- Łapać Armaniaka! - zaskrzeczała Marion.

To wystarczyło. W ułamku sekundy Michał został pojmany mimo rozpaczliwej obrony. Gruba Marion legła w kącie z westchnieniem ulgi, odsłaniając spod podkasanej koszuli wężowisko żylaków na potężnych udach. Po chwili przyczołgała się do beczki i wyciągnęła się pod nią wygodnie, aby nażłopać się wina do woli. Piwnicę wypełniła dzika zgraja, która okładała Michała gdzie popadło. Każdy cios odbijał się bolesnym echem w sercu Katarzyny. Napastnicy grzmocili swą ofiarę bezlitośnie.

Cuchnące winem postaci w łachmanach, szamoczące się pod niskim sklepie- niem w kłębach dymu z lampek oliwnych, budziły najwyższą odrazę. Z Michała zerwano jego fioletowo-srebrną opończę. Ktoś krzyknął: - Patrzcie, toż to nasz ptaszek, który nam zwiał, gdyśmy go prowadzili do Montfaucon, by go powiesić; ten sam, który plunął w twarz naszemu księciu!...

Odpowiedziały mu gwałtowne okrzyki: - Na śmierć! Na śmierć! Dajcie go nam!

Popychając i szarpiąc Michała, napastnicy związali go i przymocowali do taboretu, następnie wynieśli swą ofiarę na ulicę. Jego ukazaniu się na R S moście towarzyszyły okrzyki nienawiści i złowróżbnej radości. Katarzyna na oślep rzuciła się za prześladowcami i wczepiła się paznokciami w taboret.

Blada z przerażenia Luiza próbowała ją powstrzymać. Tymczasem w domu kłębili się obcy ludzie; z otwartej na oścież pracowni wynoszono zawartość szaf, wyrywano sobie naczynia, wazy, złocone misy.

Michał bronił się zajadle, osaczony przez złowrogi tłum. Rozjuszona gawiedź tłoczyła się w domu złotnika i na moście. We wszystkich oknach zapłonęły światła. W wąskiej uliczce zrobiło się jasno jak w biały dzień.

Katarzyna patrzyła ze wstrętem na wykrzywione twarze, oczy ziejące niena- wiścią, wyciągnięte pięści, ręce wymachujące błyszczącymi ostrzami.

Więzień starał się unikać ciosów spadających na jego głowę. Z policzka i przeciętej wargi spływała mu krew. Okropne staruchy wymachiwały mu przed nosem swymi wrzecionami, chcąc wykłuć mu oczy.

Katarzyna, uciekając przed Luizą, która chciała jej przeszkodzić w pogoni za Michałem, zagłębiła się w tłumie, narażając się na stratowanie.

Żadna ludzka siła nie była w stanie jej powstrzymać. Szlochając, błagała, żeby go ułaskawili, próbując paznokciami i zębami utorować sobie drogę do przyjaciela. Nagle poczuła ostry ból i po jej policzku popłynęło coś ciepłego.

Znajdowała się w samym piekle, wydana na żer dzikich zwierząt.

- Michale! - krzyknęła. - Michale!... Zaczekaj! Idę do ciebie!...

Tak silnie pragnęła go uratować, że cal po calu przedzierała się coraz bliżej niego, popychana cudem odwagi i miłości. Była to wyczerpująca bitwa, walka ponad siły wróbla z sępami. Ponieważ te potwory żądały śmierci Michała, niechże ją zabiją także, by wspólnie poszli do Matki Boskiej i Pana Jezusa!

Michał padał pod razami. Szedł, zataczając się, resztkami sił.

Ogłuszony ciosami, oślepiony krwią, która zalewała mu twarz, upadł na kolana. Jego ciało zamieniło się w jedną wielką, krwawą ranę. Katarzyna usłyszała jego jęk: - Boże... zlituj się nade mną...

Odpowiedziano mu bluźnierczą zniewagą. Tracąc resztki sił, osunął się na ziemię. Tym razem był to już koniec. Katarzyna domyśliła się tego po wzmożonym natarciu tłumu, który rzucił się na swą ofiarę. Nagle ktoś zakrzyknął: - Oto Caboche! Przejście! Zrobić przejście!

