Katarzyna pogrążona była w smutku także z powodu dziwnego zachowania Luizy. Odzyskawszy przytomność, dziewczyna najpierw spojrzała ze zdziwieniem na znane i nieznane twarze pochylające się nad nią, na zapłakaną twarz matki i wesołe oczy Katarzyny. Lecz zamiast dać upust radości z odnalezienia rodziny, rzucić się na szyję kochanych istot, przycupnęła bojaźliwie w kącie, wśród piętrzących się beczek, zwojów skóry, glinianych naczyń i miarek do drewna i ziarna.

- Nie dotykajcie mnie! - krzyknęła tak dziko, że siostra zdrętwiała.

Zrozpaczona Jacquetta wyciągnęła do niej ręce.

- Moja maleńka... moja Luiza! To ja, twoja matka... Nie poznajesz własnej matki? Już mnie nie kochasz?

Luiza skuliła się tylko bardziej, przybierając wygląd osaczonego zwierzęcia. Na wychudłej twarzy przyciągały wzrok jej rozszerzone z przerażenia, wyblakłe oczy. Przy tym zaciskała ręce na piersiach tak kurczowo, aż posiniały w stawach.

- Nie dotykajcie mnie! Jestem zbrukana, nieczysta!... Jestem błotem i plugastwem!... Mogę tylko wzbudzić wstręt w każdej uczciwej niewieście.

Już nie jestem twoją córką, tylko rozpustnicą, kochanką oprawcy Caboche'a... Idźcie sobie wszyscy i zostawcie mnie w spokoju...

Jacquetta chciała do niej podejść, lecz Luiza odpełzła dalej, czołgając się w popielatym kurzu pokrywającym podłogę, jak gdyby ręka jej matki była rozpalonym żelazem. Sara postanowiła położyć temu kres. Jednym skokiem rzuciła się na Luizę i unieruchomiła ją w swych silnych ramionach.

Nie było czasu do stracenia.

- Ja cię mogę dotknąć, moje dziecko. Ja również, dawno temu, miałam do czynienia z tym potworem. Nie powinnaś się przejmować ani gnębić biednej matki, ponieważ on zbrukał tylko twoje ciało. Twoja dusza pozostała czysta, gdyż ty tego nie chciałaś.

- Nie, nie chciałam - wyła Luiza - lecz czasem jego pieszczoty sprawiały mi przyjemność. Gdy jego ręce dotykały mojego ciała, kiedy mnie brał, krzyczałam z rozkoszy... Czasami go pożądałam. Ja, która żyłam tylko dla Boga... pragnęłam tylko Boga...

- Skąd można wiedzieć, że się chce tylko Boga, jeśli nie spróbuje się miłości ziemskiej, moje dziecko? - rzekł Barnaba, wzruszając ramionami. - Teraz wyciągnęliśmy cię z tego i chcemy zabrać ze sobą. Za chwilę odpłyniemy. A może wolisz wrócić do Caboche'a?

Luiza wzdrygnęła się z przerażenia, nie mogąc oddalić od siebie przeklętego obrazu swego grzechu.

- Och nie, nie! Wolałabym raczej śmierć!

- Zadanie sobie śmierci jest w oczach Boga większym grzechem niż oddanie się mężczyźnie... nawet jeśli znajdowało się w tym upodobanie.

- Chciałabym zniszczyć to bezwstydne, zbrukane ciało...

- Tymczasem spóźnimy się przez ciebie na barkę - przerwał Luizie Barnaba, wymierzając jej cios w czubek podbródka. Nie za mocno, ot tyle, ile trzeba, aby dziewczyna na nowo straciła przytomność. Krzyk oburzonej Jacquetty nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. - Zmarnowaliśmy zbyt wiele czasu! Ubierzcie się szybko i przenieśmy ją na barkę. W drodze będziemy mieli dosyć okazji, by przemówić jej do rozsądku. Trzeba tylko pilnie uważać, żeby nie przyszło jej do głowy przeleźć przez burtę...

