Mówiąc to, Sara strzepnęła sukienkę, którą zdjęła Katarzyna, i rozpostarła ją na łożu, aby wyszczotkować przed schowaniem. Katarzyna patrzyła na nią rozczarowana.

- Dlaczego? Z pewnością przestrzega umowy narzuconej przez księcia.

Poślubił mnie, ale może Filip zobowiązał Garina, aby ten mnie nie tknął.

- Doprawdy? Ależ, nieszczęsna, któryż z mężczyzn, godny tego miana, zgodziłby się na taki warunek, nie tracąc honoru względem samego siebie? Jakże książę mógłby zniżyć się, aby coś takiego zaproponować? Albo (co jest mało prawdopodobne) nie podobasz się panu Garinowi, albo twój mąż nie jest mężczyzną. Przecież nie wiadomo, czy odwiedzał inne kobiety przed ślubem. Nie słyszano o żadnej jego kochance, o jakiejś przygodzie.

Trzeba było formalnego rozkazu, aby się ożenił. Może...

- Może?

- Może nie ma skłonności do kobiet? To ułomność często spotykana w Grecji lub Italii. Jest tam wiele samotnych kobiet, gdyż niektórzy mężczyźni wolą młodych chłopców.

Katarzyna otworzyła szeroko oczy.

- Nie sądzisz chyba, że Garin jest taki?

- Dlaczego nie? Dużo podróżował do krajów Lewantu. Może tam nabawił się tej wstydliwej skłonności. W każdym razie trzeba się upewnić.

- Ale jak? - spytała Katarzyna, wzruszając ramionami. Sara odłożyła szczotkę.

- Powiedziałam ci, że gdybyś tylko chciała, nie oparłby ci się żaden prawdziwy mężczyzna. Musisz zadać sobie ten trud. Bo tak naprawdę nie zrobiłaś niczego, żeby go do siebie przyciągnąć.

- Bo nie mam na to ochoty! - zaprotestowała młoda kobieta. - Nie rozumiem jego postępowania, ale daleka jestem od tego, by mu się zaofiarować...

Sara wzruszyła ramionami i odwróciła się plecami do młodej dziewczyny z tak pogardliwym wyrazem twarzy, że ta stanęła w osłupieniu.

Nigdy wcześniej Sara nie potraktowała w ten sposób swej pani.

- Nie jesteś kobietą - skonstatowała z obrzydzeniem Cyganka. - Naprawdę pasujecie do siebie. Żadna kobieta, pełnokrwista kobieta, nie zgodziłaby się na takie traktowanie, bez chęci zbadania przyczyny. To sprawa miłości własnej.

- Nie, to po prostu kwestia miłości. Wiesz dobrze...

- Że pragniesz pozostać wierna jakiemuś tam młodzieńcowi, który cię nie chce! Naprawdę uważasz, że ci się to uda? Ty nieszczęsna idiotko, myślisz, że długo zdołasz się opierać księciu Filipowi? Wolisz poczekać, aż mąż (ponieważ taka jest jego rola) dostarczy cię na dwór, wystrojoną i upudrowaną, jak małą, tłustą gąskę. Zgodzisz się na los niewolnicy... ty? Coś ci powiem: gdybyś miała w żyłach choć trochę mojej krwi, prawdziwej, czerwonej krwi, gorącej i dumnej, rzuciłabyś się w ramiona męża, zmusiłabyś go, aby spełnił swój obowiązek... Chociażby po to, by spłatać Filipowi Burgundzkiemu figla, na jaki zasługuje! Ale w twoich żyłach płynie woda! Pozwól mu więc, biedna głuptasko, podsunąć cię księciu, bo nie zasługujesz na nic lepszego.

Piorun nie poraziłby Katarzyny bardziej niż ten gwałtowny wybuch Sary. Stała pośrodku komnaty z opuszczonymi rękami, bez żadnej reakcji.

Sara powstrzymała uśmiech, a następnie dodała z perfidną słodyczą: - Najgorsze jest to, że umierasz z chęci zażądania od męża wyjaśnień jako stworzona do wszystkiego oprócz życia w cnocie. Dlatego jesteś wściekła jak indyk!

