Katarzyna odwróciła głowę w stronę księcia, chcąc lepiej widzieć jego twarz. W jej głosie zabrzmiało wyzwanie.

- Chciałam mu się oddać pewnego wieczoru. I to w takich okolicznościach, że żaden mężczyzna by się nie oparł. Doprowadziłam go do szaleństwa, lecz w porę się otrząsnął, mówiąc, że to niemożliwe i że nie ma prawa mnie tknąć. Widzisz więc, że traktuje mnie tak, jakbym należała do ciebie.

Poczuła z satysfakcją, że ramię Filipa zaciska się wokół niej, ale w jego głosie nie było gniewu, kiedy spytał: - Powtarzam, że nigdy nie poruszaliśmy tego tematu. Być może, mówiąc te słowa, myślał o kimś innym.

- Ale o kim? Lub o czym?

Filip nie odpowiedział od razu. Dłuższą chwilę zastanawiał się, po czym odparł krótko: - Nie wiem!

Zapadła cisza. Gdzieś daleko we wsi zaszczekał pies, w drzewach pohukiwała sowa. Katarzynie zdawało się, że są sami na świecie, ona i książę. Przyciskał ją do siebie, a ona opierała się plecami o jego pierś.

Otoczył ją ramionami, a ona odruchowo położyła mu głowę na piersi.

Chwila ta napełniła Katarzynę niewysłowioną słodyczą, tak że straciła ochotę na bezpłodne utarczki. Jeśli Arnold zapomniał o niej w ramionach innej, dlaczego miałaby odrzucać miłość - tak gorącą i szczerą - kogoś, kto pragnął jedynie jej szczęścia. Z prostego stroju księcia dochodził do jej noz-drzy delikatny zapach irysa. Książę kołysał ją łagodnie jak dziecko, a ona była mu wdzięczna za to, że nie posuwał się do bardziej zdecydowanych pieszczot. Czuła tylko na szyi i we włosach jego oddech. Zamknąwszy powieki, spytała z troską: - Czy boli cię jeszcze, Najjaśniejszy Panie?

- Nie nazywaj mnie najjaśniejszym panem. Dla ciebie jestem Filipem.

Chcę zapomnieć o całej reszcie. Nie, już mnie nie boli. Przeciwnie, jestem szczęśliwy, szczęśliwy jak nigdy dotąd. Jesteś ze mną, trzymam cię w ramionach i nie ranisz mnie ostrymi słowami. Pozwoliłaś mi mówić i nie odepchnęłaś mnie. Katarzyno, piękna, wspaniała Katarzyno! Czy mogę mieć nadzieję na pocałunek?

Katarzyna uśmiechnęła się w ciemności. Jego pokorny, prawie dziecinny głos wzruszył ją bardziej, niż chciałaby to przyznać. Nie był już tym dumnym panem wydającym rozkazy, tym, który zwrócił się do niej po imieniu, tak jakby już do niego należała. W tej chwili był tylko zakochanym po uszy mężczyzną.

Poruszyła się lekko, tak że jej usta znalazły się prawie na wysokości ust Filipa.

- Pocałuj mnie, panie - rzekła bez najmniejszego wahania.

Nagle wszystko stało się proste. Przypomniała sobie nie bez przyjemności, jak wtedy pocałował ją w Arras, i kiedy usta Filipa dotknęły jej ust, lekko westchnęła, zamykając oczy. Instynkt podpowiadał jej, że z tym mężczyzną, zarazem zimnym i uczuciowym, radość miłości była sprawą pewną. Książę potrafił panować nad swoimi emocjami, dzięki czemu stopniowo doprowadził do tego, że zapomniała o bożym świecie. Jego pocałunek był niezwykle delikatny. Stanowił arcydzieło namiętności i cierpliwości. W miłości książę Filip potrafił być mistrzem, o jakim marzy podświadomie każda kobieta, i Katarzyna, szybko zniewolona tą przemożną siłą, dała się unieść bez oporu oceanowi pieszczot i rozkoszy. Filip jednak nie poprzestał na nieśmiałym pocałunku i niebawem lekki wiatr uniósł nad zagajnikiem westchnienia i czule szeptane słowa, a koń księcia był jedynym świadkiem całkowitego zwycięstwa swego pana.

