- Pożyczam ci mój paradny strój - zachichotał. - Zdziwiłoby mnie, gdyby ktoś odgadł, kto się pod nim ukrywa. Co do pludrów, to są już tak wysmarowane, że nie widać ich koloru.

Michał z widocznym obrzydzeniem wciągnął rękawy opończy, pobrzękując naszytymi nań muszlami, i narzucił na głowę kaptur, pod którym całkiem zniknął.

- Jaki piękny pielgrzym świętego Jakuba - drwiąco zaśmiał się Barnaba, po czym, zmieniwszy ton, dorzucił: - W drogę! Idźcie za mną, ja zgaszę Ogarek.

Stanąwszy na czele spiskowców, ściskając w swej olbrzymiej dłoni rączkę Katarzyny, ruszył przez błotnisty plac. Tu i ówdzie zapalały się drżące światełka zwiastujące rychłe przebudzenie tej niebezpiecznej i osobliwej dzielnicy. Niewyraźne cienie zaczęły przemykać wzdłuż wilgotnych murów. Wydłużając krok, Barnaba zagłębił się w kolejny zaułek, podobny do setki innych. Wszystkie drogi królestwa żebraków były do siebie R S podobne, jedne ukryte pod łukami sklepień, inne przerzucone nad śmierdzącym potokiem. Trzęsące się, bliżej nieokreślone postaci, wyglądające w ciemnościach jak zjawy, przemykały chyłkiem, mijając spiskowców. Od czasu do czasu Barnaba rzucał któremuś hasło, kilka niezrozumiałych słów, jakie na tę noc wymyślił Ragot, król żebraków. O tej porze wracali na spoczynek do swych ponurych kryjówek żebracy i złodzieje, fałszywe kaleki i fałszywi pielgrzymi. Niebawem zarysowała się przed spiskowcami sylwetka starego muru obronnego zamku Filipa Augusta z charakterystyczną walącą się wieżą strażniczą. Wreszcie Barnaba się zatrzymał.

- Teraz musicie uważać - wyszeptał. - Znajdujemy się na granicy terytorium żebraków. Czy macie jeszcze dosyć sił, żeby biec?

Landry i Michał potwierdzili jednocześnie swą gotowość, ale Katarzyna czuła, że siły ją opuszczają. Nieprzezwyciężone zmęczenie opadało na jej powieki i czyniło trudnym każdy krok. Jej dłoń skurczyła się w dłoni żebraka, a po policzku spłynęła łza.

- Ona już nie ma sił - rzekł zatroskany Michał. - Wezmę ją na ręce. Nie jest z pewnością zbyt ciężka. - Uniósł lekko dziewczynę w swych ramionach.

- Chwyć mnie za szyję i trzymaj mocno - powiedział, uśmiechnąwszy się.

Z westchnieniem ulgi dziewczyna otoczyła ramieniem szyję młodzieńca, opierając głowę na jego ramieniu. Miejsce zmęczenia zajęła głęboka radość połączona ze słodkim odrętwieniem. Mogła teraz widzieć z bliska profil Michała, czuć ciepły zapach jego skóry lekko przesycony ambrą. Tego wykwintnego zapachu zadbanego młodzieńca nie zabiła przykra woń przyodziewku, jaki zarzucono mu na ramiona. Nikt ze znajomych Katarzyny nie pachniał tak ładnie! Landry miał zbyt pogardliwy stosunek do mydła i zalatywały od niego dosyć mocne zapachy. Caboche cuchnął krwią i potem, a Cauchon - zjełczałym kurzem, gruba Marion, służąca rodziny Legoix, była przesiąknięta dymem i zapachem gotowanych potraw, a pobożna Luiza pachniała zastygłym woskiem i święconą wodą.

Nawet Gaucher i jego żona nie pachnieli tak ładnie jak Michał. Lecz on należał do innego świata, zamkniętego i tajemniczego, gdzie wszystko było łagodne, wykwintne i łatwe. Świata, o którym często marzyła, będąc dzieckiem, kiedy to przyglądała się damom błyszczącym od brokatów, klejnotów, unoszonym w lektykach obitych wewnątrz jedwabiami.

