Nie zdążył powtórzyć tego dwa razy. Jedna ze wzgardzonych przez Katarzynę sukien wylądowała na nim, rzucona pewną rękę, całkowicie go oślepiając i przyduszając.

- Niech książę idzie do diabła... a ty razem z nim! -krzyknęła dziewczyna z wściekłością.

Sara wróciła koło północy. Katarzyna czekała na nią przy zgaszonych świecach, siedząc w łożu.

- No więc? - zapytała.

- Barnaba kazał ci powiedzieć, że wszystko w porządku. Przekaże wiadomość dla ciebie do pałacu Champdivers, co zdecydował i co masz robić!


Rozdział siódmy

Matka królewskiej faworyty

Złoty promień słońca, przenikając witraż przedstawiający świętą Cecylię z harfą, spowijał Katarzynę stojącą nieruchomo pośrodku olbrzymiej sali i szwaczkę u jej stóp. Lśnienie rozpływało się delikatnie na ciemnym odzieniu starej damy, która siedziała wyprostowana w dębowym fotelu, nadzorując przymiarkę, ubrana mimo gorąca w brązowy aksamit obszyty futrem z kuny.

Maria de Champdivers miała łagodny wyraz twarzy, delikatne rysy i wyblakłe, bladoniebieskie oczy lekko przysłonięte wysokim nakryciem głowy w kształcie półksiężyca, wykonanym z kosztownej koronki flandryjskiej. W twarzy tej najbardziej widoczny był wyraz głębokiego przygnębienia, niekiedy niwelowany zabłąkanym uśmiechem. Patrzący na nią zgadywał, że Marię de Champdivers dręczył tajemny smutek.

W rękach najlepszej w mieście szwaczki różowy i srebrzysty brokat, niedawno wybrany przez Garina de Brazeya, stał się książęcą szatą. Strój podkreślał urodę Katarzyny tak wyraziście, że zaniepokoiło to gospodynię.

Podobnie jak Barnaba, stara dama uważała, że równie doskonała piękność nosi w sobie zapowiedź nieszczęścia. Jednakże Katarzyna przeglądała się w lustrze z polerowanego srebra z niemal dziecięcą radością, więc pani de Champdivers usiłowała nie uzewnętrzniać swych obaw.

Wiotki i połyskujący materiał, którego blask przypominał taflę wody w świetle jutrzenki, opadał, układając się miękko wokół giętkiej kibici, i spływał na posadzkę, tworząc krótki tren. Katarzyna nie chciała żadnych dodatkowych ozdób, twierdząc, że materiał sam w sobie stanowi ozdobę.

Szerokie wycięcie stanika w kształcie otwartego V schodziło aż do szarfy ściskającej talię, umieszczonej tuż pod piersią. W wycięciu widać było srebrny materiał spodniej sukni, na którym błyszczały różowe, doskonale okrągłe perły - pierwszy wspaniały prezent od Garina de Brazeya dla narzeczonej. Perły okalały także srebrny trójkąt przysłonięty bladoróżowym muślinem. Inne zaś otaczały smukłą szyję dziewczyny. Tył sukni odsłaniał ramiona i plecy do wysokości łopatek. Długie rękawy przykrywały ręce do połowy dłoni.

Dał się słyszeć wyważony głos Marii de Champdivers: - Trzeba podnieść trochę tę fałdę z lewej strony... Tak, pod pachą! Nie jest zbyt udana... Właśnie tak! Teraz lepiej. Wyglądasz w tym czarująco, moje dziecko, myślę, że lustro przekona cię o tym.

- Dziękuję, pani - odpowiedziała Katarzyna z uśmiechem zadowolenia.

