Michalina Francuska była córką nieszczęsnego, obłąkanego Karola VI i siostrą delfina Karola, którego opinia publiczna oskarżała o uśmiercenie księcia Jana bez Trwogi, trzy lata wcześniej na moście Montereau. Od momentu otrzymania wieści o zamordowaniu ukochanego ojca nikłe uczucie Filipa Burgundzkiego do żony zgasło tylko dlatego,że była siostrą jego wroga. Odtąd Michalina żyła wyłącznie dla Najwyższego i pomagała biednym. Mieszkańcy Gandawy uwielbiali ją i chowali urazę do ich prawowitego władcy za niechęć do kobiety tak dobrej i łagodnej. Uważali, że R S jest niesprawiedliwy i zbyt surowy.

Rzuciwszy okiem na łagodną twarz Michaliny, Katarzyna natychmiast podzieliła opinię mieszkańców Gandawy i pomyślała, że książę Filip jest głupi. Za jej plecami kuśnierz gandawski szeptał do wuja Mateusza: - Życie naszej biednej księżniczki jest pasmem cierpień. Czyż przeszłego roku książę nie świętował hucznie narodzin bastarda, którego spłodził w związku z panią de Presles? Nasza dobra pani, która nie ma dzieci z wiadomej przyczyny, płakała z tego powodu całymi tygodniami. Lecz on, nieczuły na jej łzy, ogłosił dziecko Wielkim Bastardem Burgundii... jakby miał z czego być dumny!

Szczere serce Katarzyny wezbrało gniewem. Miała ochotę pobiec na ratunek małej księżnej, tak niesłusznie wzgardzonej przez męża!

Tymczasem konno zbliżał się książę Filip we własnej osobie. Jechał w otoczeniu rycerzy w ekwipunku wojennym, mających uczcić pamięć księcia Thierry'ego, który sprowadził relikwię. Książę nosił zbroję z minionej epoki.

Jego ciało od ramion do kolan okrywała żelazna kolczuga, a głowę i szyję druciana siatka; na niej miał spiczasty hełm, spod którego blada, o twardych rysach, owalna twarz była ledwo widoczna. U jego boku wisiał szeroki i płaski miecz. W lewej ręce, osłoniętej kolczą plecionką, dzierżył lancę z zatkniętym proporcem Flandrii. W prawej dłoni trzymał tarczę w kształcie wydłużonego migdała. Panowie z jego świty ubrani byli podobnie, dzięki czemu tworzyli imponujący las czarnych, żelaznych postaci, sztywnych i ponurych. Wzrok Filipa, skierowany ponad głowy zgromadzonych, nie zatrzymywał się na nikim. Jakiż wydawał się wyniosły, zamknięty w sobie i pogardliwy! Katarzyna, pochylona na nowo w ukłonie, pomyślała, że jest w istocie mało sympatyczny.

Nagle, kiedy właśnie podnosiła się z ukłonu, poczuła dwie drżące ręce ściskające jej talię. Zrobiła ruch, aby uwolnić się z uścisku. Sądziła, że ktoś, R S poślizgnąwszy się, uczepił się jej, chcąc uniknąć upadku. Lecz natrętne ręce przesunęły się wzdłuż tułowia i zacisnęły na jej piersiach. Katarzyna krzyknęła z oburzenia. Odwróciła się tak gwałtownie, że aż przekrzywił jej się czepek, i stanęła oko w oko z natrętem, którym okazał się kuśnierz z Gandawy.

- Och! - krzyknęła. - Ty podły wieprzu!

Nie mogąc powstrzymać złości, z całej siły go Spoliczkowała.

Blade lica kupca zaczerwieniły się natychmiast jak maki w sierpniu, a on sam cofnął się, przykładając ręce do twarzy. Lecz Katarzyna nie zamierzała na tym poprzestać. Nie troszcząc się o swe koronkowe nakrycie głowy, które spadło na bruk, uwalniając masę lśniących włosów, rzuciła się w ślad za zuchwalcem pomimo wysiłków Mateusza mitygującego te zapędy.

