- Przyprowadziliśmy medyka - wyjaśnił Mateusz, widząc zdziwienie starego sługi.

- Dzięki Bogu! Najwyższy czas! On ciągle krwawi!

- Zaraz się nim zajmę - oświadczył Arab, dając znak sługom, aby złożyli ciężary obok łóżka. Podniósł ręce do góry, odrzucając szerokie rękawy aż na ramiona i wprawnym ruchem dotknął czoła rannego.

- Nie ma złamania - stwierdził - tylko żyłka pękła. Niech no ktoś mi przyniesie w naczynku żaru z paleniska!

Piotr zerwał się z miejsca, a Katarzyna stanęła u wezgłowia łóżka.

Mały medyk popatrzył na nią z wyrazem dezaprobaty.

- Czy jesteś żoną tego młodzieńca? - spytał nieufnie.

- Ależ nie! Nawet go nie znam. Pomimo to zostanę przy nim! - oświadczyła stanowczo dziewczyna.

Mały człowieczek najwidoczniej nie lubił kobiet, nie zdołał jednak usunąć Katarzyny. Westchnął pogardliwie, po czym zaczął grzebać w swoim kufrze w stercie błyszczących stalowych narzędzi, niezliczonej liczbie fiolek, małych fajansowych pojemniczków, czarnych, czerwonych, zielonych i białych. Delikatnie wyjął spośród tych przedmiotów coś, co przypominało małą pieczątkę. Miało rączkę zdobioną cyzelowanymi ptakami i liśćmi.

Dokładnie wytarł instrument małym tamponem, uprzednio nasączonym tajemniczym płynem, a następnie włożył go do naczynia wypełnionego żarem, które przyniósł Piotr. Katarzyna wytrzeszczała oczy z przerażenia.

- Co mu zrobicie?Mały medyk nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z Katarzyną, lecz nie potrafił trzymać języka za zębami, gdy chodziło o objaśnienie zabiegu.

- Przecież to oczywiste! Wypalę tę ranę, aby zamknąć przerwaną żyłkę. To samo praktykują wasi beznadziejni medycy.

Zdecydowanym ruchem ujął rączkę narzędzia i zbliżył rozżarzone żelazo do oczyszczonej przez siebie rany. Katarzyna zamknęła oczy, a jej paznokcie odruchowo wpiły się w zaciśniętą dłoń. Usłyszała krzyk rannego i poczuła silną woń spalonej skóry i włosów.

- Delikacik z niego! - skomentował Abu-al-Khayr. - Ledwo musnąłem ranę, a ten już krzyczy.

- Gdyby to wam przyłożono rozżarzone żelazo do skroni - krzyknęła Katarzyna, patrząc z przejęciem na wykrzywioną z bólu twarz młodzieńca - co byście powiedzieli?

- Powiedziałbym, że to dobrze, jeżeli ma zatamować krew i uratować mi życie. Wszyscy możecie zobaczyć, że krew przestała płynąć. Teraz posmaruję ranę cudownym balsamem i za kilka dni pozostanie tylko mała blizna, gdyż rana nie jest zbyt głęboka.

Mówiąc to, wyjął z kufra mały, zielony, fajansowy słoik bogato zdobiony kolorowymi kwiatkami, nabrał z niego na czubek igły odrobinę balsamu, który przyłożył do skroni rannego. Za pomocą małego kawałka kwadracika z płótna roztarł balsam na ranie, po czym ze zdumiewającą zręcznością wykonał niezwykły opatrunek, okręcając nim włosy młodzieńca i zaciskając mocno na żuchwach niczym kobiecy czepek. Katarzyna przyglądała się tym czynnościom z wielkim zainteresowaniem. Ranny pod wpływem balsamu przestał jęczeć, a pokój napełnił się ostrą, lecz przyjemną wonią.

- Co to za balsam? - spytała Katarzyna.

- Nazywamy go balsamem Matarea - odpowiedział obojętnie medyk, nie uważając za stosowne udzielić bliższych wyjaśnień. - Pochodzi z Egiptu... Czy ten człowiek ma więcej ran?

