- To ciebie szukałem, wybierając się w tę przeklętą drogę! - powiedział półgłosem.

- Wyjeżdżam do domu w Dijon jutro rano - odpowiedziała. - Jedź ze mną, panie, jeśli nie przeraża cię przebywanie pod jednym dachem z kobietą...

Abu-al-Khayr uśmiechnął się, a następnie skłonił głęboko, szepcząc: - Poeta powiedziałby: O królowo, pozwól mi ucałować, jak czyni to niebo, pył, który śpi na progu drzwi twoich. Powiem tylko, o pani, że będę szczęśliwy, mogąc ci towarzyszyć, pod warunkiem że przyjmiesz również moich służących i nie podasz mi wieprzowiny.

* * * Nazajutrz o świcie wszyscy jeszcze smacznie spali, gdy lektyka Katarzyny wyruszyła w kierunku Dijon, unosząc medyka i dwie kobiety.

Po przyjeździe do Dijon Odetta udała się do matki, gdzie chciała pobyć dwa dni, przed powrotem do Saint-Jean-de-Losne. Katarzyna nie zatrzymywała jej. Dawna faworyta była czymś zafrasowana, a ponadto młoda kobieta wiedziała, że Abu-al-Khayr nie przemówi, dopóki przyja- ciółka będzie im towarzyszyła. Przez całą drogę nie powiedział ani trzech słów. Ich pojawienie się w pałacu przy ulicy Pergaminników, w asyście dwóch czarnoskórych niewolników, wywołało poruszenie.

Służące Katarzyny zgarniały spódnice i uciekały w popłochu, a lokaje wycofywali się, czyniąc znak krzyża. Groźne spojrzenie Katarzyny zatrzymało ich na miejscu. W ciągu jednego miesiąca nauczyła się narzucać im swoją wolę i zmuszać do respektu, prawie jak sam Garin. Głosem nieznoszącym sprzeciwu poleciła majordomusowi Tiercelinowi, aby przygotował komnatę dla dostojnego gościa i zaniósł sienniki dla służących Araba. Następnie zaprowadziła go tam z całym ceremoniałem, poprzedzana przez nosiciela pochodni, aby podkreślić rangę gościa, i Abu-al-Khayr milczał, obserwując przedmioty i ludzi wokół siebie.

Gdy Katarzyna poinformowawszy go o porze posiłków, chciała odejść, westchnął głęboko i chwycił ją za rękę.

- Jeśli dobrze rozumiem, twoja sytuacja, pani, uległa zmianie? - zapytał łagodnie. - Jesteś mężatką?

- Ależ tak, od miesiąca.

Mały medyk pokiwał smutno głową.

Katarzyna zjadła obiad sama, gdyż gość, zmęczony podróżą, postanowił spożyć posiłek w swojej komnacie. W rzeczywistości Abu-al- Khayr chciał przemyśleć pewne sprawy przed rozmową z młodą kobietą. W końcu późnym popołudniem znaleźli się sam na sam. Do jej komnaty udał się na specjalne zaproszenie. Przez moment wpatrywał się w płomienie tańczące w wysokim kominku z białego rzeźbionego kamienia. Będąc u kresu wytrzymałości, Katarzyna rzuciła: - Mów wreszcie, panie, błagam. Twoje milczenie to prawdziwa udręka. Przez litość... mów mi o nim.

Arab wzruszył ramionami ze zniechęceniem. Między nimi nazwiska nie miały znaczenia, ale zastanawiał się, jaką wymowę mają fakty.

- Ale po co, pani... przecież jesteś zamężna? Cóż cię teraz może obchodzić ten, który został moim przyjacielem? A przecież kiedy widziałem was razem, wydawało mi się, że łączyło was coś niewidzialnego i silnego.

Wydaje mi się, że umiem czytać w ludzkich oczach, a w twoich ujrzałem głęboką miłość. Powinienem jednak wiedzieć, że wzrok kobiety jest zwodniczy - dodał z goryczą. - Widać źle go odczytałem.

- Nie, nie pomyliłeś się, panie. Pokochałam go i kocham nadal ponad wszystko, bardziej niż siebie samą, podczas gdy on mnie nienawidzi i mną pogardza.

