- A cóż ona zamierza?

- Pojechać na dwór księcia Filipa i rzucić mu wyzwanie. Zażądać walki na śmierć i życie.

Z ust Katarzyny wyrwał się okrzyk przerażenia. Gdyby Arnold ośmielił się wyzwać księcia, nie uszedłby żywy z miasta. Czy ktoś słyszał, by panujący książę stawał w szranki ze zwykłym rycerzem... W dodatku do walki na śmierć i życie! Gwałtownie zarzuciła medykowi, że zostawił przyjaciela w ataku szaleństwa. Trzeba było mu wytłumaczyć, wyjaśnić, że wykonanie takiego projektu równałoby się samobójstwu. Trzeba go powstrzymać, choćby siłą.

Abu-al-Khayr potrząsnął głową.

- Zatrzymać pana Arnolda to jakby zatrzymywać toczący się z góry strumień. Zrobi, jak powiedział. Przyjechałem tutaj pod pretekstem spotkania się ze starym mędrcem żydowskim, który zamieszkuje w tajemnicy niedaleko miasta, dlatego że tylko ty możesz mu jakoś pomóc.

- A cóż ja pocznę sama, bez oręża i władzy?

- Filip cię kocha... przynajmniej tak sądzi Arnold, a o ile dobrze zrozumiałem, wcale się nie myli. Myśli nawet, że jesteś od dłuższego czasu kochanką księcia. Jeśli rzuci to szalone wyzwanie, jedynie twoja ręka będzie dostatecznie silna, aby odwrócić od niego wściekłość Burgundczyka. Nie odmówi niczego ukochanej kobiecie, która jeszcze do niego nie należy.

- Gdzie jest teraz Arnold?

Po raz pierwszy wymieniła na głos to imię, tak często powtarzane po cichu dla samej tylko przyjemności poczucia na wargach tych dwóch sylab.

- Nadal w Bourgu. Posłowie wkrótce się rozjadą. Twój mąż wróci niedługo, a Arnold odwiezie biskupa Clermontu do króla Karola, który oczekuje go w Bourges. Następnie...

Nie było czasu do stracenia. Arnold był bardzo popędliwy i niecierpliwy. Należał do ludzi, którzy natychmiast po podjęciu jakiejś decyzji przystępowali do czynu, nie patrząc na następstwa. Wiadomość o rychłym przyjeździe Garina zadowoliła Katarzynę. Miała nadzieję, że szybko zostanie przedstawiona na dworze. Musi być blisko księcia, im szybciej, tym lepiej...

Skrzypnięcie drzwi, w których stanęła Sara wraz z Gedeonem siedzącym na świeżo oczyszczonej żerdce, wyrwało Katarzynę z zadumy, Abu-al-Khayr z okrzykiem radości głaskał papugę, zasypując ją deszczem krótkich słów w swoim ojczystym języku. Katarzyna chciała przestrzec gościa przed ostrym dziobem, gdyż Gedeon nie był cierpliwy, ale - ku swemu wielkiemu zdumieniu - zobaczyła, że ptak kręci się na drążku jak adorowana panna. Kiwał głową, kołysał się, pogruchiwał czule jak turkawka, wykonując z małym medykiem dziwny duet miłosny. Chcąc się pochwalić zasobem swej wiedzy, Gedeon ogłosił nagle: - Dobrrry... książę!

Następnie, spoglądając jednym okiem na swoją panią, zaczął wykrzykiwać: - Garrrin! Okrrrropny... Garrrrin! Okrrrropny...

- Litości -jęknęła Katarzyna. - Któż go tego nauczył? Jeśli mój mąż to usłyszy, skręci mu kark!

Abu-al-Khayr śmiał się z całego serca. Wyciągnął dłoń i ptak posłusznie na niej usiadł.

- Daj mi go! Jesteśmy dobrymi kompanami! W mojej komnacie nikt go nie usłyszy. Nauczę go przeklinać po arabsku.