- Ależ, droga siostrzenico, postradałaś zmysły, czy co? - krzyczał.

- Zmysły, wuju? No więc dobrze! Spytaj tego nikczemnika, śmierdzącego handlarza skór, co zrobił. Ciekawe, czy odważy się przyznać!

Tymczasem kuśnierz przemykał w kierunku ciemnych Hal, chcą ukryć się w ich mrocznym wnętrzu, lecz nie zdołał przebrnąć przez tłum. Ubawieni tym zajściem gapie podzielili się na stronników mężczyzny i na tych, którzy przyznawali rację dziewczynie.

- Cóż to! - parsknął kupiec korzenny o zwalistej sylwetce. - Żeby już nawet nie można było uszczypnąć dziewczyny, nie wywołując skandalu!

Młoda kobieta o świeżej cerze, okrągłej twarzy i bystrym spojrzeniu odparła na to: - Ja również chciałabym widzieć minę tego, który odważyłby się ścisnąć mnie w tłoku. Dziewczyna dobrze zrobiła, ja takiemu nicponiowi wydrapałabym oczy!Katarzyna najwyraźniej miała podobny zamiar. W rogu Hal rozgorzała ostra bitwa, która zwróciła uwagę wszystkich. Przeciwnicy nie spostrzegli nawet, że procesja stanęła. Przez zgiełk przedarł się donośny, R S surowy głos.

- Hej, straże!... Zatrzymać mi tych ludzi, którzy zakłócają procesję!

Był to głos samego księcia, który zatrzymał się w pobliżu Hal, sztywny w swojej żelaznej kolczudze, i czekał. Natychmiast czterech łuczników z jego straży osobistej otoczyło zapaśników. Katarzynę odciągnięto od broniącego się zajadle przeciwnika; pojmana przez dwóch łuczników, została doprowadzona przed oblicze Filipa Burgundzkiego, pomimo błagań przerażonego wuja, by ją puszczono. Dziewczyna ciągle nie mogła się uspokoić. Broniła się rękami i nogami; kiedy w końcu udało się ją obezwładnić, złociste włosy spływały z jej okrągłych ramion, które błysnęły spod rozerwanego w czasie szamotaniny kołnierza. Podniosła na księcia dziko błyszczące oczy. Ich spojrzenia skrzyżowały się niczym miecze.

Krótką chwilę mierzyli się wzrokiem, jak to robią przeciwnicy przed pojedynkiem, on surowy i wyniosły na swoim koniu, ona nastroszona jak kogut gotowy do walki na śmierć i życie. Wokół nich zapanowała śmiertelna cisza, przerywana jedynie lamentami Mateusza.

- Co tu się dzieje? - spytał sucho książę.

Odpowiedział mu jeden z łuczników tarmoszący ledwie zipiącego gandawianina.

- Ten człowiek skorzystał ze ścisku, aby spoufalić się nieco z dziewczyną, panie. A ona skoczyła mu do oczu.

Filip rzucił twarde spojrzenie, pełne bezlitosnej pogardy, na rozkwaszoną twarz kuśnierza, potem skierował wzrok na Katarzynę. Ta - pewna swoich racji i zbyt dumna, aby się usprawiedliwiać czy prosić o łaskę - czekała bez słowa. Książę rozkazał: - Zabierzcie ich! Zajmę się tym później!

Przez chwilę mówił cicho, nachylony w stronę dowódcy straży, kapitana Jakuba de Roussaya, po czym zawróciwszy swego konia, zajął poprzednie miejsce w orszaku. Procesja ruszyła dalej wśród pieśni kościelnych i zapachu kadzideł.

Kapitan de Roussay musiał poczekać, aż przejdzie orszak złożony z żywych obrazów przedstawiających sceny ze Starego i Nowego Testamentu.

Dopiero teraz mógł zabrać aresztowanych, by zgodnie z rozkazem księcia zaprowadzić ich do pałacu.