- Obawiam się, że ma złamaną nogę - powiedział milczący dotąd Mateusz.

- Zobaczmy ją! - rzucił medyk.

Nie przejmując się obecnością dziewczyny, odrzucił koce i pościel z rannego, odkrywając ciało młodzieńca, którego Mateusz przy pomocy Piotra rozebrał przed położeniem do łóżka. To nagłe ukazanie się męskiej nagości spowodowało, że sukiennik zaczerwienił się aż po uszy.

- Wyjdź stąd, Katarzyno! - rozkazał groźnie, chwytając siostrzenicę za ramię i próbując wyciągnąć ją z pokoju.

Mały doktor zatrzymał go surowym spojrzeniem.

- Oto śmieszna pruderia chrześcijańska! Ciało mężczyzny jest najwspanialszym dziełem Allacha, podobnie jak ciało konia! Ta kobieta da kiedyś życie mężczyznom takim jak on, dlaczego więc widok ciała miałby obrażać jej oczy? Starożytni Grecy rzeźbili nagie posągi, które zdobiły świą- tynie ich bogów.

- Moja siostrzenica jest jeszcze młodą dziewczyną - zaprotestował Mateusz, nie puszczając ręki Katarzyny.

- Nie będzie nią długo. Jest na to zbyt piękna!... Nie lubię kobiet. Są głupie, krzykliwe i płytkie, ale potrafię ocenić ich urodę... Ta dziewczyna jest arcydziełem w swoim rodzaju... Podobnie jak nasz ranny. Czy widzieliście kiedykolwiek coś bardziej doskonałego niż kształty tego rycerza?

Estetyczny entuzjazm Abu-al-Khayra, którego Mateusz nie był skłonny podzielać, nie przeszkadzał medykowi w zajmowaniu się chorym. Przez cały czas swej wypowiedzi badał delikatnie złamaną nogę rycerza. Mateusz mimo woli wypuścił rękę Katarzyny, podziwiając to opalone ciało, które lśniło lekko w blasku świec. Dziewczyna wróciła na swoje miejsce u wezgłowia chorego i patrzyła uważnie. Mały doktor powiedział prawdę. Ranny rycerz był istotnie wspaniale zbudowany. Pod jego opaloną skórą rysowały się długie muskuły, a na białym prześcieradle rzeźbiły się jego szerokie ramiona, tułów wąski i umięśniony oraz płaski brzuch. Przejęta Katarzyna poczuła, że jej ręce lodowacieją, a policzki zabarwił rumieniec.

Abu-al-Khayr z pomocą swoich niewolników naciągnął nogę, aby wyprostować złamanie.

Nagle z ust rycerza wydobył się cichy szept: - Gdyby ten potwór nie znęcał się tak nade mną, sądziłbym, że znalazłem się w raju, gdyż jesteś z pewnością aniołem!... A może jesteś Różą i wyszłaś prosto z kart powieści starego Lorrisa?

Katarzyna spostrzegła, że dwoje oczu, czarnych jak węgle i błyszczących gorączką, spogląda wprost na nią. Teraz, po odzyskaniu przytomności, z otwartymi oczami, rycerz był uderzająco podobny do Michała.

- Na Boga! Panie... jak się nazywasz? - błagalnym głosem wyszeptała dziewczyna.

Na wykrzywionej z bólu twarzy, zroszonej kroplami potu, zarysował się uśmiech, by szybko ustąpić miejsca potwornemu grymasowi, który na krótko ukazał olśniewająco białe zęby.

- Chciałbym najpierw poznać twoje imię - z trudem powiedział rycerz - lecz byłoby nieprzystojnie pozwolić czekać tak pięknej panience. Nazywam się Arnold de Montsalvy, pan Lasu Kasztanowego w Owernii. Jestem kapitanem Jego Wysokości delfina Karola.

Chcąc lepiej widzieć dziewczynę, ranny próbował podnieść się na łokciu, co spowodowało natychmiastowy sprzeciw małego medyka.

- Jeżeli nie będziesz, panie, leżeć spokojnie, zostaniesz kulawy na całe życie.

