Starając się go uchwycić, rozczarowana i wściekła, że znowu jej się wymyka, zawołała: - Nie! Wracaj, Garinie!... Na miłość boską, zapomnij o księciu... Wróć do mnie! Czuję, że możemy być razem szczęśliwi!

Łagodnie odepchnął jej rękę, zapinając kaftan drżącymi palcami.

Spuścił głowę. Jego twarz pobladła. Katarzyną wstrząsnęła gwałtowna chęć płaczu. Łzy złości trysnęły jej z oczu.

- Ale... dlaczego? Powiedz mi, panie, dlaczego? Podobam ci się, czuję to... Pożądasz mnie, dałeś tego dowód. Więc czemu?...

Garin usiadł powoli na skraju łoża. Jego dłoń pogładziła łagodnie śliczną twarz tonącą we łzach i spoczęła na złocistej głowie.

Katarzyna usłyszała, jak westchnął. Krzyknęła z żalem: - Odważ się, panie, powiedzieć, że nie cierpisz z powodu tego nieludzkiego przymusu, jaki nałożono na ciebie, no, odważ się! Czuję, że jesteś nieszczęśliwy. A jednak upierasz się, abyśmy wiedli oboje życie śmieszne i nienormalne...

Garin odwrócił wzrok od różowego kształtu spoczywającego na łożu i skierował go gdzieś w mrok komnaty. Westchnął ponownie. Jego głos był pełen dziwnej słodyczy, w której wyczuwało się ukryte i tym bardziej przejmujące cierpienie.

- Mam smutek w sercu - szepnął. - Niegdyś życie było tak piękne! Taki smutek, że śmiech mój zamienił się w łzy! Tylko leśne ptaki słyszą moje skargi! Mój największy cudzie, straciłem odwagę! Lecz cóż mówię, nieszczęsny, w ogniu mej urazy? Ten, kto szuka radości teraz, stracił ją gdzie indziej, niestety, na zawsze!...

Zmieszana Katarzyna słuchała, zaskoczona tymi dziwnymi słowami.

- Co to jest? - zapytała. Garin uśmiechnął się słabo.

- Nic... wybacz mi, pani! Kilka wersów niemieckiego poety, który uczestniczył w wyprawach krzyżowych i był protegowanym cesarza Fryderyka II. Nazywał się Walter von der Vogelweide... Widzisz, pani, jestem podobny do naszego przyjaciela Abu-al-Khayra! Kocham poezję.

Teraz cię zostawiam, Katarzyno. Spij tutaj, jeśli takie jest twoje życzenie...

Zanim zdążyła go powstrzymać, przeszedł przez komnatę i zniknął w galerii. Słyszała, jak cichną jego kroki. Ogarnęła ją złość. Ześlizgnęła się z łoża, odnalazła swój płaszcz i pantofle, ubrała się szybko i biegiem wróciła do swojej sypialni. Na dźwięk zatrzaskujących się drzwi Sara drzemiąca na taborecie obok ognia podskoczyła ku niej.

- No więc?

Katarzyna zerwała z wściekłością barbarzyński naszyjnik i rzuciła go z całą siłą na posadzkę. Następnie podeptała jedwabny płaszcz. Łzy wściekłości trysnęły jej z oczu.

- No więc... nic! - załkała. - Absolutnie nic!

- To nieprawda!

- Ależ tak, skoro ci mówię...

Katarzyna straciła całkowicie panowanie nad sobą. Szlochała nerwowo w ramionach Sary, nie myśląc wcale, aby się ubrać. Cyganka pozwoliła jej uspokoić się trochę. Gdy łkanie ustało, dotknęła lekko palcem piersi Katarzyny, gdzie dostrzegła ślady zębów Garina i kropelkę krwi.

- A to? Co to jest?

Załamana Katarzyna dała się ułożyć jak niemowlę, a kiedy Sara opatrywała jej rankę, opowiedziała o zajściu między nią a mężem.

Zakończyła, wzruszając ramionami: - Jest silniejszy, niż sądziłyśmy, Saro, i straszliwie opanowany. Za nic w świecie nie złamałby słowa danego księciu.

Sara potrząsnęła głową.

