Oszalały z wściekłości, popędliwy przyjaciel Filipa Dobrego miał właśnie zadać cios, kiedy Katarzyna, pod wpływem niepowstrzymanego impulsu, zawołała: - Dosyć, panie rycerzu! Jesteś w moim domu i to jest moja wieczerza weselna. Zabraniam rozlewu niewinnej krwi w mojej obecności! Trzeba oceniać piękno pieśni, a nie jej pochodzenie.

Jej pełen gniewu głos zabrzmiał jak grom. Zapadła cisza. Zaskoczony Hugo de Lannoy opuścił ramię. Oczy wszystkich biesiadników spoczęły na Katarzynie. Stała wyprostowana, wspierając się czubkami palców o stół, z wysuniętą brodą, cała kipiąca wściekłością, lecz jednocześnie pełna godności, tak że nikomu nie przyszło na myśl, aby się zdziwić. Nigdy jeszcze uroda Katarzyny nie była tak olśniewająca jak w tej chwili. Górowała nad obecnymi niczym oślepiające objawienie w swej niezaprzeczalnej godności. Chociaż wywodziła się z kramiku sukiennika, było faktem,że dzięki swemu wspaniałemu ciału i pięknej twarzy godna jest zostać królową.

Hugo de Lannoy wsunął sztylet do pochwy z dziwnym błyskiem w jasnoniebieskich oczach, zostawił w spokoju śpiewaka i wrócił do stołu.

Skłonił się nisko.

- Wybacz, pani, że w twej przytomności uniosłem się gniewem.

Błagam o wybaczenie i uśmiech...

Pewność Katarzyny trwała tylko chwilę. Zmieszana, uśmiechnęła się do młodego człowieka z zakłopotaniem, a następnie zwróciła się do męża: - Tobie, panie, należą się przeprosiny. Wybacz, że podniosłam głos w twoim imieniu. Ale zechciej uwzględnić...

Garin wstał i wziął ją za rękę, aby przerwać te przeprosiny i przyjść jej z pomocą.

- Jak słusznie, pani, powiedziałaś, jesteś tutaj u siebie jako moja żona.

Cieszę się, że tak postąpiłaś, bo masz całkowitą rację. Ręczę, że nasi przyjaciele to zrozumieją, a teraz pozwolą nam odejść.

Fala krwi, która wraz ze złością buchnęła na policzki Katarzyny, zniknęła natychmiast. Jej dłoń zadrżała w dłoni Garina. Więc już nadeszła ta straszliwa chwila?

Widok obojętnej twarzy męża nie przywodził na myśl słodkich uniesień miłosnych. Jednak Garin z pewnością prowadził w kierunku wspólnej sypialni. W ślad za nimi ruszyli goście tworzący orszak, na którego czele znajdowali się fleciści i grający na wioli. Zagubiona Katarzyna odnalazła wzrok Odetty, która szła za nią prowadzona przez Lannoya. W spojrzeniu przyjaciółki wyczytała gorącą przyjaźń i głębokie współczucie.

- Ciało jest rzeczą bez znaczenia - powiedziała jej młoda kobieta tego samego ranka, pomagając przy ubieraniu. Stosunek jest przykry prawie dla każdej kobiety, nawet jeśli jest w nim miłość. A kiedy nie ma uczucia, zdarza się, że czasem przychodzi później.

Katarzyna odwróciła się, aby wziąć z rąk służącej nakrycie głowy.

Pomimo głębokiej, ale jeszcze zbyt krótkiej przyjaźni, która łączyła ją z Odettą, nie zdecydowała się otworzyć przed nią serca i powierzyć tajemnicy swej miłości do Arnolda de Montsalvy'ego. Wydawało się jej, być może niesłusznie, że jeśli o tym opowie, jeszcze bardziej oddali od siebie młodego człowieka i pryśnie czar trwający między nią a ukochanym.

... skoro z dala od ciebie przebywać muszę, nic już nie może rozproszyć mego smutku, oprócz wspomnienia... Słowa śpiewanej skargi odżywały w niej na nowo, a gdy stanęła przed drzwiami, które miały ją pochłonąć, stały się jeszcze bardziej przejmujące.