Trójka zbiegów przemierzała szybko ulice i place, nie ściągając na siebie niczyjej uwagi. W mieście wrzało coraz gwałtowniej. Bastylia oblężona, pałac Saint-Pol wzięty, przyjaciele delfina schwytani. Lud radował się, urządzając szalone pochody wśród opętańczych śpiewów i tańców przy fontannach i na skrzyżowaniach ulic. Nikt więc nie zwrócił uwagi na postaci przemykające wśród tej ogólnej wrzawy. Sprawy przybrały inny obrót, gdy (po okrążeniu Grand Chatelet) znaleźli się naprzeciwko mostu Pont-au- Change. Łuczywa zatknięte w murze pod sklepieniem fortecy oświetlały uzbrojonych łuczników, pilnujących wejścia na most. Jeden z nich zabrał się właśnie do wciągnięcia ciężkiego łańcucha, ażeby zamknąć most na noc i oddzielić w ten sposób wyspę La Cite od reszty Paryża. Żaden ze spi- skowców nie przewidział, że tego wieczoru most będzie pilnowany przez straże. Obydwaj żołnierze nosili mundury żandarmerii polowej Paryża, co oznaczało, że trzymają z buntownikami.

Michał postawił Katarzynę na ziemi i spojrzał na swych towarzyszy.

Barnaba się skrzywił.

- Dalej nie mogę iść z wami, moje dzieci. Widzę tam ludzi, których wolę unikać. Wycofuję się, tak będzie ostrożniej. Beze mnie poradzicie sobie lepiej ze strażami. A ty, panie, dbaj o mój odświętny strój - rzucił z poważną miną w stronę Michała.

Spiskowcy, po przejściu pod sklepieniem Chatelet, zatrzymali się przy murach kościoła Świętego Leufroya, który tworzył równą linię z domami przy moście. Na deszczowym niebie, w miejscach, gdzie zapalono łuczywa, pojawiły się czerwone błyski. Nad ich głowami wisiały ciężkie, ołowiane chmury. Deszcz znowu zaczął padać. Barnaba otrząsnął się z wody jak kundel.

- Tym razem będzie lać na dobre! Ja wracam! Dobrej nocy wszystkim i powodzenia!...

I zanim któreś z młodych powiedziało słowo, zniknął w ciemnościach jak zjawa, nie wiadomo jak i którędy. Katarzyna usiadła na murku, czekając, co zostanie postanowione. Pierwszy odezwał się Michał: - Już dosyć narażaliście się oboje. Wracajcie do domu. Niedaleko jest Sekwana, zejdę na nadbrzeże i ukradnę łódź. Poradzę sobie, jestem tego pewien...

Landry przerwał mu: - Nie uda ci się to, panie. Jest jeszcze za wcześnie, a oprócz tego trzeba wiedzieć, gdzie najłatwiej można ukraść łódź.

- A ty wiesz, czyż nie? - uśmiechnął się Michał.

- Zgadza się. Znam dobrze nadbrzeże i całą rzekę. Stale tam krążę. Na razie i tak nie możesz zejść, zbyt dużo ludzi jeszcze się tu kręci.

Jakby na potwierdzenie tych słów, zza Chatelet dobiegły odgłosy wrzawy i na skarpie, w pobliżu mostu, ukazały się sylwetki biegnące z łuczywami. Chwilę później ze zgiełku wydobył się mocny, donośny głos: - Słuchajcie, to Caboche przemawia do tłumu - rzekła Katarzyna. - Jeżeli nas tutaj znajdą, będziemy zgubieni.

Michał de Montsalvy zawahał się. W porównaniu z groźnym głosem, ze słowami, których sensu nie rozumiał, lecz czuł ich niebezpieczną siłę, ciemny most strzeżony tylko przez dwóch ludzi wydał się dziecinną przeszkodą. W oknach przyległych do niego domów przebłyskiwały tylko nieliczne światła: prawie wszyscy mieszkańcy brali udział w rozruchach; inni, przestraszeni, poszli spać. Landry chwycił Michała za rękę.

- Chodźmy już, panie, nie traćmy czasu! Musimy spróbować, to twoja jedyna szansa! Pozwól mi działać, gdyż wiem, jak zagadać do żołnierzy. A ty się nie odzywaj, twój sposób mówienia zdradza cię na milę.