Przez miesiąc pobytu w pałacu Champdivers znikały kolejno jej uprzedzenia. Szlachetna dama nie okazywała jej pogardy ani ironii. Przyjęła ją jak prawdziwą pannę z dobrego domu, nie dając odczuć jej skromnego pochodzenia. Katarzyna znalazła w tej łagodnej i dobrej kobiecie prawdziwą przyjaciółkę i powiernicę. Znacznie mniej podobał się jej pan domu, Wilhelm de Champdivers, szambelan księcia Filipa i członek jego ścisłej rady; był człowiekiem oschłym, gwałtownym i dość dziwnym. Jego wzrok budził zażenowanie Katarzyny. Taksował ją nieokreślonej barwy spojrze- niem i cuchnął na milę stręczycielstwem. Ten milczący starzec, który nigdy nie podnosił głosu i przemykał cichcem, miał w sobie coś z handlarza żywym towarem. Katarzyna dowiedziała się od Sary o podejrzanym pochodzeniu dużego majątku swego gospodarza oraz sposobie, w jaki dawny wielki koniuszy Jana bez Trwogi stał się szambelanem i radcą stanu. Prawie piętnaście lat wcześniej Wilhelm de Champdivers oddał jedyną córkę, Odettę, wspaniałą dziewczynę, która nie miała jeszcze szesnastu lat, swemu panu, księciu Janowi. Właściwie nie jemu, lecz z przeznaczeniem na kochankę, towarzyszkę, strażniczkę i, trzeba to również powiedzieć, szpiega szalonego Karola VI. Łagodne i czyste dziecko zostało oddane przez ohydnego stręczyciela, bez litości i wstydu, nieszczęsnemu pomyleńcowi, którego uroda zniszczała pośród brudu i robactwa. W czasie ataków choroby, trwającej całymi tygodniami lub miesiącami, nie można go było zmusić do umycia się. Podczas gdy Janowi bez Trwogi wydawało się, że położył zwycięską dłoń na chorej głowie króla, w rzeczywistości dał mu lek łagodzący udrękę: czułość kobiety. Odetta pokochała nieszczęsnego księcia i stała się jego Aniołem Stróżem, cierpliwą i słodką Czarodziejką, której nic nie było w stanie zrazić.

Z tej dziwnej miłości narodziła się dziewczynka uznana przez króla.

Nadano jej nazwisko de Valois. Lud Paryża, który nienawidził grubej Izabeli, nie pomylił się co do Odetty w swoim prostym osądzie.

Spontanicznie i czule nazwano ją „małą królową"... W sercu Marii de Champdivers, odłączonej od córki, pozostała jednak głęboka rana, nawet jeśli tego nie okazywała, skrywając niechęć do męża pod maską uśmiechu.

Uprzedzona o tych wydarzeniach przez Sarę, Katarzyna oddała spontanicznie część swego serca starej damie, nie domyślając się nawet, jak olbrzymią litość w niej wzbudzała. Maria de Champdivers, znająca aż nazbyt dobrze dwór i mężczyzn, rozumiała, że jej zadaniem będzie nie tyle przygotowanie żony dla Garina de Brazeya, ile raczej kochanki dla Filipa Burgundzkiego.

Gdy Sara weszła do olbrzymiej sali z tacą w ręku, szwaczka właśnie wstawała z klęczek i dumna ze swego dzieła, cofnęła się o parę kroków, aby ocenić całość: - Jeśli pan Garin nie będzie zadowolony - powiedziała z szerokim uśmiechem - to trudno. Klnę się na Najświętszą Marię Pannę, że nigdy nie widziałam piękniejszej narzeczonej. Pan Garin, który właśnie dzisiaj rano wrócił z Gandawy, pospieszy, idę o zakład, złożyć pokłon przed swą przyszłą panią i...

Maria de Champdivers przerwała niecierpliwym gestem gadaninę szwaczki, wiedząc, że jeśli jej nie powstrzyma, będzie mówiła bez końca.

- To jest ładne, moja dobra Gauberto, naprawdę bardzo ładne.

Powiadomię cię, czy pan Garin był zadowolony. A teraz odejdź.

Sara odprowadziła szwaczkę do schodów. Katarzyna i jej gospodyni pozostały same. Dziewczyna podeszła pełnym wdzięku krokiem i usiadła na aksamitnej poduszce u stóp starej damy. Jej uśmiech znikł, a na twarzy pojawił się smutek.

