Świty księcia Burgundii, Bedforda, książąt de Richemont, de Salisbury i de Suffolk pozajmowały wszystkie kwatery. Wielu mieszczan z Amiens musiało gnieździć się z całymi rodzinami i służbą w jednej tylko izbie, aby zrobić miejsce gościom, w większości przypadków grubiańskim i zarozumiałym panom przybyłym na spotkanie z księciem Filipem. W oknach wszystkich domów wywieszono tarcze herbowe, proporce i chorągwie łopoczące na wieczornym wietrze.

Herb Bretanii: ogony gronostajów na srebrnym polu, znajdował się na domach położonych na wschód od pałacu biskupiego, podczas gdy krwawe pale księcia de Foix zajmowały dzielnicę zachodnią. Południe należało do szkarłatnych róż Lancastera księcia de Bedforda. Sam regent angielski, z pomocą książąt Salisbury'ego i Suffolka, zajmował połowę miasta.

Burgundczycy zgromadzili się na północy, a służba biskupa Amiens - gdziekolwiek znalazła jakieś miejsca.

Tego wieczoru Katarzyna nie mogła zasnąć pomimo zmęczenia. Przez całą noc rozlegały się w mieście śpiewy, pokrzykiwania i hałaśliwy głos trąbek, od którego drżały domy. Wszyscy przygotowywali się do wspaniałych zabaw, zapowiedzianych przez księcia Filipa. Do hałasu z zewnątrz dochodziło jeszcze zdenerwowanie. Wieczorem Garin udał się do pałacu biskupiego, wezwany przez swego pana. Po powrocie wszedł do izby żony szykującej się do spania. Rozmawiała z Sarą, która szczotkowała i składała ubrania noszone przez panią w ciągu dnia.

- Jutro wieczór - powiedział tylko - zostaniesz, pani, przedstawiona Jego Wysokości w czasie balu zaręczynowego. Życzę ci dobrej nocy...

* * * Następnego dnia wieczorem pałac biskupi rozświetlał miasto niczym pożar. Naczynia z ogniem, poustawiane na blankach, strumień czerwonozłocistego światła przenikający przez okna, odbijały się na olbrzymiej, białej ścianie katedry, oświetlając kamienne figury nienaturalną łuną. Z każdej wnęki spływała kaskada jedwabiu pokrytego herbami, na każdej kolumnie znajdowała się jedwabna chorągiew. Na placu, gdzie z trudem powstrzymywano tłum miejscowych gapiów, roztaczał przepych malowniczy i kolorowy fresk tworzony przez nadchodzących gości. Panowie w kaftanach błyszczących od szlachetnych kamieni, których długie rozcięte rękawy spływały aż do ziemi, stawiający ostrożnie stopy obute w niedorzeczne ciżmy z długimi zakręconymi nosami, niekiedy uniesionymi do góry za pomocą złotych łańcuszków zamocowanych u pasa, z haftowanymi kapturami na głowach; damy w sukniach jak z sennych marzeń, na dziwacznych stelażach, błyszczące od klejnotów, ciągnące za sobą łokcie brokatu, atłasu, aksamitu lub lamy swoich odświętnych kreacji, wszystkie w koronkach i muślinach, niosące na głowach dziwaczne konstrukcje w kształcie półksiężyca, spiczaste, z podwójnym lub pojedynczym toczkiem.

Wielmoże, chronieni przed napierającym tłumem przez podwójny szpaler straży,szli niedbałym krokiem ku zabawie, niczym dziwaczne gwiazdy, iskrzące się przez moment w świetle pochodni rozjaśniających mrok przedsionka. Okna domów wokół pałacu pełne były gapiów, a otoczenie widoczne jak w pełnym słońcu, gdyż książę nie żałował pochodni i świec.

Katarzyna patrzyła z okien pałacu na różnokolorową rzekę zaproszonych gości. Przybyła tutaj po południu wraz ze służącymi i kuframi, w których znajdowały się stroje, gdyż ochmistrzyni dworu nie zezwoliła nikomu innemu na przygotowanie toalety przeznaczonej do prezentacji. Aby mieć pewność, że Katarzyna, wiedziona ciekawością, nie pokaże się gościom przed ustaloną porą, Ermengarda zamknęła ją w pokoju, podczas gdy sama nadzorowała stroje księżniczek.