Te polecenia zostały wykonane punkt po punkcie. Zemdloną Luizę okryto i ułożono w czymś w rodzaju kabiny służącej marynarzom za schronienie. Sara i Jacquetta przejęły nad nią pieczę. Można było rozpocząć podróż.

Barnaba rozparłszy się na zwoju lin i wyciągnąwszy wygodnie długie nogi, obserwował Katarzynę. Siedziała, obejmując rękami swoje chude kolana, ze wzrokiem utkwionym w dal, a po jej policzkach spływały łzy. To, co usłyszała, głęboko ją poruszyło, gdyż przypominało potworności z dziedzińca cudów. Barnaba powiedział słowo „miłość", o której Luiza mówiła z obrzydzeniem. To, co widziała na dziedzińcu, nie mogło być miłością.

Miłość musiała być tym czymś, co poczuła nagle, gdy zobaczyła Michała: słodkim ściśnięciem serca, chęcią, aby być czułą i delikatną, i przemawiać pieszczotliwie. Tymczasem Luiza krzyczała, jakby ją torturowano.

Wydawała się szalona.

Barnaba otoczył Katarzynę ramieniem.

- Luiza wyzdrowieje, maleńka. Nie jest sama. Takimi cierpieniami Bóg doświadcza ludzi od początku świata. Leczenie może potrwać długo, ponieważ ma sztywne zasady i jest przesadnie pobożna. Trzeba będzie dużo cierpliwości, zanim odzyska chęć do życia. Co do Landry'ego, to z pewnością cię odnajdzie któregoś dnia. Ten chłopiec wie, czego chce, i należy do tych, którzy idą prosto przed siebie, nie zważając na przeszkody.

Jeżeli powiedział, że chce zostać rycerzem księcia Burgundii, to dopnie swego, wierz mi!

Katarzyna spojrzała na Barnabę z wdzięcznością. Jego przyjacielska intuicja podsuwała mu odpowiedzi na pytania, których wcale mu nie zadała.

Dziewczyna poczuła się bezpiecznie. Barnaba wyjrzał za burtę.

- Popatrz, jaki piękny jest Paryż. To największe i najpiękniejsze miasto na świecie. Dijon też ci się spodoba, zobaczysz...

Barka mijała właśnie most Pod Młynami, następnie potężne łuki sąsiadującego z nim Pont-au-Change w miejscu, gdzie stał dom Katarzyny.

Dziewczyna rzuciła ostatnie spojrzenie na okienko, przez które usiłował uciec Michał, po czym szybko odwróciła głowę. Dalej z dna rzeki wyrastał gąszcz pali, na których wkrótce miał stanąć most Notre Dame. Trzy tygodnie temu król we własnej osobie, odzyskawszy na krótko rozsądek, wbił kafarem pierwszy pal. Zwisały jeszcze z niego smętne girlandy...

Wokół wznosiły się wieże i dzwonnice stolicy, pałace możnych panów, z ogrodami opadającymi aż do rzeki, prostokątne wieże Notre Dame, rysujące się na złocistym niebie, naprzeciwko placu Greve, gdzie czekały na skazańców szubienica i koło tortur. Dalej był port załadunku siana Saint-Pol z płaskimi barkami, za nim pałac i ogrody królewskie, a także wysmukłe wieżyczki pałacu arcybiskupów z Sens. Z drugiej strony rozciągały się Wyspa Królów i wyspa Notre Dame, obydwie porośnięte trawą, z pastwiskami i srebrzystymi wierzbami. Wzrok Katarzyny spoczął na murach potężnego klasztoru celestynów, oddzielonego wąskim kanałem od małej, piaszczystej wysepki Louviaux. Tu, w miejscu, gdzie stała groźna, przysadzista wieża Barbeau, wybudowana ongiś przez króla Filipa, kończył się Paryż. Przy niej brał początek mur obronny ciągnący się aż do Bastylii, a także potężny łańcuch, którym na noc zagradzano Sekwanę. W lipcowym słońcu drzew wszystkie te urządzenia obronne wydawały się mniej surowe.