Katarzyna zamknęła oczy, aby powstrzymać napływające łzy. Była na progu małżeńskiej sypialni...

* * * Ostatnia odeszła Odetta, pozostawiając Katarzynę samą w oczekiwaniu na przybycie męża. Siostrzany pocałunek, ostatni uśmiech przez na wpół uchylone drzwi - i młoda kobieta oddaliła się. Katarzyna wiedziała, że Odetta tego samego wieczoru udaje się do swego zamku w Saint-Jean-de- Losne, gdzie oczekiwała na nią córka. Pomimo chłodu i śniegu niewielu gości pozostało tej nocy w zamku, każdy wolał wrócić do domu. Jedynie Wilhelm i Maria de Champdivers zostali z powodu leciwego wieku. Nie było to dużo, ale ich obecność pod wspólnym dachem była pocieszeniem dla panny młodej. Nie żałowała wcale odjazdu Lannoya i Rolina. Siedząc na ol- brzymim łożu, którego surowe obicia z tkaniny przedstawiały sceny myśliwskie, nadsłuchiwała każdego szmeru, jaki dochodził z zamku.

Odgłosy te znikały kolejno, tłumione przez grube mury.

Wkrótce w posępnej komnacie słychać było jedynie trzask ognia w olbrzymim kamiennym kominku i ziewanie jednego z psów leżących przy łożu. Drugi spał z łbem wspartym na łapach. Zaledwie rano tego samego dnia w tej lodowatej sali o kamiennych ścianach umieszczono obicia z tkaniny. Zasłaniały one ostrołuki wąskich okien i widok na białą równinę pod granatowym niebem. Na posadzkę rzucono dwie olbrzymie skóry z brunatnych niedźwiedzi, które Garin bardzo lubił. W ten sposób ocieplona okrągła sypialnia w wieży nabrała nowego, bardziej przytulnego wyglądu. W kominku płonęły dwa olbrzymie polana, a rozchodzące się zeń ciepło było tak silne, że Katarzyna poczuła, jak strużka potu spływa jej po plecach. Ale jej zaciśnięte dłonie były nadal zimne. Nadsłuchiwała kroków w korytarzu.

Pokojówki, pod bacznym okiem Odetty, przebrały ją w koszulę nocną z białego jedwabiu, marszczoną przy szyi złotym rulonikiem. Jej długie rękawy zsuwały się aż do ramion, ledwo tylko uniosła lekko ręce. Włosy zostały splecione w grube warkocze i opadały na piersi i pikowaną kapę z czerwonego adamaszku.

Jednakże pomimo intensywnego wpatrywania się w drzwi Katarzyna nie usłyszała ani nie dostrzegła momentu wejścia Garina. Wyłonił się niespodziewanie i cicho z cienia wnęki i przeszedł, bez żadnego szmeru, po ciemnych skórach, jak jakaś zjawa. Przestraszona Katarzyna wydała cichy okrzyk i podciągnęła wyżej przykrycie, przyciskając je do piersi.

- Przestraszyłeś mnie, panie! Nie słyszałam, kiedy wszedłeś...

Nie odpowiedział; zbliżył się do łoża i wszedł na dwa stopnie. Jego ciemne oko zatrzymało się na przestraszonej młodej kobiecie, która na niego patrzyła. Na jego zaciśniętych wargach nie było uśmiechu. Wydawał się bledszy niż zwykle. Ubrany od stóp do głów w długą szatę z czarnego aksamitu, miał w sobie coś żałobnego, co zupełnie nie przystawało do okoliczności. Przypominał samotną zjawę z zamku lub raczej złego ducha.

Katarzyna jęknęła z przerażenia, zamknęła oczy, czekając na to, co miało nastąpić.

Nagle poczuła dotyk dłoni na głowie. Garin zręcznie i lekko rozplatał jej warkocze. Uwolnione włosy przykryły jej ramiona i plecy niczym płaszcz. Ruchy Garina były łagodne i powolne. Katarzyna odważyła się otworzyć oczy i dostrzegła, że mąż spogląda na długi, złoty kosmyk, który trzymał w swej dłoni, połyskujący w czerwonym blasku płomieni.

