychmiastowa: Odetta, brat Stefan i pewien kupiec z Genewy, który im pomagał, zostali wrzuceni do lochu, gdzie czekały ich tortury i pewna śmierć.

Katarzyna nie mogła pojąć, co pchnęło Odettę do podobnego szaleństwa. Powiadano, że spisek miał na celu zamordowanie samego księcia Filipa. Czy chodziło o zajęcie jego miasta, czy raczej o przyspieszenie zwycięstwa Karola VII, którego Bóg obdarzył synem w dniu 3 lipca 1423 roku*? W każdym razie Katarzyna nie mogła tak zostawić swojej przyjaciółki, nawet za cenę własnego życia.

* Przyszły Ludwik XI (przyp. tłum.). Klasztor de Champmol wznosił się poza murami miasta, między drogą na zachód a biegiem rzeki Ouche. Był jeszcze nowy, gdyż zbudował go dziadek Filipa, książę Filip Śmiały, według projektu architekta Droueta de Dammartina. Katarzyna nigdy tam nie była. Jedynie mężczyźni mieli prawo wchodzić do środka, a kobietom wolno było tu przychodzić tylko przy okazjach takich jak ta. Tutejsza kaplica zastąpiła kaplicę w Citeaux jako miejsce spoczynku książąt Burgundii.

Kiedy przekroczono bramę Ouche, przy której rosły czarne, poskręcane od mrozu wierzby, i minięto ogród klasztorny, zapadła noc.

Katarzyna już ledwo trzymała się na nogach. Bezustannie sięgała do buteleczki z miksturą Abu-al-Khayra, gdyż pomimo ciepłego przyodziewku było jej śmiertelnie zimno. Dym łuczyw dusił ją. Przechodząc przez próg kaplicy, potknęła się i byłaby upadła, gdyby nie ręka Ermengardy, która ją podtrzymała. Podobnie jak Filip, Ermengarda także wyglądała jak czarna zjawa. Śmierć księżnej bardzo dotknęła wielką ochmistrzynię. Była jakby inną kobietą w swoich czarnych szatach. Tylko jej dłoń pozostała ciepła i mocna. To dodało Katarzynie trochę siły, lecz nie na tyle, aby mogła dostrzec we wspaniałym wnętrzu dzieło rzeźbiarza flamandzkiego Clausa Slutera - grobowiec Filipa Śmiałego, anioły wokół ołtarza unoszące kandelabry czy złotego archanioła trzymającego sztandar książęcy.

Dostrzegała tylko Filipa z jego nieruchomą twarzą. Wokół niej zaczęły krążyć kamienne maski i czarne posągi. Zakonnicy zaintonowali pieśń żałobną, napisaną przez Jakuba Vide'a, młodego kamerdynera Filipa. Słowa jej rozbrzmiały w uszach Katarzyny jak grzmot burzy, jak groźba.

Nunc dimittis servum tuum, Domine, secundum verbum tuum in pace. Quia viderunt oculi mei salutare tuum... * Katarzyna poczuła, że i ona odchodzi w tej chwili. Zachwiała się.

Ramię Ermengardy ochroniło ją od upadku w samym środku ceremonii i podtrzymywało mocno.

* Teraz, Panie, możesz pozwolić odejść Twojemu słudze w pokoju, gdyż jego oczy widziały Twoje zbawienie... (przyp. tłum.).

- Mały głuptasku - szepnęła jej na ucho z czułością. - Nie mogłaś mi powiedzieć?

- Ale co? - spytała Katarzyna słabym głosem.

- Że oczekujesz dziecka! Jest to wypisane dużymi literami na twojej twarzy. Że też ja niczego nie zauważyłam wcześniej! Cierpliwości, to się niebawem skończy!

W istocie ceremonia dobiegała końca. Książę Filip przekazywał ciało matki przeorowi klasztoru. Niebawem Małgorzata Bawarska znajdzie się obok swego małżonka pod płytą z czarnego marmuru. Przez moment Katarzyna poczuła na sobie czułe i zaniepokojone spojrzenie Filipa i to dodało jej sił, których tak potrzebowała. Lecz dlaczego w tej samej chwili musiała spotkać wzrok Garina? Jego twarz była wykrzywiona z nienawiści.

Katarzyna przysięgłaby, że słyszy, jak zgrzyta zębami...

Na szczęście kilka chwil potem, opierając się nadal na ramieniu Ermengardy, znalazła się na świeżym powietrzu. Wokół niej zalegała ciemna, prawie syberyjska noc, lecz przynajmniej nie było tu zapachu stopionego wosku i ciężkich, odurzających oparów kadzideł.

- Czy już lepiej? - zapytała Ermengarda.

- Znacznie lepiej. Nie wiem, jak ci dziękować. Bez ciebie okryłabym się śmiesznością.

- Ależ przestań! Trzeba mi było tylko powiedzieć! Czy książę już wie?

- Nie, jeszcze nie...

Przeszły kilka kroków w stronę zabudowań klasztornych, ciągnących się na południe i zachód od kaplicy. Przed mieszkaniem przeora płonęły łuczywa, skręcając się w żelaznych obejmach. Reszta zabudowań klasztornych była nieoświetlona i cicha.

