- Dzisiaj będzie wielki dzień, moja owieczko - rzekła Cyganka tajemniczo, podając jej koszulę. - Matka z wujem chcą z tobą mówić.

- O czym?... Może wiesz?

- Owszem, wiem, lecz nie mogę ci niczego zdradzić. Katarzyna, zaciekawiona i znająca swój wpływ na starą powierniczkę, stała się przymilna, aby dowiedzieć się czegoś więcej.

- Powiedz przynajmniej, czy to coś przyjemnego?

- Szczerze mówiąc... trudno mi powiedzieć. Może tak... a może nie...

Wstawaj szybko!

Sara zaczęła się krzątać, nalała wody do miednicy, przygotowała ręczniki. Katarzyna, nie zwracając uwagi na podaną jej koszulę, wyskoczyła z łóżka, tak jak ją Pan Bóg stworzył, gdyż nie było w zwyczaju spać w koszuli. Poza tym nigdy nie wstydziła się Sary, która była dla niej drugą matką.

Ta Cyganka wcale się nie zmieniła przez te wszystkie lata. Mimo zbliżającej się czterdziestki nadal była piękną kobietą i nie miała ani jednego siwego włosa. Jedynie jej ciało zaokrągliło się gdzieniegdzie, choć serce pozostało dzikie i niezależne. Potrafiła czasem zniknąć na dwa lub trzy dni i nikt nie wiedział, gdzie się podziewa. Może z wyjątkiem Barnaby... Lecz żebrak umiał dochować tajemnicy, gdyż w jego tajemniczym i niebezpiecznym światku było w zwyczaju trzymać język za zębami.

Katarzyna zabrała się do swojej toalety; poczuła na sobie zadumane spojrzenie Sary.

- Dlaczego tak mi się przyglądasz? - spytała dziewczyna. - Uważasz, że jestem brzydka?

- Brzydka?! Czekasz na komplementy?... Nie, z pewnością nie... raczej nie dosyć brzydka! Bo widzisz, to nie zawsze korzystne dla dziewczyny być zbyt piękną. Patrząc na ciebie, pomyślałam, że niewielu mężczyzn mogłoby ci się oprzeć i nie oszaleć na widok twojego ciała. Ale kobieta taka jak ty, stworzona do miłości, niestety... musi siać równocześnie śmierć...

- Co masz na myśli? - spytała niezmiernie zdziwiona Katarzyna.

Sara często wypowiadała dziwne słowa i przeważnie nie chciała ich wyjaśniać, jakby głośno myślała. Tak też było i tym razem.

- Nic takiego - odparła krótko, podając dziewczynie jej zieloną sukienkę z poprzedniego dnia. - Ubierz się i zejdź na dół!

Kiedy Sara się oddaliła, Katarzyna pospiesznie dokończyła toaletę.

Związała włosy zieloną wstążką i pojawiła się we wspólnej izbie, gdzie czekała na nią rodzina. Mateusz z poważną i zatroskaną miną zajął miejsce w R S fotelu. Jacquetta siedząca naprzeciwko na ławie nerwowo przesuwała paciorki różańca. Oboje nie odzywali się.

- Już jestem - zaszczebiotała wesoło Katarzyna. - Co się stało?

Spojrzeli na nią, jakby ją widzieli po raz pierwszy.

Katarzyna, zauważywszy łzy w oczach matki, podbiegła do niej, uklękła i objęła ją, opierając głowę na matczynych kolanach.

- Matko... co ci jest? Dlaczego płaczesz? Na Boga, co się dzieje?

- To nic, to nic... moje kochanie - z trudem odpowiedziała Jacquetta. - Może to ze szczęścia...

- Jak to... ze szczęścia?

- Ależ tak... być może... Wuj najlepiej wszystko ci opowie.

Mateusz wstał z fotela i zaczął chodzić tam i z powrotem po obszernej izbie. Jego kroki były cięższe niż zwykle i długo zwlekał z zabraniem głosu.

W końcu zatrzymał się przed Katarzyną i zapytał: - Pamiętasz materiały z Italii, które tak ci się spodobały? Ten różowy brokat?...