- Wiadomość o powrocie narzeczonego nie wydaje się sprawiać ci radości, moja mała? Garin ci się nie podoba? Czy go nie kochasz?

Katarzyna wzruszyła ramionami: - Dlaczegóż miałabym go kochać? Znam go bardzo mało. Z wyjątkiem tego ranka w kościele Notre Dame, kiedy pomógł mi powstać, widziałam go tylko raz, w tym domu. Od tego czasu przebywa w Gandawie z księciem, na pogrzebie księżnej pani. A poza tym... - Zawahała się, nie mogąc powstrzymać trudnego wyznania: - A poza tym boję się go!

Maria de Champdivers nie odpowiedziała od razu. Jej dłoń pogładziła twarz dziewczyny, a nieobecne spojrzenie błąkało się gdzieś w mieniącym się różem witrażu, jakby tam chciała znaleźć odpowiedź na niezadane pyta- nie.

- A książę? - zapytała po chwili wahania. - Jak go znajdujesz?

Katarzyna podniosła żywo zamyśloną twarz. W jej oczach pojawi się figlarny błysk.

- Prawdziwie czarujący młody mężczyzna - powiedziała, uśmiechając się. - Któż tego nie wie. Wyniosły pan, uprzejmy dla dam, zręczny w grach miłosnych, przynajmniej takie rozsiewa o sobie wieści, krótko mówiąc: książę doskonały. Ale...

- Ale?

- Ale - dokończyła Katarzyna, śmiejąc się - jeśli, jak się mówi, chce mnie wydać za mąż, aby móc położyć mnie do swego łoża, to się myli.

Zdziwienie wyrwało Marię de Champdivers z zadumy. Patrzyła na dziewczynę w zabawnym osłupieniu. A więc Katarzyna wiedziała, co ją czeka? Co więcej, myślała poważnie o przepędzeniu księcia jak jakiegoś pospolitego adoratora, który stara się ją zdobyć?

- Myślisz o tym - zapytała w końcu - aby odepchnąć księcia?

- Dlaczego nie? Jeśli wyjdę za mąż, chcę być wierna mężowi i przysiędze złożonej przed ołtarzem. Nie zostanę kochanką naszego pana.

Będzie się musiał z tym pogodzić.

Tym razem Maria de Champdivers uśmiechnęła się z lekką melancholią. Gdyby jej Odetta miała ongiś choć trochę z tej spokojnej odwagi, tego mocnego postanowienia, kiedy oddawano ją Karolowi, tyle spraw mogłoby wyglądać inaczej! Ale była wtedy za młoda, podczas gdy Katarzyna ma ponad dwadzieścia lat.

- Pan Garin ma szczęście - westchnęła stara dama. - Piękno, rozwaga, wierność... Będzie miał to, czego mógłby sobie życzyć najbardziej wymagający mężczyzna.

Katarzyna potrząsnęła głową i spoważniała.

- Nie trzeba mu zazdrościć. Nie wiadomo, jaka przyszłość jest mu sądzona.

Zachowała dla siebie treść zapisanego skrawka papieru, autorstwa Barnaby, który Sara przyniosła jej tego ranka wraz ze śniadaniem.

Informował ją o powrocie Garina i zapewniał, że wszystko jest przygotowane na dzisiejszy wieczór.

Postaraj się tylko, aby ta osoba została przy tobie do gaszenia świateł - pisał Barnaba. - Nie powinno ci to sprawić kłopotu. * * * Zaczynało się ściemniać, gdy Garin de Brazey przekroczył bramy pałacu Champdivers. Poprzez małe szybki oprawione w ołów, które wypełniały okno jej pokoju, Katarzyna patrzyła z dziwnie ściśniętym sercem, jak zeskakiwał z konia. Ubrany jak zawsze na czarno, był obojętny i chłodny, ale wspaniały z ciężkim łańcuchem z rubinów na szyi i olbrzymim krwawym almandynem błyszczącym u kaptura. Za nim szedł służący, niosąc szkatułkę przykrytą purpurowym pokrowcem ze złotymi frędzlami.