Garin odwrócił się na chwilę, aby zanurzyć zatłuszczone palce w naczyniu z perfumowaną wodą, którą podał mu służący.

- Ja też nie. Książę nienawidzi Anglika i obawia się wojskowego talentu Henryka V. Jest zbyt walecznym rycerzem, aby nie żałować szczerze swej nieobecności pod Azincourt i swego udziału w tej bitwie, straszliwej i krwawej, ale bohaterskiej. Na nieszczęście lub szczęście dla nas myśli najpierw o Burgundii, a dopiero potem o Francji. Jeśli pamięta o znaku lilii, to dlatego, że sądzi, iż korona Francji bardziej by pasowała jemu aniżeli głowie nieszczęśnika Karola VI. W grze wojny i polityki ma nadzieję na dłuższą metę uporać się z Anglikiem, który jest bardzo bogaty. Posługuje się Henrykiem V, podczas gdy ten sądzi, że jest odwrotnie. Co do delfina Karola, Jego Wysokość Filip nigdy w głębi duszy nie wątpił w jego prawo do dziedziczenia tronu, ale nienawiść i nadzieja księcia znajdują upust w tym zaprzeczaniu.

Wilhelm de Champdivers wychylił duży puchar wina, westchnął z zadowoleniem i rozsiadł się na poduszkach.

- Mówi się, iż delfin czyni starania, aby Burgundia stanęła po jego stronie i że niedawno posłał potajemnie wysłannika w tej sprawie. Ale podobno coś złego zdarzyło się posłańcowi.

- Rzeczywiście, w okolicach Tournai kapitan de Montsalvy został zaatakowany i zraniony przez bandę rabusiów będących najprawdopodobniej na żołdzie Jana Luksemburczyka, naszego przywódcy, wojskowego, który sprzyja Anglikom. Udało mu się jednak stamtąd zbiec dzięki opatrzno- ściowej pomocy lekarza arabskiego, który się tam znalazł, Bóg jeden wie dlaczego, i, jak mówią, bardzo dobrze się nim zajął.

Katarzyna, trochę roztargniona w czasie rozmowy mężczyzn, natychmiast skupiła uwagę. Pochłaniała teraz słowa Garina. Ale on zamilkł, aby zjeść parę śliwek z Damaszku leżących na półmisku.

Nie mogąc się powstrzymać, zapytała: - Czy wiadomo, co stało się z wysłannikiem? Czy udało mu się zobaczyć z księciem?

Garin de Brazey odwrócił się w jej stronę na wpół zdziwiony, a na wpół rozbawiony.

- Twoje, pani, przysłuchiwanie się naszej rozmowie, trochę zbyt poważnej jak dla damy, jest dla mnie miłą niespodzianką. Nie, Arnold de Montsalvy nie widział się z Jego Wysokością Filipem. Z powodu ran stracił dużo czasu, a książę opuścił Flandrię, zanim on wyruszył w dalszą drogę. Co więcej, Jego Wysokość dał mu znać, że nie ma mu nic do powiedzenia.

Ostatnie wieści mówią, że kapitan przybył do zamku w Mehun-Sur-Yevre, gdzie delfin ma swój dwór, aby ostatecznie przyjść do siebie.

Wydawało się, że wielki skarbnik jest tak dobrze poinformowany o ludziach z otoczenia delfina, iż Katarzyna paliła się do zadania nowych pytań. Wyczuła jednak, że byłoby błędem okazanie zbyt dużego zainteresowania młodym armaniakiem, więc skomentowała tylko: - Oby następny wysłannik miał więcej szczęścia.

Koniec wieczerzy wydał jej się długi i nudny. Mężczyźni rozmawiali o finansach i tym razem Katarzyna nie słuchała. Maria de Champdivers drzemała wyprostowana w swoim fotelu. Katarzyna zatopiła się w myślach, z których wyrwał ją dopiero Garin: wstał i chciał się pożegnać. Dziewczyna spojrzała szybko w stronę okien. Było jeszcze dosyć widno; zbyt wcześnie, aby Garin mógł odejść. Barnaba powiedział dokładnie: gdy się ściemni.