Przygotowana i siedząca bezczynnie Katarzyna obserwowała tłum.

- Ciekawa jestem, czy księżniczki Małgorzata i Anna wybaczą ci dzisiaj wieczór twoją piękność, pani. Naprawdę, zaćmiewasz je urodą jak słońce gaszące gwiazdy o świtaniu. Nie wolno być tak piękną, moja droga, to nieprzyzwoite, a nawet skandaliczne!

Ermengarda wyglądała na zagniewaną, ale pochwały były szczere.

Tym razem nie sprawiło to Katarzynie żadnej radości. Nie wiedząc dlaczego, była smutna, zmęczona i chętnie zdjęłaby tę suknię, aby ułożyć się wygodnie w łożu, w izbie nad zielonym kanałem. Nigdy jeszcze nie czuła się tak samotna.

Wkrótce przyjedzie po nią Garin. Weźmie ją za rękę i poprowadzi do wielkiej sali, gdzie zgromadził się tłum gości. Tam pokłoni się księciu Filipowi, księżniczkom i ich przyszłym małżonkom. Wiedziała, że napotka owo szare spojrzenie, którego spokój zakłóciła kiedyś na chwilę. Wiedziała, że Filip czeka na nią, że znalazła się tutaj dzięki jego potężnej i silnej woli, ale to również nie sprawiało jej żadnej radości. Jeśli wszechwładny książę pragnął jej, jeśli nawet ją kochał, o ile był do tego zdolny, nie wywoływało tow tej chwili wzruszenia. Wśród par wchodzących do pałacu dostrzegła dwoje bardzo jeszcze młodych ludzi. Rycerz był jasnowłosy jak Michał de Montsalvy, wesoły i bez zarostu, ubrany w strój z ciemnoniebieskiego atłasu.

Podawał dłoń pięknej dziewczynie, dziecku jeszcze, jasnowłosej jak on sam, w diademie ze świeżych róż i sukni z różowej mory. Od czasu do czasu nachylał się, szepcząc coś swej towarzyszce, co wywoływało jej uśmiech i rumieniec, a Katarzyna odgadywała, że ściska dłoń dziewczęcia, mówi czułe R S słówka i sposobi się do pocałunku. Tych dwoje widziało tylko siebie. On nie spoglądał na inne kobiety, często bardzo piękne i olśniewające, które ich otaczały. Ona nie odwracała słodkiego wzroku od twarzy towarzysza.

Kochali się z namiętnością bardzo młodych istot i nawet nie przyszłoby im na myśl, aby ukrywać chociaż trochę swoje uczucie. Byli szczęśliwi...

Patrząc na to beztroskie szczęście, Katarzyna odczuła pustkę własnej egzystencji. Serce wygłodzone i samotne, nieprawdziwy mąż, który przygotowuje ją do rzucenia w ramiona innego, niespełnione pragnienia pomimo gorączki niektórych nocy, kiedy krew wrzała w jej żyłach, pogarda ze strony jedynego, kochanego mężczyzny... Smutny bilans!

- Twój mąż jest tutaj, pani - powiedziała księżna Ermengarda, wszedłszy niepostrzeżenie.

Stała tuż obok, połyskująca i wspaniała, w sukni z czerwonego i złotego aksamitu, w nakryciu głowy tak wysokim, jak iglica wieży katedralnej. Zajmowała prawie całą przestrzeń, zasłaniając Garina, którego czarna sylwetka ukazała się w drzwiach. Przeszedł parę kroków, popatrzył przez chwilę na Katarzynę, a następnie oznajmił: - Dobrze!

- Lepiej niż dobrze! - zbuntowała się Ermengarda. - Wspaniale!