- To już inna sprawa - uśmiechnął się Abu. - Można by wiele powiedzieć o pogardzie pana de Montsalvy'ego. Jeśli oparzelina wedrze się głęboko w ciało, rana goi się, ale pozostaje ślad, którego żadna siła na świecie nie jest w stanie usunąć. Uwierz medykowi. Jednakże bardzo żałuję, że wzięłaś sobie męża. Wy, kobiety, jesteście bardzo dziwnymi stworzeniami. Przywołujecie niebiosa na świadka wielkiej miłości, jaka was R S ogarnia, ale ofiarowujecie radośnie ciało innemu mężczyźnie!

Cierpliwość zaczęła opuszczać Katarzynę. Czyż naprawdę musiał snuć rozważania na temat kobiecej duszy, gdy ona płonęła z chęci usłyszenia czegoś o Arnoldzie?

- Czy w twoim kraju, panie, kobiety mogą swobodnie wybierać sobie mężczyznę, z którym mają dzielić łoże? Tutaj tak nie jest. Jeśli jestem mężatką, to dlatego, że musiałam spełnić rozkaz.

Opowiedziała gościowi historię swojego małżeństwa, choć nie odważyła się wyznać, że mąż jeszcze jej nie tknął. Po co? Wcześniej czy później wielki skarbnik upomni się o swoje prawa.

- Tak więc - powiedział medyk - twoim mężem jest Garin de Brazey, ten, który towarzyszył kanclerzowi Burgundii do Bourgu. Naprawdę to dziwne, że książę wybrał właśnie jego. Jest ponury jak noc, twardy jak kamień, a jego charakter jest równie twardy jak jego kręgosłup. Doprawdy nie ma w nim materiału na dobrego męża.

Katarzyna żachnęła się z niecierpliwością na tę uwagę, którą już kiedyś zrobił Barnaba. Przecież nie kazała mu przyjść, aby rozmawiać o Garinie. Na jej usilną prośbę Abu-al-Khayr zaczął wreszcie opowiadać.

Od spotkania w oberży Karol Wielki medyk nie opuścił Arnolda przez cały czas potrzebny do wyleczenia młodego człowieka.

- Po twoim wyjeździe, pani, trawiła go silna gorączka. Majaczył, co było zresztą bardzo pouczające, ale wybacz mi, jeśli robię zbyt wiele dygresji. Kiedy już mogliśmy wyruszyć w drogę, książę Burgundii właśnie opuścił Flandrię i podążał do Paryża. Nie mogliśmy jechać za nim. Nie udałoby nam się wyjść z tego cało.

Wsłuchując się w piskliwy i sepleniący głos małego medyka, Katarzyna poznała krok po kroku drogę, jaką przebył Arnold, rekonwalescent kłótliwy i trudny, jadąc do swego pana. Arab złożył relację o R S przyjęciu ich przez delfina, o cudach pałacu Mehunsur-Yevre, tej koronki z kamieni i złota, lekkiej i wspaniałej siedziby feudalnej, którą delfin Karol odziedziczył po swym wuju Janie de Berry, najznamienitszym mecenasie epoki. Mówił o gorącym przyjęciu zgotowanym przez towarzyszy, braterstwie broni, jakie łączyło Arnolda de Montsalvy'ego z innymi rycerzami delfina. Słowa Araba były tak sugestywne, że Katarzynie wydało się, iż po kosztownym dywanie jej komnaty zbliża się do niej młody Jan z Orleanu, najbardziej uwodzicielski i najwaleczniejszy z bastardów. Jeszcze od czasów dzieciństwa łączyła go z delfinem braterska przyjaźń. Następnie lekarz odmalował słowami sękatą postać straszliwego Stefana de Vignolles'a, o duszy z brązu i ciele ze stali, tak gwałtownego w walce, że przydomek Gniewny pasował do niego jak druga skóra, wraz z jego alter ego, wesołym i dzikim Owerniakiem, rudym jak kasztan, noszącym nazwisko Jan de Xaintrailles.

