Wszystko straciło znaczenie od momentu zjawienia się Arnolda: Garin i jego bogactwo, Filip i jego miłość. Chociaż we wzroku, jakim ją obrzucił Arnold, opuszczając salę, nie było żadnej zachęty, lecz tylko złość i pogarda, wydało jej się, że błysnął w nim też pewien rodzaj podziwu. Tym nikłym płomykiem rozświetlała swoje marzenie. Bez wątpienia czuł do niej nienawiść, pogardzał nią, ale Abu-al-Khayr powiedział, że Arnold jej pragnie. W czasie powrotu z Garinem do domu nad zielonym kanałem poczuła, że wracają jej siły do walki. Cel jej życia znalazł się tuż obok. Nie był już tak niedostępny, gdyż dumny hrabia de Montsalvy mógł patrzeć z pogardą na siostrzenicę sukiennika, ale jako pani de Brazey stała się mu równa. Katarzyna zrozumiała, że zawdzięcza to małżeństwu z Garinem.

Teraz stanowiła integralną część jego świata dumy i splendoru, czy tego chciał, czy też nie, a tego wieczoru przekonała się o blasku i sile swej urody.

Ileż to razy wzrok Filipa spoczął na niej, a ilu innych mężczyzn na nią spoglądało! Wszyscy do siebie podobni, a każdy z wyrazem pożądania na twarzy. Tego wieczoru Katarzyna poczuła w sobie siłę, aby usunąć wszelkie przeszkody stojące między nią i jej miłością i przysięgła sobie, że zniweczy nienawiść Arnolda do rodziny Legoix. Czy będzie mógł winić ją za śmierć Michała, jeśli dowie się, że o mało nie zginęła, chcąc go ratować, że Gaucher, jej ojciec, został powieszony, a ich dom zniszczony?

Katarzyna zdała sobie sprawę, że pragnie ze wszystkich sił tego do dzisiaj tak odległego człowieka i nie spocznie, dopóki nie stanie się jego na zawsze. Tak rozmyślając, powróciła do domu i udała się do swojej izby.

Wówczas przypomniała sobie o mężu, gdyż spostrzegła, że po raz pierwszy towarzyszył jej do sypialni. Oparty łokciem o kominek, spoglądał na nią z ciekawością, ale z jego nieruchomego oblicza niczego nie mogła wyczytać.

Posłała mu przelotny uśmiech, podając Sarze długi, aksamitny płaszcz, który miała narzucony na suknię.

- Nie jesteś, panie, zmęczony? - zapytała. - Ja jestem wyczerpana. Tylu ludzi, taki upał.

To mówiąc, skierowała się do toaletki. Lustro odbiło olśniewający obraz, ożywiony jeszcze bardziej blaskiem czarnego diamentu na czole.

Sądząc, że Garin przyszedł za nią, aby odebrać cenny kamień, szybko odpięła złoty łańcuszek i podała mu klejnot.

- Proszę, oddaję ci, panie, twój cenny skarb. Widzę, że chcesz go szybko schować w jakimś bezpiecznym miejscu.

Ale Garin odepchnął wyciągniętą dłoń. Na jego wąskich wargach pojawił się pogardliwy uśmiech.

- Zatrzymaj go, pani! Przyszedłem tutaj za tobą, gdyż chcę ci zadać jedno pytanie: od jak dawna znasz pana de Montsalvy'ego?

Te słowa zbiły Katarzynę z tropu; z przyzwyczajenia zaczęła szukać wzrokiem Sary. Ale Cyganka usunęła się po cichu, widząc, że jej pan pragnie pozostać u żony. Katarzyna odwróciła głowę, wzięła grzebień z kości słoniowej i zaczęła wolno rozczesywać włosy.

- Czemu sądzisz, panie, że go znam?

- Twoje wzruszenie było zbyt widoczne. Nie drżałabyś tak mocno, nie znając go. Więc zadam jeszcze raz pytanie: skąd go znasz, pani?

Ton Garina był bardzo grzeczny, a jego głos nie wzniósł się ponad zwyczajne, niskie tony. Żądał odpowiedzi i musiał ją otrzymać. Najlepiej byłoby powiedzieć mu prawdę lub przynajmniej jej część. W kilku słowach przedstawiła mu wydarzenie, jakie miało miejsce na drodze do Tournai, kiedy wraz z Mateuszem znaleźli rannego rycerza. Opowiedziała, jak zawieźli go do oberży i jak Abu-al-Khayr opatrzył młodzieńca.