- Panie... - wyszeptała.

Dał jej znak, aby zamilkła. Nadal na nią nie patrzył, bawiąc się jedwabistym kosmykiem. Nagle powiedział: - Proszę wstać...

Nie usłuchała natychmiast, nie rozumiejąc, czego od niej chce.

Delikatnie ujął ją za rękę i powtórzył: - Proszę wstać...

- Ależ...

- No, proszę, bądź posłuszna. Czy nie wiesz, pani, że winnaś mi całkowite posłuszeństwo? Nie zrozumiałaś tego, co mówił kapłan?

Jego głos był zimny i beznamiętny. Stwierdzał jedynie fakt. Bez sprzeciwu wyszła z łoża i podeszła do niego boso, po niedźwiedzich skórach, lekko unosząc zbyt długą koszulę z białego jedwabiu. Garin ujął ją za rękę i podprowadził przed kominek. Jego twarz była trudna do rozszyfrowania.

Serce Katarzyny biło w piersi jak oszalałe. Czego od niej chciał? Dlaczego kazał jej wstać? Nie ośmieliła się zapytać. Kiedy palce Garina dotknęły jej szyi, rozwiązując złoty sznureczek, poczuła, że twarz jej oblewa purpura, i szybko zamknęła oczy, zaciskając mocno powieki i jak gdyby tworząc zaporę ochronną. Ręce przestały ją dotykać. Katarzyna poczuła, że biały jedwab zsuwa jej się z ramion i miękko układa wokół stóp. Mijały minuty.

Pod zaciśniętymi powiekami młodej kobiety jawiły się czerwone plamy jak błyskawice. Żar ognia na brzuchu i pośladkach stawał się trudny do wytrzymania. Garin dotykał jej i nic nie mówił. Nawet nie czuła jego obecności. Świadoma swej nagości, mimo zamkniętych oczu poczuła przypływ wstydu i chciała zasłonić się rękami. Ale jedno słowo zatrzymało ją, a jednocześnie nakazało otworzyć oczy.

- Nie!

Wtedy go zobaczyła. Siedział w wysokim dębowym fotelu, kilka kroków przed nią, z brodą wspartą na dłoniach. Jego jedyne oko spoglądało dziwnie, ze złością i rozpaczą. Spojrzenie to było tak silne, że Katarzyna odwróciła głowę. Zauważyła wówczas swój czarny, wydłużony cień, sięgający aż do kamiennego sklepienia, wzruszający i pełen wdzięku, zarysowany z dużą dokładnością. Ogarnął ją wstyd pod wpływem taksującego spojrzenia mężczyzny. Wyjąkała: - Litości... ten ogień mnie pali.

- Możesz się trochę odsunąć.

Usłuchała, przekroczyła biały jedwab leżący na ziemi i zbliżyła się do niego, nieświadomie prowokująca, pragnąc nade wszystko, aby zakończył tę straszną i niepokojącą zabawę. Ciepło z kominka rozpaliło jej ciało, wywołując dziwne uczucie. Już kiedyś czuła podobne wzburzenie, głębokie i tajemne, ten zawrót głowy, który kazał jej zapomnieć o wszystkim.

Nieświadomie czekała na pieszczoty i pocałunki, których domagało się jej zdrowe i młode ciało. Siedzący w fotelu Garin de Brazey nie poruszył się, nadal na nią patrząc. Chorą ze wstydu Katarzynę ogarnęła wściekłość.

Chciała odwrócić się i pobiec w kierunku łoża, schronić się pod zasłonkami i przykryciami. Musiał wyczuć jej bunt. Jego mocne, stalowe dłonie zacisnęły się wokół jej nadgarstka, zmuszając do pozostania obok.

- Należysz, pani, do mnie. Mam prawo robić z tobą, co mi się żywnie podoba.

Jego przytłumiony głos był lekko zachrypnięty, ale dłoń, która trzymała Katarzynę, nie drżała. Wydawał się zadziwiająco nieczuły na obnażone, piękne ciało żony.