Czarne oczy Arnolda, utkwione w Katarzynie, skierowały się ze zdziwieniem na turban medyka i jego niezwykłych pomocników. Przeżegnał się szybko, próbując wyrwać nogę z przytrzymujących ją rąk.

- A któż to taki?! - krzyknął ze złością. - Maur! Niewierny pies! Jakim to prawem odważasz się tknąć chrześcijanina, nie bojąc się, że zostaniesz rozerwany na strzępy?

Abu-al-Khayr westchnął zmęczony. Wsunął ręce do rękawów; skłonił się uprzejmie.

- Szlachetny rycerz woli z pewnością stracić nogę w najbliższym terminie? Nie sądzę, żeby był tutaj inny doktor. No cóż, żałuję bardzo, że ośmieliłem się zatamować jego cenną krew lejącą się strumieniem. O, ja niegodny! Powinienem pozwolić, żeby się wykrwawił aż do ostatniej kropli!

Gniewny i ironiczny ton medyka uśmierzył rozdrażnienie rycerza.

- Słyszy się wiele - rzekł, zmieniając ton - o zręczności tobie podobnych. Zresztą nie mam wyboru. Kontynuuj swoje dzieło, a wynagrodzę cię po królewsku.

- Ciekawe jak?... - wymamrotał pod nosem Abu, podwijając na powrót rękawy. - Miałeś na sobie tylko zbroję, kiedy czcigodny sukiennik cię znalazł.

Mateusz uznał, że rycerz za bardzo przygląda się jego siostrzenicy, stanął między nimi i zaczął opowiadać, jak to znaleźli go nad brzegiem Escaut, jak uwolnili go ze zbroi i przywieźli do oberży. Młody człowiek posmutniał i spoważniał. On z kolei opowiedział swoją historię. Wysłany z poselstwem przez delfina do księcia Burgundii, w asyście jednego tylko giermka, został brutalnie zaatakowany z drugiej strony rzeki przez grupę rozbójników, w połowie Burgundczyków, w połowie Anglików. Napastnicy zrzucili go z konia, okradli i pobili, po czym wrzucili do wody, gdzie o mało nie utonął. Szczęśliwie, płynąc do brzegu w ciężkiej zbroi, natknął się po drodze na ławicę piasku. Nadludzkim wysiłkiem wydostał się na brzeg, gdzie stracił przytomność. Nie wiedział, co mogło się stać z giermkiem.

- Ci bandyci na pewno go zabili - podsumował ze smutkiem. - Będzie mi go brakowało, to był dzielny chłopak.

Katarzyna patrzyła na rycerza jak w obraz, jakby niebiosa uczyniły dla niej cud, oddając jej tego, którego nigdy nie przestała kochać. Między nią a Arnoldem zadzierzgnęły się niewidzialne więzy, które każda chwila, każde spojrzenie czyniło silniejszymi i głębszymi. Widać było, że rycerz marzy, żeby zostać na chwilę sam na sam z dziewczyną. Nawet nie starał się ukryć, że jej uroda zawładnęła nim całkowicie. Toteż ze wszystkich swych sił zaprotestował, kiedy mały medyk zbliżył do jego ust złotą czarkę z tajemniczą miksturą. Chciał ją odepchnąć.

- Mój młody panie - skarcił go Maur - jeżeli chcesz szybko odzyskać siły, musisz spać, to ci pomoże.

- Spać? Ależ ja muszę ruszyć w dalszą drogę, i to jutro! Wiozę list delfina. Muszę jechać do Brugii!

- Masz złamaną nogę i zostaniesz w łóżku! - stracił cierpliwość Arab.

- Możesz już nie zastać księcia w Brugii. Nie miał tam długo zabawić, gdyż wzywały go sprawy do Dijon... My właśnie jedziemy do Dijon - dodała Katarzyna.

W miarę jak mówiła, ciemne oczy Arnolda rozpromieniały się. Kiedy zamilkła, chciał wyciągnąć do niej rękę, a natrafiwszy na suknie Mateusza, R S zmarszczył brew. Po chwili uśmiechnął się, oświadczając, że nic nie uczyni go szczęśliwszym niż wspólna podróż.