Capeluche chwycił koniec sznura, którym związany był Michał, i owinął go sobie wokół dłoni, aby poprowadzić skazańca do kościoła.

Kiedy eskorta rozstąpiła się, robiąc dla nich przejście, powietrze przeszyło przeraźliwe wycie. Z ciasnej uliczki wybiegły jak oszalałe dwie świnie, które z przeraźliwym kwikiem natarły na żołnierzy, przewracając kilku z nich. Nieszczęsne zwierzęta miały przyczepione do ogonów zapalone lonty armatnie, co było przyczyną ich szału i kwików. Łuczywa zostały przewrócone, parząc kilka osób, podczas gdy zwierzęta, nieprzytomne z bólu, tratowały, kogo popadło. Przez dłuższą chwilę trwało zamieszanie.

Nikt nie zauważył, jak Landry z nożem w ręku wślizgnął się za świniami dobrego świętego Antoniego, przeciął sznur trzymany przez kata i pchnął skazańca w stronę wąskiego zaułka biegnącego wzdłuż klasztornego muru.

Poturbowani powoli przychodzili do siebie, licząc kontuzje, podczas gdy kilku śmiałków usiłowało schwytać zwierzęta. Jedynie Katarzyna śledziła całą tę błyskawiczną akcję, której powodzenie zależało od szybkiej decyzji i odwagi Landry'ego. Ona również rzuciła się w wąski zaułek tonący w ciemnościach i ugrzęzła w lepkim błocie, potykając się o kamienie i odpadki.

Nagle dobiegi do jej uszu zduszony głos Landry'ego.

- To ty, Katarzyno? Prędzej... Musimy się pospieszyć!

Mrok był tak gęsty, że raczej zgadywała, niż mogła widzieć dwie postaci, jedną wysoką, drugą niższą. Zaułek wił się bez końca, jakby miał się wkrótce wtopić we wnętrze ziemi. Upiorne kształty na wpół powalonych domów majaczyły z obydwu stron, jak złe duchy. W głębi tych nieznanych uliczek nie rozbłyskiwało nawet najsłabsze światełko. Rozlatujące się drzwi domów były pozamykane, okna z wyrwanymi okiennicami straszyły ciemnością. Katarzyna była już tak zmęczona, że prawie nie mogła biec. Z oddali dały się słyszeć okrzyki tłumu, który odkrył ucieczkę. Troje młodych ludzi przyspieszyło kroku.

W ciemności Katarzyna potknęła się o kamień i upadła z okrzykiem bólu, lecz natychmiast silna ręka Landry'ego podniosła ją i zmusiła do dalszego biegu.

Uliczki mnożyły się i krzyżowały, przerywane ciemnymi i lepkimi schodami, które prowadziły do mrocznych otchłani, tworząc rodzaj labiryntu, z którego nie widać było wyjścia. Nagle otworzył się przed nimi błotnisty i śmierdzący plac, otoczony bezkształtnymi ruderami, walącymi się jedna na drugą. Ich spiczaste, popękane dachy tworzyły rozpadliny i wyglądały jak olbrzymie wyszczerbione zęby. Mury z krzywo ociosanych kamieni, zlepionych błotem, napęczniały jak dojrzewający wrzód pod ciężarem konstrukcji przesączonej wodą. Spadło kilka kropel deszczu.

- Jeżeli będzie padać, to dla nas bardzo dobrze - powiedział Landry, zatrzymując się i dając znak pozostałym, aby uczynili to samo. Wyczerpani i zziajani oparli się o jakiś mur, aby odpocząć. Wydawało się, że serca wyskoczą im z piersi. W tej dzielnicy panowała głęboka cisza, która aż dzwoniła w uszach. Katarzyna, cała rozdygotana, wyszeptała: - Nie słychać ich. Myślisz, że już nie biegną za nami?

- Biegną, lecz noc jest zbyt ciemna i nie uda im się tu dotrzeć. Na razie nic nam nie grozi.