Papuga dała się zabrać bez protestu, nawet z widocznym zadowoleniem, i znowu zaczęła pogruchiwać. Wsparta o kominek Katarzyna, patrząc, jak wychodzą, stwierdziła, że stanowią bardzo dobraną parę. Turban Abu-al-Khayra i pióra Gedeona miały taki sam ostroczerwony kolor. Kiedy byli już przy drzwiach, zapytała jeszcze: - Dlaczego uważasz, panie, że moja osoba ma wpływ na uczucia, jakie żywi twój przyjaciel do księcia Filipa?

Kpiący uśmiech zmarszczył ruchliwą twarz małego medyka. Z papugą na dłoni skłonił się lekko i powiedział: - Rzekł mędrzec: Wystrzegaj się wiary w to, co widzisz na własne oczy, ale nic nie wspomina na temat uszu. Niektórzy ludzie dużo mówią przez sen, co może być bardzo pouczające dla tych, którzy znajdują się obok. Niech pokój Allacha będzie z tobą, różo wśród róż!

* * * Garin powrócił dwa dni później zmęczony, zdenerwowany i w bardzo złym humorze. Powitał Katarzynę z roztargnieniem i ucałował, zaledwie muskając jej skroń. Następnie oświadczył, jakby to była rzecz bez znaczenia, że wkrótce zostanie przedstawiona księżnej wdowie.

- Przyłączysz się pani do dam dworu, co nauczy cię ostatecznie światowych manier.

Jeśli nawet był trochę zdziwiony, że zobaczył u siebie mauretańskiego medyka, który wzbudzał taką ciekawość wśród ludzi z Bourgu w czasie jego misji, to nie dał tego po sobie poznać. Katarzyna przedstawiła Araba jako starego przyjaciela swego wuja i wydawało się, że Garin był zadowolony z tego spotkania. Przyjął Abu-al-Khayra uprzejmie i wspaniałomyślnie, co małego medyka oczarowało.

- W naszych czasach, gdy ludzie rzucają się na siebie jak dzikie zwierzęta, kiedy myśli się wyłącznie o zabijaniu, grabieniu i kradzieży, niszczeniu ze wszystkich sił, uczony człowiek pochylający się nad niedolą istot ludzkich jest wysłannikiem Boga - powiedział Garin na wstępie. Zaproponował też gościowi dach nad głową, na jak długo zechce, aprobując wybór komnaty dokonany uprzednio przez Katarzynę. - Komnata łączy się z pierwszym piętrem zachodniego skrzydła. Można by tam zainstalować laboratorium, gdybyś się, panie, zdecydował pozostać tutaj przez jakiś czas...

lub nawet na stałe.

Abu-al-Khayr rozpłynął się w podziękowaniach i przyjął zaproszenie ku oburzeniu Katarzyny. Sądziła, że jest na stałe związany z Arnoldem.

Nieco później czyniła mu wymówki z tego powodu, na co odpowiedział: - Rzekł mędrzec: Będziesz bardziej przydatny przyjacielowi w domu jego wroga, ale musisz płacić za chleb, który będziesz jadł, tak aby nie czyniono ci żadnych wyrzutów! Ponieważ Garin już odszedł, on również wycofał się do swoich komnat, by odmówić wieczorną modlitwę. Jego wyjaśnienie zadowoliło młodą kobietę. Co więcej, była szczęśliwa, że zamieszka u niej. Mając Abu-al-Khayra pod swoim dachem, zyskała możność rozmawiania o Arnoldzie z kimś, kto go bliżej poznał, bo przez wiele miesięcy nie odstępował go na krok. Cieszyła się, że dzięki mauretańskiemu medykowi będzie mogła lepiej poznać ukochanego. Każdego dnia Arab będzie opowiadał jej o tym, co on lubi, czego nie znosi. Czuła się tak, jakby młody kapitan zamieszkał w pałacu de Brazeya. Przestał być wyłącznie wspomnieniem zatopionym w zakamarkach pamięci, nieosiągalnym i bolesnym obrazem. Obecność Abu przywróciła jej radość życia. Tłumiona od dawna nadzieja, że któregoś dnia spotka Arnolda, stała się żywsza i silniejsza.