- Jak widzisz, panie - powiedziała z uśmiechem - to dawna i luźna znajomość. Wzruszyłam się, kiedy pojawił się niespodziewanie tego wieczoru, i to w tak tragicznych okolicznościach.

- Tragicznych, to rzeczywiście właściwe słowo. Możliwe, moja droga, że już wkrótce będziesz musiała opłakiwać tę „starą znajomość". Bastard de Vendome jest niebezpiecznym przeciwnikiem; przebiegłość i zręczność węża łączy z siłą byka. Walka będzie na śmierć i życie. Jeśli jesteś, pani, tak wrażliwa, może wolisz jej nie oglądać?

- Cóż za pomysł? Przeciwnie, zależy mi bardzo, aby zobaczyć walkę.

Czyż książę Filip nas nie zaprosił?

- To prawda. No więc dobrze, udamy się tam, skoro sądzisz, że wytrzymasz to widowisko. Życzę ci dobrej nocy, Katarzyno.

Przez moment dziewczyna miała ochotę go zatrzymać. Jego postawa wydawała się jej dziwna. Chciała, aby powiedział coś więcej, co pomogłoby zorientować się, czy ufa jej wyjaśnieniom. Ale pragnienie pozostania sam na sam ze wspomnieniem o Arnoldzie było silniejsze. Pozwoliła Garinowi odejść, odesłała nawet Sarę, gdy ta przyszła pomóc jej w rozbieraniu. Nie miała ochoty dzielić z nikim przepełniającej ją nadziei, ciepłej i tajemnej, jak obietnica macierzyństwa, którą chciała nosić, aż przerodzi się w plon szczęścia. W chwili obecnej cel zamykał się w jednym słowie: Arras.

Chciała zapomnieć, że Arnold znajdzie się tam w niebezpieczeństwie, że będzie narażał swe życie. Za dwa dni otoczą ich te same mury tego samego miasta pod tym samym niebem. Katarzyna przysięgła sobie, że nie pozwoli odejść Arnoldowi bez próby odzyskania go, niezależnie od następstw, jakie to przyniesie.

* * * Znalezienie mieszkania w Arras było o wiele trudniejsze niż w Amiens. Filip Burgundzki dobrze traktował tamtejszych mieszczan i nie chciał ich zmuszać do udzielenia gościny, tak jak to zrobił biskup Amiens.

Tak więc Katarzyna musiała tłoczyć się wraz z Ermengardą de Chateauvillain, Marią de Vaugrigneuse i dwiema innymi damami dworu księżniczek w dwóch izbach, które odstąpił im dobrowolnie pewien handlarz wełną mieszkający w górnej części miasta. Garin zamieszkał z Mikołajem Rolinem i Lambertem de Saulx w zwykłej oberży. Taki rozwój sytuacji spodobał się Katarzynie i tę chwilową separację potraktowała jako dobrą wróżbę dla swych planów.

Wiadomość o pojedynku, który miał się odbyć następnego dnia, ściągnęła do miasta tłumy. Ludzie przybywali zewsząd, ze wszystkich sąsiednich zamków, a nawet z odległych miast. Stawiano namioty, jeden obok drugiego, aż do murów miasta. Arras przypominało wielki kwietnik porosły olbrzymimi kwiatami. Na placach i ulicach rozmawiano wyłącznie o walce i robiono zakłady. Katarzynę doprowadzał do wściekłości fakt, że wszyscy przepowiadają zwycięstwo bastardowi de Vendome. Nie ceniono wysoko skóry Arnolda de Montsalvy'ego i nikt się nie krępował głosić wy- niośle, że nie wybrałby losu, który jest z góry wiadomy.

- Od kiedy to brutalna siła warta jest więcej od odwagi! -wykrzyknęła, pomagając pani Ermengardzie rozpakować kufry i wygładzić zmięte suknie, przygotowując je na wieczorny bankiet i na jutrzejszy pojedynek. - Ten bastard jest silny jak niedźwiedź, ale to wcale nie znaczy, że musi wygrać...