- Jak tu ponuro! - rzekła Ermengarda z drżeniem w głosie. - Chodźmy stąd! Całe szczęście, że kazałam moim ludziom przybyć po mnie lektyką.

Nie przebrnęłabym tej zaśnieżonej drogi jeszcze raz. Czy chcesz, abym zawiadomiła twego męża, że zabieram cię ze sobą?

- To niepotrzebne. Moje sprawy nie interesują Garina -odpowiedziała Katarzyna.

- On chyba jest głupcem... albo nie ma serca. Nie mogę go zrozumieć, moja droga. Chodźmy więc!

I obie kobiety, rozdając ukłony na lewo i prawo, ruszyły ku wyjściu.

Właśnie miały wsiadać do ciężkiego pojazdu, kiedy podszedł do nich paź. W dłoni trzymał bilecik, który wręczył Katarzynie.

- To od Najjaśniejszego Pana! - poinformował.

Katarzyna rozpoznała młodego Jana de Lannoya. Młodzieniec uśmiechnął się do niej, pokłonił się głęboko i odszedł w stronę zaprzęgu swego pana. Kobiety wsiadły do lektyki, zagłębiając się w miękkich poduszkach. Ermengarda wsunęła grzejnik pod stopy przyjaciółki, która rozwinęła mały bilecik i przebiegła go wzrokiem w skąpym świetle świecy zatkniętej w złoty pierścień znajdujący się w ściance lektyki. Skórzane zasłony doskonale chroniły przed lodowatym wiatrem. Katarzyna, zachwycona treścią bileciku, przestała szczękać zębami.

Błagam Cię - pisał książę - przybądź! Przybądź dziś wieczorem. Potrzebuję Cię bardzo, a zostaję tutaj tylko trzy dni. Przebacz, że Cię ponaglam. Kocham Cię! Lannoy będzie czekał na Ciebie do północy przy bramie ogrodowej. Podpisu nie było, ale Katarzyna nie potrzebowała go. Zmięła papier w kulkę i wsunęła do swojego mieszka. Odetchnęła głęboko i dławiący niepokój ustąpił. Zabłysło światło nadziei dla Odetty. Kiedy myślała o tej wątłej i delikatnej istocie wrzuconej do ciemnego i zimnego lochu, spętanej łańcuchami, płaczącej z żalu i ze strachu, ogarniał ją szał. Lecz dzięki niebiosom jeszcze tego wieczoru będzie prosić Filipa o łaskę dla przyjaciółki. Mdłości i przeszywające jej serce lodowate zimno ustępowały na tę myśl. Poza tym tej nocy będzie z Filipem, jego delikatnymi dłońmi, czułymi słowami. Będzie ją kochał! Katarzyna była prawie wesoła, kiedy lektyka zatrzymała się przy ulicy Wytwórców Pergaminu.

* * *

Istotnie, młody de Lannoy był na umówionym miejscu, kiedy trzy razy zapukała do niewielkich drzwi ukrytych w murze ogrodzenia pałacowego.

Dzwon na gaszenie świateł przebrzmiał już dawno, a noc nie była taka zimna jak dzień, gdyż po pogrzebie spadło dużo śniegu. Od swojego pobytu w Marsannay miała w zwyczaju przechadzać się nocą i nie tylko nie bała się, lecz wręcz lubiła to tak, jak dzieci lubią wagary. Nie obawiała się ani niebezpieczeństw czyhających w wąskich uliczkach, ani pijanych żołnierzy, ani nawet złodziejaszków Jakuba Marynarza. Abu oddał do jej dyspozycji dwóch nubijskich niewolników o gigantycznym wzroście i twarzach czarniejszych niż noc, którzy potrafiliby wystraszyć największych śmiałków próbujących tknąć młodą kobietę.

Jan de Lannoy przestępował z nogi na nogę w wysokim śniegu, a dla rozgrzania się uderzał rękami po bokach. Otworzył drzwi przed nocnym gościem.

- To miłe, że pani tak szybko przyszła, pani Katarzyno -wyszeptał uszczypliwie. - Skostniałem z zimna...

- To ze względu na ciebie tak się spieszyłam. Bałam się, że się przeziębisz, stercząc na takim mrozie.

- Inaczej mówiąc, Jaśnie Pan winien mi jest podziękowania podsumował paź, śmiejąc się. - Tym bardziej że już nie może się doczekać.

- Jak się czuje?

Lannoy zrobił minę mogącą oznaczać „ani źle, ani dobrze" i ująwszy dłoń Katarzyny, poprowadził ją przez ogród. Napadało tyle śniegu, że trzeba było dobrze znać drogę, aby nie potknąć się na niewidocznych murkach otaczających trawniki. Gdy weszli do środka, Katarzyna zwolniła swoich Murzynów, zostawiając ich pod opieką de Lannoya, i pobiegła do kręconych schodów, które prowadziły do księcia. Pachnące woskowe świece oświetlały wnętrze wyłożone miękkimi welurami.

Po chwili Katarzyna była już w ramionach Filipa. Objął ją czule, nie mówiąc słowa i pokrywając płomiennymi pocałunkami jej zimną twarz. Po długiej chwili spuścił jej kaptur na ramiona i na nowo ujął jej twarz w swoje dłonie, aby pokryć ją pocałunkami.