W chwili gdy Katarzyna poznała cielesną stronę miłości, jej oczy otworzyły się szeroko i spoczęły na sklepieniu z gałęzi szeleszczących jesiennymi liśćmi nad jej głową. Przedzierało się przez nie srebrzyste światło księżyca, a w nim ukazała się poważna i napięta twarz kochanka. Katarzynie wydało się, że jest ona nieludzko piękna. Jej własna twarz jaśniała namiętnością. Filip pocałunkiem zdusił okrzyk bólu młodej kobiety, który powoli zamienił się w przeciągły jęk rozkoszy.

W końcu rozdzielili się, Filip ukrył swą twarz w masie jej jedwabistych włosów, które pokrył szalonymi pocałunkami. Katarzyna, głaszcząc jego policzki, zauważyła, że są mokre od łez.

- Ty płaczesz?

- To ze szczęścia, moja miła... i z wdzięczności. Nie sądziłem, że twoje oddanie się będzie takie wspaniałe, takie całkowite, że naprawdę będę twoim pierwszym...

Katarzyna położyła dłoń na jego ustach, aby zmusić go do milczenia.

- Przecież powiedziałam ci, że mój mąż mnie nie tknął. Więc kto mógłby?...

- Jesteś taka piękna... Zapewne miałaś wiele pokus...

- Umiem się bronić - odparła z tak rozkoszną minką, że książę nie mógł się oprzeć następnemu pocałunkowi.

A ponieważ promień księżyca oświetlił jej nagie ciało, wyjął derkę zwiniętą przy siodle, żeby ją otulić, i na nowo objął ją czule, wybuchając śmiechem.

- Gdy pomyślę, że dla naszej pierwszej nocy chciałem wszystkich wspaniałości mojego pałacu, najrzadszych kwiatów, najwystawniejszej dekoracji... a ofiarowałem ci jedynie mokrą trawę i jesienny wiatr, od którego możesz się tylko przeziębić... O, jakimże okrutnym jestem kochankiem!

- Nie wierzysz chyba w ani jedno swoje słowo! - wykrzyknęła Katarzyna, przytulając się do niego mocniej. - Po pierwsze, nie jest mi zimno, a po drugie, czyż jest dla miłości oprawa piękniejsza od natury? Poza tym, przyjeżdżając tutaj, nie mogłeś przewidzieć, że cię obiję! Obydwoje wybuchnęli śmiechem jak dzieci.

* * *

Filip z niecierpliwością oczekiwał powrotu Katarzyny do Dijon, lecz pani de Brazey z powodu silnego kataru musiała zostać jeszcze parę dni w Marsannay.

- Co za pomysł, żeby do późnej nocy siedzieć w ogrodzie - gderał wuj Mateusz, spoglądając, jak Katarzyna wypija kolejny kubek gorącego naparu z ziół. - Nawet nie słyszałem, kiedy wróciłaś, tak musiało być późno!

Abu-al-Khayr spuścił skromnie głowę, aby Katarzyna nie mogła zauważyć uśmiechu czającego się w kącikach jego ust. Późno w nocy mały medyk widział jeźdźca zmierzającego ścieżką do głównego traktu prowadzącego do Dijon oraz kobiecą postać odprowadzającą go wzrokiem.

* * *

Kilka dni później Katarzyna de Brazey, jeszcze piękniejsza niż zwykle, uczestniczyła w ślubie Małgorzaty z Gujenny z Arturem de Richemontem, który odbywał się w kaplicy pałacu książęcego. W sukni z zielonego aksamitu, obszytej gronostajami, była uosobieniem młodości i wdzięku. Jej cera była świetlista, oczy promieniały pod długimi, zagiętymi rzęsami, a na szyi i w uszach błyszczały szmaragdy koloru morskiej wody. Klejnoty były prezentem od Filipa, którego miłość ujrzała teraz blask dnia.