- Ależ oczywiście! - odparła dziewczyna. - Zamówienie pana Garina de Brazeya, czyż nie tak?

- Właśnie... Jeśli masz na nie ochotę... są twoje... - Jak to... moje?...

Czyżby wuj nagle postradał zmysły? Z jakiej to przyczyny znamienity Garin de Brazey obdarowywałby tak hojnie siostrzenicę dostawcy?

Spojrzenie Katarzyny przenosiło się z matki na wuja, aby się upewnić, czy to nie sen. Obydwoje czekali na jej odpowiedź.

- Lecz... dlaczego? - ponowiła pytanie Katarzyna.

Mateusz odwrócił się, podszedł do okna, wyjrzał na zewnątrz, urwał listek bazylii w doniczce i powrócił do zebranych z zakłopotaną miną.

- Dlatego... że pan de Brazey czyni nam zaszczyt i prosi nas o twoją rękę - wyrzucił z siebie pospiesznie. - Wczoraj odwiedziłem go, a on przedstawił mi swój zamiar, któremu nie mam nic do zarzucenia.

Powtarzam, jest to dla nas wielki zaszczyt - mówił, odzyskawszy pewność siebie.

- Ależ przestań wreszcie! - przerwała Jacquetta. - Nie naciskaj na małą!

- Wcale nie naciskam! - odparł niecierpliwie. - Sam nie jestem pewien, czy pragnę tego małżeństwa. Mówię tylko, jak jest, ot i wszystko! Co o tym sądzisz, Katarzyno?

Katarzyna nie odparła nic. Była to dla niej zbyt wielka niespodzianka, chociaż wydawało jej się od wczoraj, że wielki skarbnik postanowił wkroczyć w jej życie.

- Dlaczego pan Garin chce mnie za żonę? - spytała dociekliwie.

- Zdaje się, że cię kocha - odparł Mateusz. - Nie ma w tym nic dziwnego. Powiedział mi, że nigdy nie spotkał piękniejszej panny, a ja znam więcej takich, którzy sądzą podobnie... Co mam mu odpowiedzieć?

Jacquetta znowu zaprotestowała: - Nie tak szybko, Mateuszu! Wszystko to jest dla naszej dziecinki nowe i nieoczekiwane. Trzeba dać jej czas, aby mogła przyzwyczaić się do tej myśli.

No cóż, należało się przyzwyczaić. W wiernym zwierciadle swej pamięci Katarzyna ujrzała nieco niepokojącą twarz pana Garina z przepaską na oku. Zrozumiała, jakim dumnym i zimnym jest człowiekiem. Przypominał postać z gobelinu, która nagle ożyła. Ale... nie wychodzi się przecież za haftowaną postać!

- Doceniam zaszczyt, jaki mnie spotkał - powiedziała bez wahania - mimo to proszę odpowiedzieć panu de Brazey, że nie zamierzam wychodzić za mąż. Zresztą, nie kocham go... ale tego nie musicie mu mówić.

- Odmawiasz więc?

Mateusz był zdumiony. Spodziewał się, owszem, zdziwienia, być może zachwytu. Oświadczyny tak bogatej i ważnej osobistości mogły przytłoczyć młodą, skromną dziewczynę ogromem zaszczytu. Ale żeby odrzucać je tak bezceremonialnie i bez zastanowienia? Tego poczciwy Mateusz za nic nie mógł pojąć.

Katarzyna usiadła obok matki i wzięła jej dłoń w swoje ręce. Nie była przybita ani wzruszona. Jej piękne, jasne spojrzenie było spokojne i przejrzyste. Odpowiedziała bez emocji: - Oczywiście, że odmawiam. Do tej pory odrzuciłam tyle dobrych partii, które mi znaleźliście, ponieważ nie kochałam. Nie kocham też pana de Brazeya. Dlatego nie wyjdę za niego za mąż.

Żelazna konsekwencja Katarzyny najwyraźniej nie spodobała się Mateuszowi, który zachmurzył się i powiedział, nie ukrywając zawodu: - Czy nie pomyślałaś, że zostałabyś najbogatszą panią w Dijon?