Katarzyna podniosła głowę. Był to rzeczywiście Caboche oprawca!

Szedł, roztrącając ciżbę potężnymi ramionami, podobny do okrętu wojennego w czasie burzy. Za nim podążali kuzyn Legoix i Piotr Cauchon.

Aby zrobić im przejście, tłum rozstąpił się i wtedy ukazało się zwinięte, budzące litość ciało Michała. Katarzyna, szlochając, podbiegła do niego, upadła na kolana i podniosła jego jasną głowę. Twarz chłopca była jedną krwawą masą, nie do poznania: zmiażdżony nos, rozerwane usta, rozgniecione na powybijanych zębach. Jęczał na wpół żywy.

- Gdzie go znaleźliście? - usłyszała nad sobą głos Caboche'a.

- W piwnicy złotnika Gauchera Legoix. Domyślaliśmy się, po czyjej jest stronie! - odparł czyjś głos. - Spalimy mu dom!

- A wraz z nim cały most! - przerwał ironicznie Caboche. - Ja zdecyduję, co zrobimy!

Katarzyna poczuła, że ciało, które trzymała w objęciach, drgnęło.

Michał wyjąkał z najwyższą trudnością: - To ja sam... schowałem się u nich... Ci ludzie... nic o tym nie wiedzieli...

- To nieprawda! - wybuchnęła Katarzyna. - To ja sama...

W tej chwili silna dłoń zamknęła jej usta i Katarzyna została uniesiona w górę przez Caboche'a.

- Zamknij się! - syknął wśród głośnych okrzyków tłumu. - W przeciwnym razie nie będę mógł uratować żadnego z was... nawet jeśli nadarzy się okazja!

Prawie uduszona potężnymi muskułami, dziewczyna umilkła, a jej łzy płynęły na owłosione ramię unoszące ją do góry.

- Ocal go, błagam cię! Bardzo go kocham - wyszeptała.

- Nie mogę, jest już za późno. Śmierć będzie dla niego zbawieniem, w jego położeniu...

Oniemiała ze zgrozy zobaczyła, jak Caboche wymierza kopniaka leżącemu.

- Mamy go! Już się nam nie wymknie! Prędzej! Skończyć z nim! Zbliż się, Wilhelmie Legoix! Pokaż wszystkim, jakim dobrym jesteś rzeźnikiem!

Wykończ to ścierwo!

Kuzyn Wilhelm zbliżył się, czerwony z podniecenia, w opończy z brązowego aksamitu ociekającej krwią. Wstąpił w niego katowski duch, co można było wyczytać w spojrzeniu pałającym okrutną radością na widok tryskającej krwi, w uśmiechu jego grubych, wilgotnych warg. W ręku mocno trzymał rzeźniczy zakrwawiony tasak. Caboche poczuł, że ciało Katarzyny sztywnieje. W obawie, aby nie krzyczała, zakrył jej usta ręką, a równocześnie przynaglał Wilhelma: - Szybciej! Skończ z nim prędzej... ze względu na dziewczynę...

Wilhelm potakując głową, podszedł do Michała. Dłoń Caboche'a litościwie zakryła usta dziewczyny, a potem zasłoniła jej oczy. Dziecko nie zobaczyło nic więcej, ale usłyszało straszliwy bulgot, poprzedzony głuchym rzężeniem. Tłum zawył z radości. Zwinnie, niczym jaszczurka, dziewczyna wyślizgnęła się z uścisku Caboche'a i upadła na kolana. Jej oczy zogromniały ze zgrozy. Odruchowo podniosła ręce do ust. Przed nią, w kałuży krwi, leżało ciało Michała, a obok jego odrąbana głowa; z szyi buchały strumienie krwi. Chwilę później jakiś człowiek w zielonej opończy łuczników z Burgundii zatknął odciętą głowę na ostrzu lancy.

Z ciała dziewczyny też uchodziło życie; jej ręce i nogi zlodowaciały, a z gardła wydobywał się rozdzierający krzyk, okropny, ostry, wzmagający się wraz z bólem niemożliwym do zniesienia.