Wykrzyknęła pośpiesznie: - Cóż to, panie, już nas opuszczasz?

Garin zaczął się śmiać i, pochylając się w jej stronę, popatrzył na nią z zaciekawieniem.

- To naprawdę wieczór pełen niespodzianek, droga pani. Nie sądziłem, że moje towarzystwo jest ci tak miłe.

Czyżby rzeczywiście był zadowolony, czy też w jego głosie zabrzmiała ironia? Katarzyna zdecydowała, że nie jest to moment na zastanawianie się, więc zrobiła unik.

- Lubię cię słuchać, panie, ot i wszystko! - powiedziała, spuszczając wstydliwie oczy. - Tak mało się znamy. Więc jeśli nie masz, panie, nic innego do roboty, a wieczór ten nie wydaje ci się zbyt długi, to, proszę, zostań jeszcze trochę. Tak wielu rzeczy chciałabym się dowiedzieć. Przecież ja nic nie wiem o dworze, osobach, które go zamieszkują, i jak należy się tam zachowywać.

Zaczęła tracić grunt pod nogami i przeklinała się w duchu za swą niezręczność. Była świadoma spoczywających na niej zaskoczonych spojrzeń i bała się popatrzeć na swą gospodynię, aby nie wyczytać w jej twarzy nagany. Takie domaganie się obecności mężczyzny z pewnością wydało się wielkiej pani szczytem bezwstydu. Nieoczekiwana pomoc przyszła od pana domu, zadowolonego, że małżeństwo, które go tak interesowało, jest na najlepszej drodze.

- Nie odmawiaj, drogi przyjacielu, tak wdzięcznej prośbie! Twój dom jest blisko, a sądzę, że nie boisz się rozbójników.

Uśmiechnąwszy się do narzeczonej, Garin usiadł. Katarzyna westchnęła z ulgą, ale nie ośmieliła się już spojrzeć w stronę człowieka, którego zdradziła swym postępowaniem. Pogardzała sobą z powodu odgrywania dwuznacznej roli, ale miłość była silniejsza od wyrzutów sumienia. Nie może należeć do innego mężczyzny niż Arnold!

Godzinę później, a w trzy kwadranse po zwyczajowych dzwonkach na zaciemnienie, było już całkiem mroczno; Garin pożegnał się z Katarzyną i gospodarzami, a ona patrzyła zimnym okiem, jak zniknął w cieniu, idąc w kierunku czyhającej śmierci. Ponieważ trudno uspokoić wzburzone sumienie, całą noc nie zmrużyła oka.

* * * - Garin de Brazey lekko ranny, a Barnaba pojmany...

Głos Sary wyrwał Katarzynę z półsnu, w który zapadła o świcie.

Zobaczyła, że Cyganka stoi obok niej z poszarzałą twarzą, zgaszonym wzrokiem i drżącymi rękoma. Nie od razu zrozumiała znaczenie słów Sary, tak były one niedorzeczne. Ale Sara powtarzała te same straszne słowa, sto-jąc przed osłupiałą Katarzyną. Garin de Brazey żyje? W rzeczywistości nie miało to większego znaczenia i Katarzyna poczuła lekką ulgę. Ale Barnaba ujęty?

- Kto ci o tym powiedział?

- Jehan Pieniążek! Przyszedł tu na żebry o świcie, ze swoim workiem i miską. Nie mógł powiedzieć nic więcej, bo nadszedł kucharz i zaczął słuchać, o czym mówimy. To wszystko, co wiem.

- Więc pomóż mi się ubrać!

Katarzyna przypomniała sobie teraz informację, jaką przekazał młody włóczęga, odprowadzając ją do domu: aby odszukała go w razie potrzeby przy bramie Saint-Benigne. Teraz albo nigdy! W mgnieniu oka była ubrana i uczesana, a ponieważ cały pałac Champdivers był poruszony, mogła wyjść bez zbytnich tłumaczeń. Wiadomość o napadzie, którego ofiarą padł Garin, rozeszła się szybko niesiona z ust do ust, i w mieście każdy komentował ją na swój sposób. Wystarczyło, że Katarzyna powiedziała, iż udaje się do kościoła podziękować Bogu za ocalenie narzeczonego, aby Maria de Champdivers pozwoliła jej wyjść z Sarą. Przechodząc pośpiesznie przez Burg, słyszały, jak kumy nawołują się przez okna i zatrzymują w małych grupkach, aby przekazać sobie nowinę w cieniu blaszanych, kolorowych szyldów.

