Gdy mężczyźni rozstawali się ze swoją podopieczną u wylotu ulicy du Griffon, zerwał się wiatr, przypędzając burzę. Dom Mateusza był widoczny z daleka i Katarzyna nie bała się. Oswoiła się już z tymi niebezpiecznymi kompanami na tyle, że mogła im uprzejmie podziękować. Jehan Pieniążek odpowiedział za obydwu. W tym dziwnym tandemie wydawał się mózgiem, podczas gdy Zabijaka reprezentował brutalną siłę.

- Zwykle chodzę na żebry przy głównej bramie Saint-Benigne - powiedział. - Gdybyś mnie kiedyś potrzebowała, znajdziesz mnie tam. Jesteś już przyjaciółką Barnaby, możesz też być moją, jeśli zechcesz.

Chrapliwy głos dziwnie się załamał, nieoczekiwanie stał się łagodny; to zatarło poprzednie niemiłe wrażenia. Wiedziała już, że u żebraków propozycja przyjaźni jest zawsze szczera, bo nic ich do niej nie zmusza.

Podobnie jak groźba, której nie powinno się nigdy lekceważyć.

Drzwi domu pchnięte przez Katarzynę lekko zaskrzypiały. Dziewczyna weszła po schodach, nie robiąc najmniejszego hałasu, i wślizgnęła się do łóżka. Wuj Mateusz spał, nadal pochrapując. Noc była zbyt krótka, aby Katarzyna mogła się wyspać. Nie usłyszała, jak dzwoniono na wieży Notre Dame na otwarcie bram, i oparła się szorstkiej ręce Luizy, która chciała ją R S obudzić na mszę. Oburzona Luiza w końcu zrezygnowała, pokonana bezwładem jej ciała, przepowiadając siostrze wieczne potępienie. Katarzyna, obojętna na wszystko oprócz przyjemności wygodnego łoża, spała spokojnie, pogrążona w sennych marzeniach.

Było około dziewiątej, kiedy zeszła w końcu do kuchni, gdzie burza wisiała na włosku.

Na desce koło paleniska Jacquetta prasowała bieliznę domowników żelazkiem, do którego wsypywała od czasu do czasu szufelkę rozżarzonego węgla. Pod czepkiem z białego płótna połyskiwały na jej czole kropelki potu; zaciskała wargi w wyrazie, który Katarzyna dobrze znała. Coś musiało ją rozgniewać. Z trudem powstrzymywała się, by nie wybuchnąć. Prasowała bieliznę nerwowymi ruchami. Odwrócona plecami, siedząca przy oknie Luiza przędła na wrzecionie, również nic nie mówiąc. Jej chude palce skręcały len szybko, coraz szybciej, a nić nawijała się na szpulę znajdującą się tuż obok. Patrząc na jej minę, Katarzyna domyśliła się, że coś zaszło między nią a matką. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu stwierdziła, że Sara jest już w domu. Musiała powrócić bladym świtem, a teraz, ubrana w swoją codzienną suknię z ciemnoniebieskiego barchanu, przepasana białym fartuchem, kroiła na zupę kapustę z Senlis. Odwróciła się na widok dziewczyny i mrugnęła porozumiewawczo. W duszy tej tajemniczej kobiety drzemała pełna pasji natura i Katarzyna nie odnalazła w jej zwykłym wyglądzie śladu wczorajszej nocy. Luiza również dostrzegła wejście siostry i złośliwie krzyknęła: - Bijcie pokłony, niewolnicy, oto wielmożna i potężna pani de Brazey...

- Uspokój się, Luizo! - ucięła zimno Jacquetta. - Zostaw siostrę w spokoju.

Trzeba było o wiele więcej wysiłku, aby uspokoić Luizę, kiedy leżało jej coś na sercu. Porzuciwszy wrzeciono, zerwała się na równe nogi i stanęła przed siostrą ze złą miną i rękami na biodrach.

- Nie podoba ci się już wstawanie o świcie, co? Najgorsze prace, poranna msza, to dobre dla mnie i dla matki. Udajesz księżniczkę; wydaje ci się, że jesteś już u tego twojego jednookiego skarbnika.

