Rozdział dziesiąty

Arnold de Montsalvy

Gdy tylko została uwolniona od dworskich obowiązków, Katarzyna spróbowała odszukać Landry'ego. Pomieszczenia dla jeźdźców książęcych znajdowały się w pobliżu stajni, gdzie dama dworu nie mogła pojawić się bez zezwolenia. Co więcej, koniuszy, do którego zwróciła się z prośbą o pomoc, powiedział jej, że Landry Pigasse będzie krótko przebywał w Dijon.

Odpoczywa, i wyjedzie tego samego wieczoru, wioząc listy, które kanclerz Rolin przysłał z Beaune w ciągu dnia. Kurier musi opuścić bramy miasta przed ich zamknięciem...

Nie mając odwagi nalegać, Katarzyna wróciła do siebie. Pomyślała, że jeśli znajdzie się w orszaku księżniczek, odnajdzie we Flandrii przyjaciela z dzieciństwa. Jego widok sprawił jej radość, gdyż stanowił jakiś związek z przeszłością, ze sklepikiem przy Pont-au-Change, z ulicami Paryża i straszliwym dniem rozruchów.

W tygodniach, które nastąpiły, nie miała czasu na rozmyślanie o przeszłości. Prawie każdego dnia udawała się do pałacu księżnej wdowy, która była jej życzliwa, i chętnie korzystała z jej usług. Wraz z Marią de Vaugrigneuse, córką chrzestną księżnej, była odpowiedzialna za garderobę swej pani. Nie obyło się bez docinków i ostrych krytyk, gdyż młode kobiety nie darzyły się sympatią. Katarzyna zrezygnowałaby chętnie z tej wojny podjazdowej, gdyż odczuwała wobec Marii jedynie pogardliwą obojętność, ale jej charakter nie pozwalał na cierpliwe znoszenie ciągłych uszczypli- wości, którymi zasypywała ją przeciwniczka. Tematu do złośliwej wymiany zdań dostarczały, w większości wypadków, kramik wuja Mateusza z materiałami i osły dziadka Vaugrigneuse'a. Szlachectwo tego ostatniego było dość świeżej daty, zdobył on fortunę na potajemnym, ale bardzo opłacalnym handlu sympatycznymi, choć upartymi zwierzętami. Ponadto Katarzyna przygotowywała się do mającego wkrótce nastąpić wyjazdu do Flandrii i załatwiała sprawy związane z podwójnym ślubem księżniczek.

Odpowiedzialna za garderobę, zajmowała się wyprawą narzeczonych, po- magała im w wybieraniu materiałów i kroju sukni, zadręczając przy tym szwaczkę, panią Gaubertę, w czym dzielnie sekundowała jej Ermengarda de Chateauvillain. Dzięki dyskretnemu, ale miłemu prezentowi w postaci wspaniałej sztuki złocistoczerwonego aksamitu z Genui, ofiarowanemu groźnej ochmistrzyni, zyskała w niej sprzymierzeńca. Dama ta lubiła ze wszech miar żywe, ostre kolory, osobliwie jaskrawoczerwony, który - jej zdaniem - podkreślał wrodzony majestat. Sztuka aksamitu i czarujący uśmiech Katarzyny, połączone z niepodważalnymi kompetencjami w dziedzinie elegancji i spraw gospodarskich, przekonały ją ostatecznie do żony wielkiego skarbnika.

Co się zaś tyczy życia prywatnego nowej damy dworu, nie było w nim żadnych zmian. Dni upływały spokojnie i bez żadnych niespodzianek ze strony Garina. Małżonek przyjmował niewielu gości, nie lubił afiszować się swoim bogactwem, gdyż wiedział, że wielka fortuna wywołuje zazdrość.