Słowo było właściwe. Rzeczywiście tego wieczoru, dzięki prostocie stroju, Katarzyna wyglądała cudownie. Suknia z czarnego aksamitu, zebrana pod piersią szerokim pasem z tego samego materiału, nie miała żadnych ozdób oprócz złotej podszewki przy rękawach opadających aż do ziemi.

Suknia była bardzo skromna, lecz śmiały dekolt odsłaniał zwycięsko wspaniałe kształty; z przodu kwadratowy, ledwie zasłaniał krągłość ramion, odkrywając piersi niemal do połowy, a z tyłu, poniżej łopatek, przechodził w szpic. Natomiast bardzo długie rękawy przykrywały prawie całą rękę. Tego wieczoru wiele kobiet będzie miało podobne dekolty, ale żadna nie wyda się R S tak obnażona jak Katarzyna, za sprawą ciemnej, matowej sukni. Wyobraźnia podpowiedziała księżnej de Chateauvillain jeszcze jeden pomysł: Katarzyna była bez nakrycia głowy. Wspaniałe włosy spływały luźno po ramionach.

Jeden, ale za to wspaniały klejnot, czarny diament, fascynujący jak złowroga gwiazda, błyszczał na czole młodej kobiety podtrzymywany cienkim, złotym kółkiem, które ginęło we włosach. Ten kamień o niespotykanym blasku był najcenniejszym skarbem Garina, najrzadszą gemmą w jego kolekcji. Kupił go w Wenecji, parę lat wcześniej, od kapitana karaweli, która powróciła z Kalkuty, i zapłacił za niego bardzo dużo, ale nie tyle, ile w rzeczywistości był wart. Wydawało się, że marynarz chce się go pozbyć za wszelką cenę.

Był to człowiek chory, a jego statek wiele ucierpiał w czasie podróży.

- Wszystkie burze świata zmówiły się, aby mnie ścigać, od kiedy mam ten przeklęty kamień! - powiedział Garinowi. - Jestem szczęśliwy, że mogę się go pozbyć, bo przynosi mi pecha. Spotykały mnie jedno po drugim nieszczęścia, jakie tylko mogą dotknąć statek, łącznie z dżumą na pełnym morzu przy Malabarze. Jako dobry chrześcijanin muszę wyznać, że ten kamień jest równie złowrogi, co piękny. Może zachowałbym go, bo dla mnie nic nie jest już ważne, gdyż wkrótce umrę, ale za pieniądze sprawię córce posag...

Garin zapłacił i wziął diament. Nie był wcale przesądny i nie wierzył w zły los, co w tej epoce należało do rzadkości. Przywiązał się do tego pięknego nabytku, ongiś skradzionego (jak wyznał wenecki kapitan) z czoła bogini w świątyni zagubionej w dżungli. Katarzyna znała historię diamentu, ale nosiła go bez obawy. Co więcej, fascynował ją, a kiedy Sara umieściła go na jej czole, zaczęła myśleć o pogańskiej figurce, której oblicze zdobił dawno temu.

- Najwyższy czas, abyście się udali do Wielkiej Sali - powiedziała ochmistrzyni. - Jego Wysokość właśnie przybył, a księżniczki nadejdą wkrótce. Właśnie się do nich udaję. Odwagi!...

Rzeczywiście, z głębi pałacu dobiegał głos fanfar ogłaszający przybycie księcia Filipa.

- Idziemy! - powiedział krótko Garin, podając jej ramię.

* * * Wielka Sala wyglądała tak olśniewająco, że nikt nie zwracał uwagi na wspaniałe gobeliny z Arras przedstawiające dwanaście prac Herkulesa, które Filip przywiózł ze sobą, aby przyozdobić mury. Panowie i panie tłoczyli się na czarno-białej posadzce lśniącej jak tafla wodna, w której odbijały się ich połyskujące sylwetki. Wchodząc, Katarzyna dostrzegła tylko księcia, może dlatego, że odcinał się wyraźnie od barwnego tłumu. Podobnie jak ona ubrany był na czarno, gdyż nosił wyniośle nieustającą żałobę, którą poprzysiągł na ciało zamordowanego ojca w kaplicy klasztoru Champmol.