- Ucisz ją! - krzyknął Wilhelm Legoix do Caboche'a. - Wyje jak pies po śmierci pana!

Caboche schylił się i podniósł Katarzynę z ziemi. Jej oczy patrzyły nieruchomo, a przez zaciśnięte zęby dobywał się nadal nieludzki krzyk przechodzący w ziajanie osaczonego zwierzęcia. Twarz dziewczyny wstrząsana drgawkami oblekła się kamienną szarością. Jej ciało wiło się w straszliwych konwulsjach, jakby pchnięte setkami noży. Dłoń rzeźnika zmusiła ją do zamilknięcia. Oczy zasnuły się jej czerwoną mgłą, a w uszach brzmiał zgiełk, który rozsadzał jej głowę. Porażający ból karku wyrwał jej jeszcze jeden słabnący krzyk. Katarzyna osunęła się bezwładnie w trzymające ją wciąż ramiona. Usłyszała jeszcze dobiegający jak spod ziemi głos Caboche'a: - Luizo!... Luizo!...

Po czym zapadła w ciemną, niezgłębioną otchłań, niczym kamień staczający się w przepaść...


Rozdział drugi

Żebrak Barnaba

Upłynęło wiele długich dni. Katarzyna nie oglądała świtów ani zmierzchów, ani następujących po sobie dni i nocy. Trwała na pograniczu życia i śmierci spalana gorączką duszy, która wykluczyła ją ze świata ży- wych. W głębi swej przepaści toczyła wyczerpującą walkę ze zmorami strachu i rozpaczy, z powracającą ciągle sceną zamordowania Michała, z wykrzywionymi twarzami katów wykonujących taniec śmierci wokół ofiary.

Czasem przychodziło ukojenie, ale szybko ukazywały swe ohydne oblicza nieznane i przedziwne istoty. Dziewczyna usiłowała je odepchnąć resztką nadwątlonych sił.

Czasem jej się zdawało, że słyszy cichy płacz dobiegający z niekończącej się ciemnej galerii, w której głębi migotało światło. Katarzyna wlokła się tym tunelem bez końca, pragnąc dotrzeć do nieba, lecz tunel ciągnął się i ciągnął coraz dalej, w miarę jak posuwała się naprzód...

A jednak pewnego wieczoru mgły rozstąpiły się i rzeczy przybrały wyraźniejsze kształty. Katarzyna wynurzała się z głębokich pokładów nieświadomości... Gdy otworzyła oczy, poczuła, że miejsce, w którym się znajduje, jest przedłużeniem koszmaru. Zobaczyła ciemne i niskie pomieszczenie o kamiennym sklepieniu podtrzymywanym przez dwa z grubsza ociosane filary. Jedyne światło padało tu z prostego kamiennego paleniska, gdzie płonął silny ogień. Na łańcuchu zwisał czarny, żelazny kociołek, bulgoczący wśród płomieni i wydzielający przyjemny zapach jarzyn. Przed paleniskiem, na drewnianym trójnogu, siedział chudy, ubrany w łachmany mężczyzna i długą drewnianą łyżką mieszał strawę. Był to żebrak Barnaba.

Do jego uszu dobiegło westchnienie. Barnaba wstał pospiesznie i pochylił się nad dziewczyną, nie rozstając się ze swą drewnianą łyżką.

Popatrzył z niepokojem, ale po chwili dwie głębokie zmarszczki, wyryte w kącikach ust, uniosły się w uśmiechu: Katarzyna miała oczy szeroko otwarte i patrzyła przytomnie.

- No i co, już lepiej? - wyszeptał ostrożnie, jakby w obawie, że mocniejszy dźwięk przywoła chorobę z powrotem.

Odwzajemniwszy uśmiech, spytała: - Gdzie ja jestem? Gdzie moja matka?...

- Jesteś u mnie, twoja matka jest w pobliżu i zaraz tu przyjdzie. Jeżeli chodzi o to, jak się tutaj znalazłaś, to długa i skomplikowana historia; opowiem ci ją, gdy już całkiem przyjdziesz do siebie. Na razie musisz odpoczywać i nabierać sił. Zupa zaraz będzie gotowa.