Był tam też inny Owerniak, Piotr de Giac, niespokojny i sprytny - szeptano, że zawdzięcza swoje szczęście paktowi z diabłem, któremu sprzedał prawą rękę - a także pozostali panowie ze słodkiej Turenii, z groźnej Owernii, z niezgłębionej Langwedocji i z wesołej Prowansji; wszyscy, wbrew przeciwnościom losu, wierni królowi i prawu... Z pewną przewrotnością Abu-al-Khayr opisywał również, nie bez ironicznej uprzejmości, czarujące damy, pełne świeżości dziewczęta, którymi Karol VI (kochający kobiety prawie tak samo, jak jego kuzyn z Burgundii) lubił zapełniać dwór. Jeśli wierzyć temu, co mówił, większość tych czarujących istot czekała tylko na znak pana de Montsalvy'ego, aby wpaść w jego ramiona, a zwłaszcza urocza córka marszałka de Severaca, wspaniała brunetka o oczach „jak senne marzenie".

- Dalej, dalej! - ucięła Katarzyna, poirytowana przewrotnym entuzjazmem medyka.

Abu-al-Khayr zdziwił się z dobrze udaną naiwnością.

- To bardzo dobrze, kiedy młody i zdrowy człowiek użytkuje swoje siły i korzysta z przyjemności, gdyż, jak powiedział poeta: Nie zajmuj się tym, co było, ani tym, co będzie. Ciesz się teraźniejszością, w tym główny cel życia... - Moim celem nie jest wysłuchiwanie opowiadań o przygodach miłosnych pana de Montsalvy'ego! Co było dalej? - wykrzyknęła młoda kobieta z wściekłością.

Abu-al-Khayr uśmiechnął się do niej uprzejmie i pogładził śnieżnobiałą brodę.

- Dalej delfin został królem, odbyła się koronacja, a potem uroczystości, zapasy. Mogłem je śledzić z gospody, gdzie umieścił mnie mój przyjaciel. Odwiedzało mnie tak wiele osób. Szczególnie pan de Giac.

Katarzyna była u kresu sił. Napięte nerwy sprawiały jej taki ból, że poczuła napływające do oczu łzy.

- Litości! - poprosiła głosem tak przybitym, że mały medyk zreflektował się.

Nakreślił szybko sceny z ich życia w ostatnich miesiącach.

Opowiedział o kilku walkach, w których uczestniczył de Montsalvy wraz ze Stefanem de Vignolles'em, następnie o tym, jak wyznaczono Arnolda do eskortowania do Bourgen-Bresse posłów króla Karola. Na ich czele stał kanclerz Francji, biskup z Clermontu, Marcin Gouge de Charpaignes, krewny Arnolda. Po uroczystym wyjeździe postów w ślad za nimi pojechał Arab. W trudnych negocjacjach pod przewodnictwem księcia Sabaudii uczestniczył także Arnold. Abu widział, jak każdego wieczora Arnold powraca coraz bardziej rozdrażniony. W miarę jak Mikołaj Rolin przed- stawiał długą listę żądań strony burgundzkiej, rosła wściekłość młodego człowieka. Według niego warunki pokoju były nie do przyjęcia i każdego dnia powstrzymywał się, aby nie skoczyć do gardła zuchwałemu Burgundczykowi, który ośmielił się zażądać od króla Karola publicznego wyrażenia skruchy za zabójstwo Jana bez Trwogi, zwolnienia Filipa od złożenia hołdu królowi (co było obowiązkiem każdego znacznego wasala, więc dotyczyło również księcia Burgundii), oddania znacznej części ziem, których Anglicy jeszcze nie zajęli. Wykręty i obraźliwa powściągliwość pana Mikołaja doprowadzały do szewskiej pasji krewkiego kapitana... i pogłębiały jego nienawiść do Filipa.

- Nienawidzi go z całego serca - dodał w zamyśleniu Abu - nigdy nie widziałem, aby ktoś mógł tak nie cierpieć swego bliźniego... Przypuszczam, że to częściowo z twojego powodu. Na razie książę Sabaudii wynegocjował rozejm między przeciwnikami i obietnicę dalszych, ustalonych na dzień pierwszy maja. W każdym razie, co się tyczy tego rozejmu, znam osobę zdecydowaną na wszystko.