To drugie porównanie, rodem z podwórka, pokonało odrętwienie Katarzyny. Strumień krwi zabarwił jej policzki, zacisnęła pięści.

- A więc zasługuję tylko na to, aby transportowano mnie niczym gęś!

Jestem zła jak indyk! No dobrze, sama tego chciałaś! Przyślij służące.

- Co zrobisz?

- Przekonasz się. Chyba masz rację: jestem strasznie poirytowana.

Chcę się wykąpać, natychmiast!... Proszę też o perfumy. Jeśli nie zdołasz R S uczynić mnie powabną, to po powrocie wychłoszczę cię batem!

- Jeśli ma to zależeć tylko ode mnie - powiedziała Sara ze śmiechem, biorąc w ręce dzwoneczek - twój mąż będzie w wielkim niebezpieczeństwie.

Niebawem przybiegły służące. Srebrna wanna została napełniona letnią wodą i młoda kobieta zanurzyła się w niej na kilka minut. Po kąpieli poddała się masażowi całego ciała, wypudrowano ją, a następnie perfumiarka Perryna wykonała swą pracę pod kierunkiem Sary, która tymczasem zajęła się włosami. Podczas gdy inne służące krążyły wokół pani, Cyganka szczotkowała tam i z powrotem długie, jedwabiste pukle rozbłyskujące niczym czyste złoto. Następnie zaczesała je do tyłu.

Po wykonaniu pracy Sara odesłała służące, rezerwując sobie dalszy ciąg zadania.

- Co mam włożyć? - zapytała Katarzyna, kiedy odeszły.

- Włożysz, co ci każę - powiedziała Sara, zajęta upinaniem włosów młodej kobiety.

Spięła je u samej góry złotą klamrą wysadzaną turkusami, a następnie puściła je luźno, formując długi i błyszczący koński ogon. Najwyraźniej praca ta sprawiała jej dużą przyjemność, bo uśmiechała się tajemniczo. Kilka minut później Katarzyna ze świecznikiem w dłoni opuściła swą komnatę.

Wiedziała od Perryny, wysłanej na przeszpiegi, że Garina jeszcze nie ma w komnacie. Zasiedział się u Abu-al-Khayra, dyskutując o medycynie.

Otulona w luźną suknię z niebieskozielonej tafty podbitej futrem z zająca, z gołymi stopami w pantofelkach, szła szybko wzdłuż korytarzy.

Chciała znaleźć się u Garina przed jego powrotem. Kiedy doszła do olbrzymich dębowych drzwi zamykających komnatę męża, nie sączyło się stamtąd żadne światło. Pchnęła skrzydło drzwi, które otworzyły się, ukazując mroczną komnatę. Katarzyna uniosła świecznik i zrobiła kilka kroków w pustej sali, a następnie zamknęła drzwi za sobą. Wszystko było na najlepszej R S drodze...

Obeszła komnatę dookoła, zapalając od płomienia swojej świecy świeczniki przygotowane przez lokaja. Wielka i zbytkowna komnata ożywiła się; srebrno-kryształowy fotel błyszczał jak klejnot, ale ona skierowała się ku okazałemu łożu. Powoli, prawie z przestrachem, weszła na dwa stopnie pokryte fioletowym aksamitem. Lokaj Germain rozścielił już łoże, więc Katarzyna zaczęła się zastanawiać, czy nie położyć się w pościeli z fioletowego jedwabiu. Przypomniała sobie jednak zalecenia Sary i pozostała na miejscu. W galerii dały się słyszeć szybkie kroki... Garin otworzył drzwi i od razu jego wzrok padł na Katarzynę stojącą obok łoża w płaszczu z opalizującego jedwabiu. Patrzyła na niego z dumnie uniesioną głową. Jego spojrzenie opuściło ją na moment i omiotło rozświetloną komnatę, a następnie powróciło, nie kryjąc zdumienia.

- Co tutaj robisz, pani?