W gruncie rzeczy nikt nie był zaskoczony. Bogactwo wielkiego skarbnika było zbyt duże, przepych zbyt widoczny, aby uniknął nieprzyjaciół. Katarzyna i Sara nie zatrzymywały się, by przysłuchiwać się rozmowom. W miarę jak zbliżały się do murów miasta i do olbrzymich zabudowań opactwa Saint-Benigne, jednego z największych we Francji, Katarzyna myślała wyłącznie o tym, czego się jeszcze dowie. Czuła, jak serce się jej ściska.

Na placu, na który wychodziła, zarówno w wielkiej bramie kościoła, jak i wejściu do klasztoru, było niewielu ludzi. Zaledwie kilka osób przekraczało święty próg. W wysokich ośmiokątnych wieżach z kamienia koloru gęstej śmietany dzwony biły umarłemu. Kobiety musiały poczekać, aż przejdzie kondukt pogrzebowy zmierzający ku kościołowi. Mnisi ubrani w czarne burki nieśli nosze, na których spoczywał zmarły z odsłoniętą twarzą. Rodzina i kilka płaczek postępowały w ślad za nimi; przyszło bardzo mało ludzi, gdyż nie był to pogrzeb jakiejś znanej osoby.

- Nie widzę Jehana - szepnęła Katarzyna zza woalki.

- Ależ tak! W przedsionku... to ten mnich w brązowym habicie.

W istocie, był to włóczęga. Ubrany w habit brata żebraka, z sakwą na plecach i kijem w ręku, prosił nosowym głosem o jałmużnę dla swego klasztoru. Kiedy Katarzyna zbliżyła się do niego, spostrzegła, że ją poznał, gdyż jego oczy błysnęły pod zakurzonym kapturem. Podeszła prosto do niego, wsunęła monetę do wyciągniętej dłoni i wyszeptała szybko: - Muszę natychmiast z tobą porozmawiać.

- Jak tylko ci krzykacze wejdą do środka - powiedział fałszywy mnich.

- De profundis clamavi ad Te, Domine... Kiedy cały orszak wszedł do kościoła, mnich poprowadził obie kobiety do wnęki dużej bramy.

- Co chcesz wiedzieć? - zapytał Katarzynę.

- Wszystko, co się wydarzyło!

- Nic prostszego! Barnaba chciał działać sam... Stwierdził, że to sprawa prywatna i że ryzyko jest zbyt duże, aby mieszać w to kamratów. A przecież, patrząc na klejnoty, jakie wielki skarbnik ma zawsze na sobie, wspólny skok byłby chyba opłacalny. Barnaba jest właśnie taki! Zgodził się jedynie, żebym stanął na czatach. Chciałem, aby dla pewności wziął ze sobą Zabijakę, rozumiesz? Brazey jest jeszcze młody, a Barnaba już nie. Co z tego, jest uparty bardziej niż muł opata. Trzeba było robić, co kazał. Ja pilnowałem od strony Burgu, a on schował się za fontanną na rogu ulicy. Ujrzałem mężczyznę w towarzystwie sługi i zagwizdałem, by uprzedzić Barnabę, a potem się ukryłem. Kiedy skarbnik przejeżdżał obok fontanny, stary skoczył na niego z taką siłą, że tamten spadł z konia... Przez chwilę walczyli w kurzu, a ja zająłem się sługą. Nie był odważny. Uciekł po minucie, krzycząc: „Litości!"... Następnie zobaczyłem, jak jeden z walczących wstaje, i rzuciłem się ku niemu, bo sądziłem, że to Barnaba. Chciałem mu pomóc wrzucić trupa do rzeki Ouche. Przygotowałem nawet kilka dużych kamieni. Ale to był ten drugi. Barnaba leżał na ziemi i jęczał jak kobieta w połogu.