Oczy dziewczyny przywykły już do ciemności. Zaczęła rozróżniać obskurne, trędowate rudery, jedyną dekorację tego miejsca. Z drugiej strony placu dojrzała słabe światełko ogarka w żelaznej klatce z wykrzywionymi prętami; jego płomień kładł się nisko, smagany siekącym deszczem. Po czarnym niebie gnały pierzaste chmury przykrywające tę oazę ciszy, wokół której huczało miasto. Landry szerokim gestem wskazał plac.

- To Wielki Dziedziniec Cudów. W Paryżu jest takich kilka. Lecz ten jest najważniejszy, należy do króla żebraków.

- Ależ - przerwała zaskoczona i przerażona Katarzyna - tutaj nie ma nikogo!

- Jeszcze jest za wcześnie. Żebracy powracają do swoich kryjówek dopiero wtedy, gdy inni udadzą się do własnych domów... i to nie zawsze.

Mówiąc te słowa, Landry starał się uwolnić z więzów Michała.

Młodzieniec, nieruchomo oparty o mur, poddawał się tym próbom, ciężko dysząc. Był wyczerpany, gdyż nie jest łatwo uciekać ze związanymi rękami.

Kiedy Landry wykonał ostatnie cięcie i zerwał pęta więźnia, ten zaczerpnął głęboko powietrza i potarł bolące nadgarstki.

- Dlaczego to uczyniliście? - spytał zmęczonym głosem. - Dlaczego uratowaliście mi życie? Kim jesteście, że tak narażacie się dla mnie? Czyż nie wiecie, że grozi wam szubienica?

- Och! - bąknął Landry od niechcenia. - Zrobiliśmy to ot tak sobie...

ponieważ uznaliśmy, że jesteś, panie, zbyt młody, aby zawisnąć. Ja nazywam się Landry Pigasse, a to Katarzyna Legoix. Obydwoje mieszkamy przy Pont-au-Change, a nasi ojcowie są złotnikami.

Ręka Michała spoczęła łagodnie na głowie Katarzyny.

- Dziewczyna o złotych włosach!... Zauważyłem cię wcześniej, gdy mnie wiązali. Nigdy jeszcze nie widziałem takich włosów... - wyszeptał głosem, który poruszył Katarzynę bardziej niż dotyk jego dłoni.

Podczas gdy delikatnie pieścił jedwabiste sploty, dziewczyna wykrzyknęła: - Chcemy cię ocalić, panie! Opuścisz Paryż jeszcze tej nocy. Ale najpierw ukryjemy cię w małym schowku, w domu mego ojca. Wydostaniesz się później przez okienko, opuścisz się po sznurze do łodzi, którą o północy przypłynie Landry. Potem popłyniesz w górę rzeki, do Corbeil, gdzie biwakuje ze swym wojskiem książę d'Armagnac...

Wyrzuciła z siebie te słowa jednym tchem, pragnąc, by młodzieniec okazał im swoje zaufanie. Czuła niejasno, że otarłszy się tak blisko o czarne skrzydło śmierci, nie pozbył się jeszcze jej złowieszczego cienia. Ponadto ta akcja mogła wydać się chaotyczna i bezsensowna na pierwszy rzut oka...W ciemności błysnęły w uśmiechu białe zęby młodego szlachcica.

- Wasz plan jest dobrze pomyślany i widzę, że mam prawdziwą szansę ucieczki. Czy jednak pomyśleliście, na jakie niebezpieczeństwo narażacie swoje rodziny i siebie samych, jeżeli wasz zamiar zostanie odkryty?

- Zamiast trawić czas na rozważania, zacznijmy działać. Teraz, gdy wszystko już postanowione, nie cofniemy się przed niczym.

- Mądre słowa! - usłyszeli nagle kpiący głos, dobiegający jakby z zaświatów. - Lecz pamiętajcie, że okoliczności muszą być sprzyjające. No, dalej, nie bójcie się, nie mam zamiaru was skrzywdzić.