Jacquetta z wściekłością odstawiła żelazko na palenisko.

Poczerwieniała aż po korzonki blond włosów. Katarzyna uprzedziła jej słowa.

- Źle spałam tej nocy - powiedziała, wzruszając lekko ramionami. - Trochę dłużej wypoczywałam, to nie zbrodnia. Popracuję dłużej wieczorem.

Odwracając się plecami do Luizy, której wykrzywiona twarz sprawiała jej przykrość, Katarzyna pocałowała szybko matkę i pochyliła się nad paleniskiem, biorąc pozostawione tam żelazko. Gdy chwyciła małą łopatkę, aby dorzucić rozżarzonego węgla, Jacquetta powiedziała: - Nie, córeczko... nie powinnaś wykonywać takich prac. Twój narzeczony nie życzy sobie tego. Musisz teraz przygotowywać się do innego życia, które cię czeka... a nie mamy na to zbyt dużo czasu.

Smutny i zrezygnowany ton matki spotęgował gniew Katarzyny.

- Cóż to za historia? Mój narzeczony? Jeszcze się nie zgodziłam. Jeśli chce mnie poślubić, musi mnie zaakceptować taką, jaka jestem.

- Nie możesz odmówić. Paź księżnej wdowy był tu dziś rano. Musisz opuścić ten dom i zamieszkać do dnia ślubu u pani de Champdivers, żony szambelana Jego Wysokości księcia Filipa. Ona przygotuje cię do życia na dworze, nauczy dobrych manier i odpowiedniego zachowania.

W miarę jak matka mówiła, rósł gniew Katarzyny. Zaczerwienione oczy Jacquetty zdradzały wielki smutek, a zmęczony głos wzmagał jeszcze irytację dziewczyny.

- Ani słowa więcej! Jeśli pan de Brazey chce mnie poślubić, nie mogę mu w tym przeszkodzić, bo taki jest rozkaz Jego Wysokości księcia Filipa.

Ale wyrzec się bliskich, aby zamieszkać u obcych, opuścić ten dom i zamieszkać w innym, gdzie nie będę się czuła swobodnie, gdzie, być może, będą mną pogardzać, nie, nigdy! Odmawiam!...

Szyderczy śmiech Luizy spotęgował wściekłość Katarzyny, która skierowała swą złość przeciw siostrze.

- Przestań się śmiać jak idiotka. Wiedz, że to małżeństwo napawa mnie obrzydzeniem. Jeżeli się zgodzę, to wyłącznie dlatego, abyście nie mieli przykrości z powodu odmowy. Gdyby chodziło tylko o mnie, uciekłabym już dawno poza granice Burgundii, wróciłabym do Paryża, do domu.

Prawdopodobnie doszłoby do bijatyki, bo Luiza nie przestawała się naigrawać, ale Sara stanęła między siostrami. Chwyciła Katarzynę za ramiona i odepchnęła daleko od przeciwniczki.

- Uspokój się... Musisz słuchać matki, moja mała, tak będzie rozsądnie.

Buntując się, zwiększysz jeszcze jej cierpienie.

Istotnie, Jacquetta osunęła się na kamienną płytę koło paleniska i płakała z głową ukrytą w fartuchu. Katarzyna nie chciała przeciągać tego widowiska i rzuciła się ku niej.

- Nie płacz, matko, proszę. Zrobię, co zechcesz. Ale nie wymagaj, bym stąd odeszła i zamieszkała u obcych.

Była to jednocześnie prośba i pytanie. Olbrzymie łzy płynęły po policzkach dziewczyny, która oparła głowę na ramieniu matki. Jacquetta osuszyła jej oczy i pogłaskała delikatnie jasne warkocze młodszej córki.

- Pójdziesz do pani de Champdivers, Katarzyno, bo ja cię o to proszę.

Wiesz dobrze, że zaraz po zaręczynach pan de Brazey będzie przychodził codziennie w zaloty. Nie może przecież przychodzić tutaj. Ten dom nie jest jego godny. Źle by się czuł.