Pani de Presles, kochanka Filipa, wyjechała rozgniewana do Flandrii, a Maria de Vaugrigneuse została poproszona, aby na jakiś czas oddaliła się do swoich posiadłości, po tym jak księcia dobiegł jej niezbyt pochlebny osąd na temat Katarzyny. Nawet to, że Maria była chrześnicą księżnej wdowy, nie uchroniło jej przed banicją. Zresztą, każdy mógł zobaczyć, jakie miejsce zajmuje Katarzyna w kaplicy: zdecydowanie wyższe, niż wymagała tego jej pozycja. Nie można też było nie zauważyć, że Filip bez ustanku kierował wzrok w jej stronę i że oboje przeszywał wtedy płomień.

Garin stał wśród mężczyzn w głównej nawie i ani razu nie spojrzał na żonę. Od czasu powrotu Katarzyny z Marsannay przyjął wobec niej postawę oschłą, lecz pełną kurtuazji. Widywali się tylko podczas posiłków, a ich rozmowa ograniczała się do zdawkowych grzeczności. Garin ożywiał się jedynie wtedy, gdy siadał z nimi do stołu Abu-al-Khayr i obaj prowadzili długie dysputy naukowe. Czasami wzrok Katarzyny krzyżował się ze wzrokiem męża, ale nie mogła wyczytać w nim nic oprócz obojętności.

Dwa dni przed ślubem księżniczki Małgorzaty paź Filipa, młody de Lannoy, przybył do pałacu de Brazeyów, aby wręczyć Katarzynie książęce szmaragdy. Garin przechodził właśnie korytarzem i widział, jak żona odbiera prezent. Nie wydał się tym zaskoczony. Odpowiedziawszy na ukłon pazia, poszedł swoją drogą.

Dopiero pod koniec uroczystości zaślubin, kiedy zaproszeni utworzyli szpaler, aby zrobić przejście dla nowożeńców, wzrok Katarzyny spotkał się ze wzrokiem Garina. Młoda kobieta zadrżała, gdyż mąż nawet w dniu, w którym ją pobił jak psa, nie wyglądał na tak wściekłego. Jego trupio bladą twarz przeszywały nerwowe skurcze. Wyglądał tak strasznie, że Katarzyna machinalnie odwróciła głowę. Miała wrażenie, że mąż jej nie cierpi, że jego jedyne oko płonie nienawiścią. Ale oto zbliżała się nowa hrabina de Richemont, zaróżowiona z emocji, z dłonią w dłoni męża, więc Katarzyna pochyliła się w głębokim ukłonie, co wyrwało ją na chwilę z koszmaru.

Kiedy się wyprostowała, Garin zniknął w tłumie, a orszak ślubny przesuwał się przy rozszalałych dźwiękach organów w stronę wyjścia. Ceremonia ciągnęła się długo i wszyscy byli już głodni.

Katarzyna nie odczuwała głodu. Przechadzała się po krużgankach, spoglądając na ostatnie róże w ogrodzie i na zabawy świnki morskiej należącej do księżniczki Małgorzaty. Nie miała ochoty znaleźć się przy stole, ponieważ jej pozycja nie pozwalała na zajęcie miejsca blisko Filipa.

Wiedziała, że Ermengarda się nie pojawi, gdyż dogląda Małgorzaty, której choroba się rozwijała. Poza tym Katarzyna nie miała najmniejszej ochoty na spotkanie ze swoim małżonkiem. Krużganki pustoszały. Dworzanie szybko mijali Katarzynę. Nagle, tuż obok niej, otworzyły się duże drzwi strzeżone przez łuczników, prowadzące do prywatnych apartamentów księcia. Wyszedł z nich młody człowiek w zielonym stroju. Spod jego krótkiego płaszcza wystawał zwinięty pergamin.

Na widok młodzieńca Katarzyna pokraśniała i rzuciła się jego śladem, albowiem rozpoznała w nim Landry'ego, przyjaciela z dzieciństwa. Odkąd zobaczyła go u księżnej w dniu swego przedstawienia na dworze, nigdy więcej nie udało jej się spotkać książęcego posłańca.

Tym razem jej nie umknie! Landry szybkim krokiem zmierzał do kamiennych schodów...