Wieczorem, kiedy służące szykowały ją do snu, Katarzyna odkryła przyjemność przyglądania się swemu ciału. Stojąca za nią Sara czesała długo złote pukle, aż stały się tak lśniące jak kosztowny grzebień, którym to czyniła. Trzy służące obmywały ciało swej pani wodą różaną, namaszczały je przeróżnymi perfumami. Sara, nadzorująca te zabiegi, przygotowała wcześniej mieszankę używaną przez Katarzynę. Długi pobyt u kupca weneckiego, który ją niegdyś kupił, uczynił z Cyganki specjalistkę w sprawach perfumeryjnych. Dziesięć lat spędzonych w sklepiku pigularza i kupca korzennego pozwoliło jej zdobyć dużą wiedzę, ale dopiero niedawno Katarzyna w pełni odkryta jej talent.

Na włosy i oczy służąca nakładała po kilka kropel esencji z fiołków, na twarz i piersi wyciąg z irysa florenckiego, za uszy nieco zapachu majeranku, trochę nardu* na nogi i stopy, olejek różany na brzuch i pośladki, a w końcu trochę piżma w zgięcie pachwin.

* Nard - nazwa wielu gatunków pachnących roślin, zwłaszcza kozłka lekarskiego, lawendy; olejek eteryczny otrzymany z tych roślin (przyp. tłum.). Wszystkie pachnidła nałożone były w tak niewielkich ilościach, że Katarzyna przy każdym poruszeniu rozsiewała wokół siebie woń pełną świeżości.

Wielkie, polerowane lustro, oprawione w złoto i emalię z Limoges, odbijało czarujący, różowozłocisty obraz tak triumfalny, że oczy Katarzyny zabłysnęły dumą. Jej obecna sytuacja, jej bogactwo pozwalały przynajmniej na pielęgnację urody, na podnoszenie wspaniałości ciała, przeobrażanie go w nieodparty magnes, bezlitosną i rozkoszną pułapkę, w którą wpadnie ukochany mężczyzna. Pragnęła Arnolda całą mocą swego serca, lecz także całą namiętnością swej rozkwitłej młodości. Wiedziała, że nie cofnie się przed niczym, nawet przed zbrodnią, gdyby okazała się konieczna, aby ukochany wpadł w jej ramiona, pokonany i namiętny jak w noc ich pierwszego spotkania.

Po zakończeniu dzieła młoda służąca Perryna cofnęła się o parę kroków, podziwiając czarujący kształt odbijają się w lustrze w płomieniach woskowych świec.

- Jakże nasz pan mógłby nie zakochać się nieprzytomnie - szepnęła do siebie.

Katarzyna ją usłyszała. Przypomnienie Garina, nieobecnego w tym momencie w jej myślach, sprowadziło ją brutalnie na ziemię i wywołało drżenie. Niecierpliwie chwyciła szlafrok leżący na kufrze, rodzaj długiej dalmatyki o szerokich rękawach, ze złotego materiału haftowanego w fanta-zyjne, mieniące się różnymi kolorami kwiaty, którą przywiózł z Konstantynopola genueński handlarz. Owinęła się w nią szybko i wsunęła na stopy małe pantofelki wykonane z resztek materiału, a następnie odesłała służące.

- Wyjdźcie stąd wszystkie. Zostawcie mnie samą!

Sara i inne kobiety posłuchały. Przed zamknięciem drzwi Cyganka odwróciła się, szukając wzroku Katarzyny z nadzieją, że może to polecenie R S jej nie dotyczy. Stojąca pośrodku komnaty i wpatrzona w płomienie dziewczyna nie odwróciła się. Sara wyszła z westchnieniem.

Kiedy Katarzyna została sama, podeszła do okna i odepchnęła ciężkie okiennice z malowanego i pozłacanego drewna, takiego jak wystrój belek stropowych. Skierowała spojrzenie na dziedziniec pałacu. Jak w czeluści studni, nie widać było żadnego światła. U Garina było ciemno. Miała ochotę wezwać Sarę, aby sprawdziła, co porabia mąż, ale miłość własna powstrzymywała ją od tego. Jeśliby wysłała do niego służącą, jeden Bóg wie, co Garin mógłby sobie wyobrazić? Że pragnie jego obecności, podczas gdy ona właśnie obawiała się, czy jej nie odwiedzi. Ale niepotrzebnie się niepokoiła. Ani tej, ani następnych nocy Garin de Brazey nie zastukał do komnaty żony! Wbrew logice, poczuła pewien żal...