- Trudno - rzuciła Katarzyna z urazą. - Niech więc zostanie u siebie!

- No, no! Powiedziałam, że źle by się czuł, ale ja czułabym się jeszcze gorzej. Pani de Champdivers jest starsza, mówią, że jest dobra, nie będziesz więc u niej nieszczęśliwa. Nauczysz się tam dobrych manier. Poza tym - zakończyła ze smutkiem Jacquetta, próbując się uśmiechnąć - i tak będziesz musiała opuścić ten dom, aby zamieszkać u męża. Będzie to etap przejściowy, dzięki któremu łatwiej przystosujesz się do życia w domu Garina de Brazeya. Zresztą będziesz mogła tutaj przychodzić, ilekroć tego zapragniesz...

Zasmucona Katarzyna miała wrażenie, że matka recytuje dobrze wyuczoną lekcję. Z pewnością wuj Mateusz przekonywał ją bardzo długo i doprowadził do tej smutnej rezygnacji. Ponieważ biedna Jacquetta była całkowicie zdruzgotana, nie było sensu dłużej się opierać. Zresztą jeśli Barnaba włączy się do sprawy, jak przypuszczała Katarzyna, wszystko to będzie wkrótce tylko złym snem. Dlatego postanowiła się poddać.

- Bardzo dobrze! Pójdę do pani de Champdivers! Ale pod jednym warunkiem.

- Jakim? - zapytała Jacquetta.

Nie wiedziała, czy cieszyć się z posłuszeństwa córki, czy też może martwić, że tak szybko zrezygnowała z walki.

- Chcę, aby Sara poszła ze mną!

* * * Wieczorem, kiedy znalazła się sam na sam z Sarą w ich wspólnej izbie, Katarzyna zdecydowała, że nadszedł moment, aby przystąpić do działania.

Nie było już miejsca na sekrety ani tajemnice, bo nazajutrz obydwie miały się udać do pięknego domu ich przyszłej gospodyni. Nie tracąc czasu, Katarzyna opowiedziała Sarze o swojej wyprawie do miasta. Sara nie zmarszczyła nawet brwi na wiadomość, że jej sekret został odkryty.

Uśmiechnęła się nawet lekko, gdyż z głosu dziewczyny wywnioskowała, że ta nie gani jej, a nawet rozumie.

- Czemu mi o tym mówisz dziś wieczór? - zapytała tylko.

- Bo musisz iść tej nocy do Jakuba Marynarza. Zaniesiesz Barnabie list.

Sara nigdy nie dyskutowała ani nie dziwiła się niczemu. Zamiast odpowiedzi wyciągnęła ze swej skrzyni ciemny płaszcz i otuliła się nim.

- Daj - powiedziała.

Katarzyna skreśliła kilka słów, przeczytała je i wysuszyła atrament.

Musisz działać - napisała do Barnaby. - Tylko ty możesz mi pomóc i pamiętaj, że nienawidzę tego człowieka. Zadowolona podała Sarze złożoną kartkę.

- Oto list - powiedziała. - Załatw sprawę szybko.

- Za piętnaście minut Barnaba dostanie twój list. Tylko nie zamykaj drzwi.

Wymknęła się z izby, nie czyniąc hałasu, i choć Katarzyna wytężała słuch, nie usłyszała najmniejszego szmeru kroków ani najsłabszego skrzypnięcia drzwi. Wydawało się, że Sara rozpłynęła się w powietrzu.

Siedzący na drążku Gedeon jedno oko miał zamknięte, a drugim obserwował swoją panią oddającą się niezwykłemu o tej porze zajęciu. Widział, jak przewraca w kufrach, wyciąga z nich suknie, przykłada do siebie, a potem rzuca na posadzkę lub kładzie na łożu. To niezwykłe poruszenie nakłoniło ptaka do dania znaku życia, gdyż wydało mu się, że godzina odpoczynku jeszcze nie nadeszła. Gedeon poruszył skrzydłami, napuszył wspaniałe upierzenie i zaskrzeczał: - Dobrrrry... książę!