Twarz, która ukazała się ponad głowami trojga młodych spiskowców w okienku zasnutym pajęczynami, nie miała jednak w sobie, mimo zapewnienia, niczego uspokajającego. W migotliwym blasku świecy zobaczyli długą, opaloną twarz usianą zmarszczkami, której główną ozdobą był wydatny nos zakończony wielką brodawką oraz dwoje małych, niezwykle żywych oczu pod ostro zarysowanymi brwiami. Długie, czarne kępki włosów, wystające spod niechlujnego kaptura, uzupełniały obraz nieznajomego, który w słabym, rozdygotanymi świetle świecy wyglądał jak kamienny gargulec z katedry Notre Dame. Jego twarz, choć tak niepokojąca, wydawała się sympatyczna, gdyż rozjaśniał ją szeroki uśmiech ukazujący nieoczekiwanie śnieżnobiałe zęby. Landry wydał okrzyk zdziwienia.

- Barnabo, czy to ty? Już wróciłeś?...

- Jak widać, mój synu. Dzisiaj boli mnie trochę gardło, dlatego moja wymowa była niezbyt piękna. Poczekajcie, zaraz schodzę...

Światło ogarka, które rozbłysnęło przy tych słowach, zaraz zniknęło.

Po chwili dało się słyszeć skrzypnięcie nienaoliwionych drzwi zamykanych przez Barnabę.

- Znasz go? - spytała zdziwiona Katarzyna.

- Oczywiście! Zresztą ty także! To żebrak Barnaba znany z tego, że nosi stary płaszcz naszywany muszlami świętego Jakuba. Żebrze codziennie pod bramą Sainte-Opportune. Podaje się za pielgrzyma powracającego z Santiago de Compostella i sprzedaje relikwie.

Katarzyna dobrze znała tę postać: zawsze uśmiechał się do niej, kiedy szła na nieszpory lub na komplety w Sainte-Opportune, czy też niosła strawę dla Agnieszki Pustelnicy.

Tymczasem Barnaba wyszedł z domu, zamykając starannie drzwi jak porządny mieszczanin. Był wysoki i chudy, więc lekko się garbił. Długie jak u pająka ręce i nogi skrywał pod obszerną, wystrzępioną opończą z grubego, wełnianego materiału, na której było naszyte około dwudziestu dużych muszli świętego Jakuba. Po zamknięciu drzwi pozdrowił Landry'ego i Katarzynę, następnie uniósł ogarek, aby się lepiej przyjrzeć twarzy Michała.

- Daleko nie ujdziesz, mój panie - zadrwił po chwili -jeżeli będziesz paradował taki wystrojony. Do licha! Srebrne liście i barwy delfina!

Wyjdziesz z królestwa żebraków i zaraz cię schwytają. To bardzo ładnie z twojej strony, że umykasz przed sprawiedliwością i chcesz oszukać kata.

Plan dzieciaków uważam za dość dobry, lecz, zanim dotrzecie do Pont-au- Change, jest co najmniej dziewięć szans na dziesięć, że dacie się schwytać!

Długimi, kościstymi i zwinnymi palcami uniósł z pogardą poły opończy misternie uszytej z fioletowego i srebrnego jedwabiu, w którą odziany był Michał.

- Zdejmę ją - zadecydował młodzieniec, chcąc natychmiast wykonać swój zamiar.

Żebrak wzruszył na to ramionami.

- Musiałbyś jeszcze zmienić twarz: na sto kroków widać twe szlachetne urodzenie. Tych dwoje chyba powariowało, pakując się w taką historię!

- Zwariowało czy nie, uratujemy go! - rozzłościła się Katarzyna.

- ...a poza tym - przerwał zniecierpliwiony Landry - tracimy czas! Do dzieła! Trzeba dojść do domu. Noc jest ciemna. Pomożesz nam wydostać się stąd, Barnabo?

Najwidoczniej Landry zaczął się obawiać, jakie powitanie czeka ich w domu. Ponadto należało zaprowadzić Michała do schowka w domu Katarzyny. Barnaba tymczasem wyjął spod pachy zawiniątko, z którego wyciągnął szarą opończę podobną do tej, którą miał na sobie, z tą różnicą, że była trochę mniej powalana. Zarzucił ją Michałowi na ramiona.