- To nie to. Niemal je złamał, byłaś bliska zwycięstwa. Czuję, że to coś innego, ale co?...

- Jak się o tym dowiedzieć? Co zrobić?

- Nic! Czekać. Może przyszłość wyjaśni zagadkę.

- W każdym razie - powiedziała Katarzyna, układając się wygodnie na poduszkach - nie licz więcej na to, że dam się namówić na podobną próbę.

Sara pochyliła się, aby ucałować młodą kobietę, zasunęła zasłony łoża i zapytała z uśmiechem: - Czy mam iść po bicz, abyś mogła mi sprawić obiecane lanie?

Tym razem Katarzyna wybuchnęła śmiechem, i to przyniosło jej olbrzymią ulgę. Wieczorna porażka traciła znaczenie, w miarę jak jej ciało odprężało się i odczuwało spokój. W każdym razie było to interesujące doświadczenie i może dobrze, że tak się skończyło... bo przecież nie kochała Garina. Mimo tych pocieszających myśli przez całą noc miała dziwne sny, w których Garin i jego irytujący sekret były na pierwszym planie.

* * * Katarzynie przestał się podobać turkusowy naszyjnik. Nie włożyła go zatem w dniu, kiedy wsparta na ramieniu męża weszła do pałacu, gdzie przebywała księżna wdowa Burgundii. Garin znał dobrze Małgorzatę Bawarską, matkę Filipa Dobrego, i poradził żonie, aby włożyła skromny strój z szarego aksamitu. Spodnia suknia ze srebrnego płótna harmonizowała kolorem ze spiczastym nakryciem głowy, tak wysokim, że młoda kobieta zmuszona była pochylić głowę, aby przejść pod kamiennym łukiem drzwi.

Jej szyję ozdabiał jedyny, choć wspaniały klejnot, zawieszony na de- likatnym, złotym łańcuszku: bardzo piękny ametyst otoczony trzema perłami.

Sala przyjęć, wchodząca w skład prywatnych apartamentów księżnej, była niewielkich rozmiarów. Całe umeblowanie stanowiły skrzynie i kilka stołków ustawionych przy oknie oraz wielki fotel ozdobiony herbami, w którym siedziała księżna. Poduszki z czarnego aksamitu, przeznaczone dla dwórek, leżały na gołej posadzce. Mimo pięćdziesięciu lat Małgorzata Bawarska zachowała liczne ślady urody, z której ongiś słynęła. Nosiła głowę w sposób trudny do naśladowania, ukazując przy tym długą szyję. Jej policzki utraciły świeżość młodości, a oczy swój błękit, ale spojrzenie pozostawało bezpośrednie i władcze. Zbyt głębokie zmarszczki wokół ust zdradzały jej uparty i energiczny charakter. Nos miała długi, ale ładnie zarysowany, cudowne ręce i dosyć wysoką talię.

Od śmierci męża Małgorzata nie zrezygnowała z żałoby i ubierała się w zupełną, ale zbytkowną czerń. Jej suknia i nakrycie głowy z czarnego aksamitu były obszyte sobolowym futrem, a wspaniały złoty naszyjnik, tworzący girlandę liści akantu, lśnił pod czarną muślinową woalką, która spływała z nakrycia głowy, otulając szyję. Surowa żałoba u tak wyniosłej damy była spowodowana nie tyle żalem z powodu wdowieństwa, ile niezłomną troską o swoją pozycję. O wiele bardziej pociągający od przykrego Jana bez Trwogi był dla Małgorzaty czarujący książę Ludwik Orleański, którego dwór francuski uważał za jej kochanka. Ludzie dobrze poinformowani szeptali, że to zazdrość, bardziej niż wałka o wpływy, popchnęła Jana bez Trwogi do zbrodni. Nigdy jednak z zaciśniętych ust Małgorzaty nie wyrwał się żaden sekret. Była dla syna Filipa doskonałą matką i oddaną współpracownicą. W jej twardych rękach Burgundia miała się dobrze i Filip mógł bez obawy zajmować się prowincjami północnymi.