Otaczał się pewnym zbytkiem w domu tylko dla własnej radości i osobistej satysfakcji. Nad hałaśliwe uroczystości i wielkie bankiety przedkładał partię szachów przy kominku, dobrą książkę, przeglądanie zbiorów rzadkich przedmiotów i - od pewnego czasu - towarzystwo Abu-al-Khayra, którego wiedzę i wschodnią mądrość bardzo cenił. Obydwaj mężczyźni prowadzili długie rozmowy. Katarzyna często uczestniczyła w dysputach, chociaż ziewała z nudów, gdyż nie interesowały jej ani tajniki medycyny, ani tajemna i subtelna wiedza o truciznach. Mauretański medyk był znamienitym jak na owe czasy praktykiem, ale jeszcze lepiej znał naukę o truciznach.

Nadszedł wreszcie czas wyjazdu z Dijon księżniczek Małgorzaty i Anny wraz ze świtą. Długi rząd koni, wozów i mułów załadowanych kuframi, który silna eskorta chroniła przed pożądliwością złodziejaszków, przekroczył bramę Wilhelma w ostatnich dniach marca. Otoczone murami miasto, wieże i dzwonnice, z daleka upodabniające Dijon do lasu włóczni, zniknęły za horyzontem. Radość, która zwykle towarzyszyła takim wyjazdom, tym razem była nieobecna, lecz Katarzyna przyjęła to bez zdziwienia. Zdrowie księżnej Małgorzaty pogorszyło się w ciągu dwóch ostatnich tygodni i mimo wielkiego rozczarowania musiała zrezygnować z towarzyszenia córkom. Zastąpiła ją księżna Ermengarda mająca za zadanie nadzorować obie księżniczki.

Siedząc wygodnie w siodle, otulona obszerną pelisą w kolorze wina, podbitą futrem z rudego lisa, Ermengarda de Chateauvillain jechała na koniu obok Katarzyny. Nie rozmawiały ze sobą, rozkoszując się świeżym powietrzem i zielenią drzew, ciesząc się widokiem słońca. To samo słońce z takim trudem docierało do krętych, wąskich i śmierdzących uliczek miasta.

Katarzyna zawsze lubiła wojaże, nawet bardzo krótkie, a ta wyprawa przypomniała jej podróż z ubiegłego roku i jej wydarzenia.

Książę Burgundii oczekiwał na siostry w Amiens, gdzie miały się odbyć podwójne zaręczyny, owoc wielomiesięcznych negocjacji prowadzonych z angielskim regentem i księciem Bretanii. Wybrał miasta z siedzibą episkopatu, w zasadzie neutralne, aby nie martwić księcia Sabaudii, ponieważ negocjacje, którym patronował ten ostatni, nie były zerwane. W gruncie rzeczy biskup Amiens był mu bardzo oddany i czuł się u niego jak u siebie w domu.

W miarę jak orszak obu księżniczek zbliżał się do Sommy, przejechawszy bez kłopotów przez zniszczoną Szampanię, dawała się wyczuć coraz większa niechęć ze strony miejscowej ludności. Na całej trasie przejazdu zbytkownego orszaku spotykano wyłącznie wynędzniałych mężczyzn oraz odziane w szmaty kobiety i dzieci, z twarzami wychu- dzonymi z głodu, o płonących wilczych wejrzeniach. Wszędzie dali się we znaki Anglicy lub rabusie, wszędzie panowały nędza, głód, strach i nienawiść! Koniec zimy był straszny. Głód, spowodowany rozkradzionymi lub spalonymi zbiorami, ogarnął olbrzymie połacie kraju, niszcząc wiele istnień ludzkich. Wioski opustoszały, pozostały tylko na wpół spalone pola.

Podróż, którą Katarzyna rozpoczęła z taką wielką przyjemnością, dopóki znajdowali się w Burgundii, zamieniła się powoli w niekończący się koszmar. Młoda kobieta częstokroć zamykała oczy, ze ściśniętym sercem, gdy uzbrojeni mężczyźni z eskorty odpychali brutalnie włóczniami grupy nędzarzy żebrzących o jałmużnę. Zawsze w takich razach interweniowała księżniczka Anna, z oburzeniem protestując przeciwko postępowaniu żołnie- rzy. Jej szlachetne serce przepełniało się litością na widok ogromu biedy.