Nie pozostawało nic innego. Tłum gęstniał za Chatelet. Ciągle nadchodzili nowi ludzie. Rzuciwszy smutne spojrzenie na ciemny nurt rzeki, Michał usłuchał rad. Troje młodych ludzi przeżegnało się jednocześnie, Michał chwycił dłoń Katarzyny, naciągnął kaptur na głowę i podążył za Landrym, który odważnie zmierzał w stronę strażników.

- Będę modlić się gorąco do Matki Boskiej, gdy Landry zacznie mówić - wyszeptała Katarzyna. - Musi mnie wysłuchać!

Katarzyna nade wszystko pragnęła uratować Michała. Nic poza tym jej nie obchodziło.

Gdy zbliżyli się do łańcuchów służących do podnoszenia mostu, deszcz, który kropił od godziny, lunął jak z cebra. Kurz natychmiast przemienił się w błoto. Obydwaj strażnicy pobiegli schronić się pod okapem najbliższego domu.

- Hej, wy tam! - krzyknął Landry. - Chcieliśmy przejść!

Jeden ze strażników zbliżył się do nich, rozzłoszczony, że musi wychodzić na ulewę.

- Kim jesteście? Czego chcecie?

- Przejść przez most. Mieszkamy tu niedaleko. Ja nazywam się Landry Pigasse, a moja przyjaciółka jest córką mistrza Legoix, złotnika. Pospieszcie się, deszcz przemoczy nas do suchej nitki, nie mówiąc o tym, co powiedzą rodzice na to, że tak późno wracamy.

- A ten tam? Kim jest? - spytał strażnik, wskazując na Michała stojącego nieruchomo, z rękami schowanymi w szerokich rękawach opończy i z twarzą prawie niewidoczną pod spuszczonym kapturem.

Landry nie zmieszał się, gdyż odpowiedź miał już przygotowaną.

- To mój kuzyn, Perrinet Pigasse. Właśnie powrócił z Galicji, gdzie modlił się do świętego Jakuba za spokój swojej grzesznej duszy, a ja odprowadzam go do domu.

- Dlaczego sam nie mówi? Niemowa, czy co?

- Prawie! Uczynił śluby, przemierzając Nawarrę, gdzie rozbójnicy chcieli go poturbować. Przysiągł sobie, że przez cały rok nie wypowie słowa, jeżeli dane mu będzie wrócić do ojczyzny.

Ten rodzaj ślubów nie był rzadkością, więc żołnierz wcale się nie zdziwił. Miał już dość dyskusji w strugach deszczu, który ciągle się wzmagał. Podniósł ciężki łańcuch i rzekł: - Dobrze, przechodźcie!

Czując pod nogami kamienistą nawierzchnię mostu, Landry i Katarzyna mieli ochotę tańczyć pomimo kropel deszczu spływających im po szyi. Prawie biegnąc, przywiedli Michała do domu rodziny Legoix.

* * * Przy palenisku w kuchni, która służyła także jako wspólna izba i stanowiła przedłużenie pracowni złotnika, uwijała się Luiza, mieszając smakowity gulasz bulgocący w wielkim, żelaznym garze zawieszonym nad ogniem. Na jej czole lśniły krople potu. Odwróciwszy się bez słowa, spojrzała na Katarzynę, tak jakby siostra wróciła z innego świata. W swej potarganej, pokrytej błotem sukience, przemoczona od stóp do głów, wyglądała jak wyciągnięta z kanałów. Widząc, że Luiza jest sama, Katarzyna odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do niej najnaturalniej na świecie.

- Jesteś sama? Gdzie rodzice? R S - Czy powiesz mi w końcu, skąd wracasz w takim stanie? - spytała Luiza, otrząsając się z pierwszego wrażenia. - Szukamy cię od wielu godzin!

Chcąc dowiedzieć się, jak wielkie zarzuty na nią spadną, osądzić, jak wygląda sytuacja, i odwrócić uwagę od skrzypienia klapy, którą w pracowni otwierał Landry, ażeby wpuścić Michała do kryjówki, Katarzyna odpowiedziała pytaniem na pytanie, podnosząc lekko głos: - Kto mnie szuka? Ojciec czy matka?