Wokół matki, w zwartym kręgu, siedziały wśród dwórek cztery z sześciu córek księżnej, pochylone nad robótką. Pokrywały haftem olbrzymi proporzec wojenny, szkarłatnoczerwony, z białym krzyżem świętego Andrzeja. Katarzyna od razu rozpoznała młodą wdowę po księciu Gujenny, Małgorzatę, i odczuła radość, odnajdując tę, która próbowała uratować Michała de Montsalvy'ego w czasie zamieszek w pałacu Saint-Pol. Uznała to spotkanie za dobrą wróżbę. Młoda księżna, licząca obecnie dwadzieścia dziewięć lat, niewiele się zmieniła. Stała się może trochę ciężkawa, ale jej biała skóra nabrała więcej blasku. Starsza o trzy lata od swego brata Filipa, była najstarsza z rodzeństwa.

Przy jej rozkwitającym uroku siostra Katarzyna wydawała się dziwnie bezbarwna. Była prawie przezroczysta i ubierała się bez wdzięku, jak zakonnica, w ciemne suknie i surowe birety, które ukazywały jedynie jej drobną twarz łasicy o niespokojnych oczach. Katarzyna miała największego pecha z całej rodziny. Zaręczona po raz pierwszy, w wieku dziesięciu lat, z hrabią de Vertus'em, dowiedziała się, sześć lat później, kiedy ślub był już bliski, o zaszczytnej śmierci narzeczonego w błotach Azincourt.

Zaplanowano zatem następny związek, z dziedzicem Anjou, ale gwałtowna śmierć księcia Jana w Montereau rzuciła drugiego z narzeczonych do wrogiego obozu i rozbiła projektowane małżeństwo. Od tego czasu Katarzyna Burgundzka odrzucała wszystkich kandydatów. Dwie pozostałe księżniczki, dziewiętnastoletnia Anna i siedemnastoletnia Agnieszka, były R S czarujące, pełne świeżości i radości, ale lud Dijon śpiewał już hymny pochwalne na cześć Anny, głosząc, że jest aniołem, który zszedł z nieba.

Obydwie przyjęły ukłon Katarzyny ze szczerym uśmiechem, co ją uradowało.

- Tak więc to twoja żona, panie Garinie - powiedziała poważnym głosem księżna. - Muszę cię pochwalić! Jest prześliczna, a jednak potrafi zachować skromność należną młodej kobiecie. Zbliż się, moja droga...

Z bijącym sercem Katarzyna podeszła do fotela księżnej i uklękła z opuszczoną głową. Małgorzata uśmiechnęła się, spoglądając z aprobatą na jej strój, skromny dekolt i spłonioną twarz. Wiedziała, że dziewczyna podoba się jej synowi, co jej nie oburzało. Nie było nic nadzwyczajnego w tym, że książę miewa kochanki, a jeśli nawet duma księżnej buntowała się z powodu wyniesienia dziewczyny z gminu, przyznawała uczciwie, że ta mieszczka ma wygląd wielkiej damy i niezrównaną urodę.

- Będziemy szczęśliwi, mogąc przyjąć cię od tej chwili do grona naszych dam dworu - powiedziała uprzejmie. - Nasza ochmistrzyni, pani de Chateauvillain, do której udasz się później, wytłumaczy ci, na czym będą polegały twoje obowiązki. Przywitaj teraz nasze córki i usiądź na poduszce u naszych stóp, obok panny de Vaugrigneuse...

Wskazała dziewczynę o brzydkiej twarzy, lecz wspaniale ubraną.

Błękitnosrebrny brokat podkreślał niekorzystnie jej żółtą cerę. Dziewczyna odsunęła się gwałtownie od poduszki przeznaczonej dla Katarzyny, z pogardliwym ruchem warg, który nie uszedł uwagi bystrych oczu księżnej.

- Chcemy, aby było wiadomo - powiedziała, nie podnosząc głosu, ale tonem tak ostrym, że dwórka momentalnie spurpurowiała - że pochodzenie nie jest najważniejsze na tym marnym świecie i nasza łaska zdoła je łatwo zastąpić. Wola książąt może wynieść skromność tak wysoko, jak się jej podoba, i ugiąć bardzo nisko zbyt zuchwałe czoła...