Nosiłabyś najpiękniejsze stroje. Miałabyś wspaniały dom, szafy wypełnione toaletami, o których teraz możesz tylko marzyć, królewską biżuterię, służby bez liku, znalazłabyś się na dworze...

- ...i każdej nocy kładłabym się do łóżka obok mężczyzny, którego nie kocham! - przerwała Katarzyna. - Nie, drogi wuju, nie nalegaj, proszę!

- Na nieszczęście - rzekł Mateusz, nie patrząc jej w oczy - nie możesz odmówić... Musisz wyjść za Garina de Brazeya. To jest rozkaz...

Usłyszawszy te słowa, Katarzyna straciła cierpliwość. Skoczyła na równe nogi i trzęsąc się ze złości, która zabarwiła jej policzki i zapłonęła w oczach tysiącem iskier, stanęła przed Mateuszem.

- Jaki rozkaz? Czyj rozkaz?

- Naszego księcia. Masz, czytaj!

Z kuferka stojącego na stole Mateusz wyjął zwój pergaminu opatrzony książęcymi pieczęciami i podał go Katarzynie.

- Przekazał mi go Garin de Brazey wraz z uroczystymi oświadczynami.

Zanim nadejdzie zima, będziesz panią de Brazey...

Katarzyna spędziła cały dzień zamknięta w swoim pokoju. Nikt do niej nie zaglądał, gdyż wuj Mateusz, przerażony jej wybuchem, uznał, że lepiej jej nie drażnić. Nawet Sara zniknęła, udając się bez żadnych wyjaśnień w sobie tylko znane, tajemnicze miejsce. Siedząc na łóżku ze splecionymi na kolanach rękami, Katarzyna rozmyślała, mając Gedeona za jedyne towarzystwo. Papuga, wyczuwając, że jej pani przeżywa rozterkę, posmutniała i nie wydawała z siebie żadnego głosu. Siedziała na żerdzi ze schowaną w piórach głową i udawała, że śpi.

Katarzynie powoli przechodziła złość, lecz jej serce nadal się buntowało. Sądziła dotąd, że książę był jej życzliwy, a tymczasem wydał ten dziwny rozkaz. Wyjść za pana Garina, człowieka, którego nie kochała, nie wspominając już o tym, że prawie go nie znała! Ponadto sam sposób zała- twienia sprawy był dalece niemiły. Czyżby Filip traktował ją jak swoją własność i decydował o jej losie według własnego uznania, chociaż nawet nie była jego poddaną! Powiedziała przecież Mateuszowi: „Nie jestem poddaną księcia Filipa. Nie muszę i nie będę go słuchać!".

- To dla nas będzie ruina, więzienie... a może i gorzej. Ja jestem poddanym księcia i wiernym obywatelem. Ty mieszkasz pod moim dachem, jesteś moją siostrzenicą. Jesteś więc także jego poddaną, czy chcesz tego, czy nie...

Katarzyna za nic w świecie nie chciała poddać się wielkiemu skarbnikowi, ona, która do tej pory zawsze opierała się podobnym zakusom.

Był, rzecz jasna, Arnold i tamten rozkoszny, a zarazem okrutny poranek.

Ponieważ szczęście ją ominęło, Katarzyna wracając z Flandrii, przyrzekła sobie, że nie będzie należeć do nikogo prócz Arnolda, który posiadł jej myśli i serce, a niewiele brakowało, iżby posiadł jej ciało.

W myślach Katarzyny pojawili się także inni mężczyźni: Garin ze swoją okropną przepaską, młody kapitan de Roussay beznadziejnie w niej zakochany, z miłości do niej gotów popełnić każde szaleństwo. Przez jej głowę przebiegła nagle myśl, czyby nie dać się porwać kapitanowi. Przecież tylko na to czekał... No tak, lecz wtedy musiałaby mu oddać to, czego tak pragnął. Katarzyna nie miała ochoty należeć ani do Jakuba, ani do Garina.