- Do licha, moja droga - powiedziała Ermengarda, zabierając jej zwinnie z rąk kosztowną suknię z genueńskiego aksamitu, którą zirytowana Katarzyna tak źle potraktowała. - Wydaje się, że ten młody zarozumialec ma w tobie zagorzałego obrońcę! A przecież powinnaś życzyć wszystkiego najlepszego bastardowi, który będzie bronił honoru naszego księcia. Czy przypadkiem nie jesteś złą Burgundką?Pod badawczym spojrzeniem grubej damy Katarzyna poczuła, że się rumieni, i nic nie odpowiedziała. Zdała sobie sprawę, że popełniła błąd, ale wolałaby raczej uciąć sobie język, niż zmienić zdanie. Nie wydawało się jednak, aby Ermengarda była obrażona.

Wybuchnęła śmiechem i klepnęła dziewczynę w plecy tak mocno, że ta o mało nie wpadła do otwartego kufra.

- Nie obrażaj się, Katarzyno! Jesteśmy same, więc mogę ci wyznać, że ja również chciałabym, aby zwyciężył ten młody zuchwalec. Poza tym, że uważam króla Karola za naszego prawowitego władcę, zawsze podobali mi się ładni chłopcy, szczególnie trochę szaleni. Do licha, ten brytan jest piękny! Wiem, że gdybym miała z dwadzieścia lat mniej...

- Cóż byś zrobiła, pani?

- Nie umiem ci powiedzieć dokładnie, jak bym się do tego zabrała, ale kiedy by wchodził do łoża, zawsze czekałabym na niego w pościeli. I, do licha, gdyby mnie chciał wyciągnąć z łóżka, miecz by nie wystarczył! Jeśli się nie mylę, on ma nie tylko wygląd mężczyzny, ale i duszę, widać to w jego spojrzeniu. Co więcej, przysięgłabym, że jest mistrzem w miłości. Czuję to, bo znam się na tym.

Katarzyna z zapałem szczotkowała purpurową suknię, a następnie rozłożyła ją na olbrzymim łożu, które miała dzielić z wielką ochmistrzynią.

To pozwoliło jej ukryć rumieńce na policzkach wywołane rubasznymi uwagami Ermengardy. Ale oczy księżnej były bardzo przenikliwe.

- No, zostaw już tę suknię - krzyknęła wesoło - i nie ukrywaj rumieńca, abym uwierzyła, że te słowa wprawiają cię w zakłopotanie. Powiedziałam ci, co bym zrobiła, gdybym miała dwadzieścia lat mniej i gdybym była na przykład na twoim miejscu...

- Och! - wykrzyknęła zgorszona Katarzyna.

- Powiedziałam ci, żebyś nie udawała niewiniątka, i dodam: nie uważaj mnie za idiotkę, Katarzyno de Brazey. Jestem stara, umiem czytać z twarzy, na której widnieją miłość i pożądanie. Bardzo dobrze się składa, że twój mąż widzi tylko na jedno oko, gdyż na wczorajszym balu każdy rys twej twarzy wyrażał miłość do tego człowieka.

A więc tajemnica, którą Katarzyna uważała za bezpieczną w głębi serca, daje się tak łatwo wyczytać z jej twarzy? Któż więcej, w takim razie, spośród uczestników uroczystości poznał ten sekret? Ile osób dostrzegło niewidoczną i tajemną nić łączącą czarnego rycerza i damę z mrocznym diamentem? Może Garin, który od tamtego czasu był bardzo małomówny, albo może książę Filip. Bez wątpienia inne kobiety czyhające zawsze na słabostki swoich rywalek, aby uczynić z nich śmiercionośną broń.

- Nie przejmuj się - ciągnęła dalej Ermengarda, dla której najwidoczniej twarz Katarzyny nie miała tajemnic. - Twój mąż jest jednooki, a co się tyczy Jego Wysokości, miał zbyt dużo kłopotu z twoim pięknym rycerzem, by zwracać uwagę na ciebie. Czy ci się to podoba, czy nie, jeśli w gronie kobiet pojawi się taki zuch jak Arnold, patrzą tylko na niego i nie tracą czasu na obserwowanie rywalek. No, no, nie przejmuj się tak. Nie wszyscy czytają z twarzy tak jak ja. Poza tym, jestem twoją przyjaciółką i tajemnica będzie dobrze strzeżona.