Niestrudzenie też rozdawała wszystko, czym mogła dysponować, pozostawiając po sobie świetlisty ślad, pełen dobroci i współczucia. Gdyby Garin nie sprzeciwił się jej, z całym szacunkiem, lecz stanowczo, rozdałaby w czasie podróży około trzydziestu ze stu tysięcy talarów, przeznaczonych dla angielskiego księcia, które stanowiły część posagu. Ten posag wywoływał u pani Ermengardy skrywaną wściekłość.

- Czegóż by jeszcze chciała ta bestia? - szepnęła do Katarzyny, kiedy ukazały się mury Amiens. - Gnębi, jak mu się tylko podoba, francuski kraj, zajmując go wbrew wszelkim prawom, bierze za żonę najsłodszą, najpiękniejszą, najlepszą z naszych cór i jeszcze domaga się złota, on, który powinien spędzić życie na kolanach i całować pył, dziękując niebu za taki zaszczyt! Po prawdzie, umieram z wściekłości, pani Katarzyno, kiedy widzę, jak nasz książę podaje dłoń odwiecznemu wrogowi naszego królestwa i oddaje mu swoją siostrę.

- Sądzę, że przede wszystkim pragnie zemścić się na królu Karolu.

Tak bardzo go nienawidzi.

- Chce się zemścić, ale najbardziej pragnie zająć jego miejsce - mruknęła księżna. - To brak lojalności ze strony poddanego, nawet jeśli jest on księciem i chce zapomnieć o swoim poddaństwie. Są to prawa honorowe, niepodlegające dyskusji.

Na wargach Katarzyny, wysuszonych przez lodowaty wiatr, który zerwał się i rozpędził chmury nad wieżami Amiens, pojawił się przez chwilę uśmiech.

- Niebezpiecznie jest wygłaszać takie słowa, księżno, byłoby jeszcze bardziej niebezpiecznie, gdyby książę dowiedział się o nich - powiedziała uszczypliwie.

Potężna dama spojrzała na nią z taką dumą, a zarazem szczerością, że Katarzyna poczuła rumieńce na policzkach.

- On dobrze zna mój sposób myślenia, pani Katarzyno. Kobieta mojej rangi nie zniża się do ukrywania spraw, nawet przed księciem Burgundii. To, co mówię tobie, pani, mogę powiedzieć również i jemu.

Katarzyna nie mogła ukryć swego dla niej podziwu. Ermengarda, krzykliwa, otyła, nawet trochę śmieszna, była z pewnością wielką damą i ani pokrywający ją tłuszcz, ani ekscentryczne ubiory nie były w stanie tego zmienić. Jej wielkość i godność były spontaniczne i zaćmiewały drobne ludzkie przywary.

Kiedy orszak przybył do Amiens, obie siostry w towarzystwie Ermengardy udały się do brata oczekującego na nie w pałacu biskupim.

Świta zajęła pomieszczenia przeznaczone do tego celu. Katarzyna z mężem rozgościła się w usytuowanym w pobliżu olbrzymiej białej katedry domu,którego okna wychodziły na spokojny kanał. Domek ten, mały, ale wygodny, należał do jednego z najznamienitszych w mieście sukienników, z którym wielki skarbnik utrzymywał szerokie kontakty handlowe. Garin wysłał do niego wcześniej swego majordomusa Tiercelina, sługę, sekretarza i służące Katarzyny z Sarą na czele. Zabrali oni ze sobą, pod dobrą eskortą, największe bagaże, więc po przybyciu do domu sukiennika Katarzyna stwierdziła, że wszystko jest przygotowane na jej przyjęcie. Ogień płonął w kominkach, jej pokój był przytulny i obity haftowanym płótnem, łoże zaścielone, a na stole, w garnuszku z malowanego fajansu, stały fiołki. W największej izbie czekał przygotowany posiłek. Ten dom, chociaż dość skromny, stanowił rzadki przywilej w tym przeludnionym mieście, gdzie najgorsze łóżko było na wagę złota.