Nie odpowiadając, wyzywająco opuściła płaszcz i ukazała się naga, w naszyjniku ze złota i turkusów, który podarował jej kilka godzin wcześniej.

Jej smukła sylwetka odcinała się wyraźnie od ciemnego tła łoża, w aureoli złotych, upiętych włosów odsłaniających wiotką szyję. Była niczym barbarzyńska bogini.

Garin pozieleniał, zachwiał się jakby ugodzony strzałą i oparł o mur, zamykając oko.

- Proszę stąd wyjść... - wybełkotał chrapliwie. - Proszę wyjść natychmiast!

- Nie!

Tym razem nie zdołał ukryć głębokiego wstrząsu, ani powściągnąć się.

Katarzyna spostrzegła zmieszanie mężczyzny, który zawsze panował nad sobą, i zapomniała o wszelkim wstydzie. Nie czyniąc najmniejszego szmeru, podeszła do niego boso, uśmiechnięta i zwycięska.

- Nie, nie odejdę - powtórzyła. - Pozostanę tutaj, bo tu jest moje miejsce, jestem przecież twoją żoną, panie. Spójrz na mnie! Czy aż tak się mnie lękasz?

Nie otwierając oka, wyszeptał: - Tak, boję się ciebie, pani... Nie rozumiesz, że nie mogę cię tknąć, nie mam prawa! Czemu mnie kusisz, wiedząc, że nie mogę ci ulec. Odejdź, Katarzyno, błagam.

Zamiast go usłuchać, zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do jego ciała, spowijając go swym zapachem i zbliżając usta do bladej twarzy. Garin z zamkniętym okiem wyglądał jak męczennik przykuty do pala.

- Nie odejdę, panie, dopóki nie uczynisz mnie żoną, zgodnie z prawem.

Kpię sobie z rozkazów Filipa. Są bezbożne i wbrew naturze, nie zgadzam się z nimi. Jestem twoją żoną i jeśli mnie zechce, będzie musiał pogodzić się z tym, co uczynisz. Popatrz na mnie, Garinie.

Usłyszała, jak jęknął głucho i próbował ją odepchnąć, ale nie mógł się powstrzymać, aby na nią nie spojrzeć. Zobaczył wówczas tuż przy swojej twarzy czarującą twarz, kuszące usta, piękne oczy, wilgotne i obiecujące.

Czuł na sobie każdy szczegół jej młodego i wiotkiego ciała. Złota bogini, która wydawała się wytworem wyobraźni, przyszła do niego pełna powabu, ofiarowując swe ciało. Stracił głowę...

Porwał Katarzynę w ramiona, biegnąc, zaniósł do łoża, pchnął na pikowaną kapę i rzucił się na nią. Atak był tak gwałtowny, że z trudem powstrzymała okrzyk. Obezwładnił ją strach, gdyż znalazła się w burzy gwałtownych, brutalnych pieszczot sprawiających ból. Dłonie Garina zamiast pieścić, raniły, jego usta pokrywały ją od stóp do piersi pożądliwymi pocałunkami. Ryczał jak zgłodniałe, dzikie zwierzę, miażdżąc jej delikatne ciało. W ciele młodej kobiety powoli budziła się rozkosz; oddawała się miłosnemu szaleństwu, odnajdując w nim przyjemność. Jęczała cicho, bezwzględnie atakowana, zarazem nabierała coraz większej pewności siebie, naprężyła się w oczekiwaniu na pełniejszą rozkosz, której nadejście przeczuwała. Jej błądzące ręce odpięły kaftan Garina, znajdując chudą, owłosioną pierś, twardą jak wysuszone drewno, i zatrzymały się na moment.

Nad jej głową wirował baldachim łoża. Nagle krzyknęła przenikliwie: zęby Garina wbiły się u nasady jej prawej piersi...

Ten krzyk podziałał na męża jak prysznic. Gwałtownie puścił Katarzynę, podniósł się i odsunął na drugą stronę łoża z błędnym wzrokiem.

Dyszał, twarz miał bardzo czerwoną, spojrzenie płonące.

- Straciłem głowę. Proszę cię, pani, odejdź. Tak trzeba.