Wuj Mateusz rwał włosy z głowy, a młoda kobieta, która wzięła Katarzynę w obronę, próbowała go pocieszyć. Kupiec wyobrażał już sobie serię nieszczęść, jaka miała nastąpić. Z pewnością Katarzynę wrzucą do lochu, potem osądzą i powieszą albo spalą jako świętokradczynię... Jemu spalą dom, wyrzucą go z miasta i będzie się odtąd tułał po świecie, żebrząc o chleb, zewsząd szczuty jak pies, aż Pan Bóg zlituje się nad nim i wezwie go do siebie...

Natomiast Katarzyna uspokoiła się już i zachowywała kamienny spokój. Łucznicy związali jej ręce, lecz ona stała dumnie wyprostowana w swojej podartej sukience, z rozpuszczonymi włosami, gardząc zarówno pochlebnymi, jak i rubasznymi czy wprost sprośnymi docinkami na temat swojej urody. Nie przeszkadzały jej też wszystkie łakome spojrzenia, a nawet wydawało się jej śmieszne, że kapitan de Roussay odwracał oczy, speszony, jeżeli przez przypadek ich wzrok się spotykał. Roussay był młody i było widoczne, że aparycja pojmanej podnieca go niezmiernie.

Przedzierając się z trudnością przez tłum, kapitan przeprowadził więźniów przez plac i stanął u wejścia do pałacu. Przed Mateuszem, który ledwo dysząc, biegł za nimi, skrzyżowały się lance strażników i biedaczysko musiał zrezygnować ze śledzenia dalszych losów siostrzenicy. Pogrążony w rozpaczy, usiadł na kamieniu, roniąc rzewne łzy, był bowiem przekonany, że nigdy więcej nie ujrzy swej ulubienicy, chyba że dopiero na szafocie.

Po przekroczeniu bram pałacu Katarzynę i jej przeciwnika rozdzielono.

Kuśnierza poprowadzono na dziedziniec,a dziewczynę de Roussay osobiście powiódł do dużych schodów.

- Panie, czy prowadzisz mnie do więzienia? - spytała.

De Roussay nie odpowiedział. Z niewzruszoną twarzą widoczną spod podniesionej przyłbicy szedł przed siebie jak automat. Wolał na nią nie patrzeć, gdyż czuł, że zmięknie, gdy tylko jego oczy spoczną na twarzy dziewczyny. Po raz pierwszy w życiu znienawidził swe obowiązki!

Przeszli schodami do długiej galerii prowadzącej do olbrzymiej, umeblowanej z przepychem komnaty, przez mniejszą salę obwieszoną bogatymi arrasami przedstawiającymi ludzkie postacie. Kapitan podszedł do jednego z nich i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w ścianie otworzyły się bezszelestnie drzwi.

- Wejdź - powiedział krótko.

Zdumiona Katarzyna dopiero teraz zauważyła, że tylko kapitan stanowił całą jej eskortę, a łucznicy zniknęli. Na progu de Roussay jednym cięciem sztyletu uwolnił z więzów swojego więźnia i pchnął lekko do środka. Drzwi zamknęły się za nią niepostrzeżenie. Kiedy Katarzyna od- wróciła się, aby sprawdzić, czy kapitan idzie za nią, oniemiała ze zdziwienia: drzwi zniknęły w obramowaniu muru! Westchnąwszy z rezygnacją, powoli zaczęła się rozglądać po swoim więzieniu.

Znajdowała się w komnacie niewielkiej, lecz urządzonej z wyjątkowym przepychem. Ściany obite były złotą tkaniną, na środku stało łoże przykryte czarnym welurem. U wezgłowia nie było żadnego herbu.

Ciemne zasłony złączono spinkami ze szczerego złota wysadzanymi szmaragdami i przewiązano złotymi sznurami. Obok wysokiego, białego kominka miał swoje miejsce hebanowy stolik, na którym stały pozłacane naczynia, a wśród nich pyszniła się kryształowa czara ze złotą podstawką i przykrywką wysadzaną dużymi, okrągłymi perłami. Pomiędzy dwoma oknami umieszczony był hebanowy kufer, a na nim złota misa wypełniona szkarłatnymi różami.