Nawet kamienie stawały się przyjazne... Ciszę przerwał Barnaba: To miast wszystkich jest królowa, Studnia, źródło nauk wszelkich, Nad Sekwaną położona, Lasów, łąk i winnic, Dóbr żywota doczesnego Więcej ma niż inne miasta. Także obcy ją kochają I kochać będą, Bo piękna jest tak, Że innego takiego miasta nigdzie nie znajdą, Gdyż nic nie równa się Paryżowi... * - Jakież to piękne! - rzekła Katarzyna, kładąc swą zmęczoną głowę na ramieniu żebraka.

Przewoźnicy zaintonowali piosenkę, która podkreślała rytmiczność ich ruchów. Nie pozostawało nic innego, jak dać się prowadzić przeznaczeniu, zostawiając za sobą wspomnienia i dawne smutki. Katarzyna pragnęła unieść ze sobą jedynie obraz Michała de Montsalvy'ego, wyryty na zawsze w głębi jej serca. Zielone brzegi Sekwany przesuwały się powoli. Katarzyna poczuła, że morzy ją sen...

* Wiersz o Paryżu francuskiego poety E. Descganps'a (1346-1406) (przyp. tłum.).

Część pierwsza Droga przez Flandrię (1422)

Rozdział trzeci

Procesja świętej krwi

Oberża Pod Koroną Cierniową była jedną z najlepiej zaopatrzonych i najbardziej uczęszczanych w Brugii. Mieściła się przy Wollestraat, ulicy Sukienników, między Grand- Place a Wybrzeżem Różańcowym. Odwiedzała ją liczna klientela sukienników, handlarzy wełną i innymi towarami, przybywających z całego świata. Świetność oberży podkreślały wysoka, rzeźbiona fasada i blask okien, wykonanych z małych kolorowych szybek oprawionych w ołów. O jej zamożności świadczyły wspaniałe zapachy do- chodzące z obszernej kuchni, błyszczącej rzędami miedzianych, cynowych i fajansowych naczyń, świeżość strojów i powiewnych czepków służących, a zwłaszcza okrągły brzuch jegomości Gasparda Cornelisa, jej wesołego właściciela.

Jednakże cała uwaga Katarzyny, przyzwyczajonej już w czasie poprzednich podróży do zasobności Korony Cierniowej, skupiała się tego dnia na wzmożonym ruchu ulicznym. Od poranka wszyscy się przechadzali, obnosząc swe najpiękniejsze szaty. Na wpół ubrana, z włosami opadającymi w nieładzie i grzebieniem w ręku, dziewczyna wychylała się, ile tylko mogła, z okna swego pokoju, głucha na wyrzekanie wuja Mateusza dobiegające z sąsiedniego pokoju. Sukiennik po załatwieniu swoich spraw miał zamiar wyruszyć do Dijon bladym świtem, lecz Katarzyna wymusiła na nim obietnicę, że wyjadą dopiero wieczorem, chciała bowiem uczestniczyć w słynnej procesji Świętej Krwi, największym święcie Brugii. Udało się jej bez większych trudności przekonać wuja. Mateusz trochę pogderał, bo według niego wszelkie uroczystości są zawsze okazją do wydawania złota garściami.

Powtarzał, że w Burgundii czekają na niego w sprawach niecierpiących zwłoki, lecz w końcu dał się udobruchać... jak zwykle, gdyż nie potrafił niczego odmówić uroczej siostrzenicy. Do tego poczciwy ten człowiek zachował się szarmancko, ofiarowując miłemu natrętowi prześliczny czepek, cały z białych koronek, a do niego złote agrafki.

Zmęczony próżnym zrzędzeniem oraz poganianiem służących, którzy ładowali na muły zakupione przez niego towary, Mateusz wszedł do pokoju Katarzyny. Zobaczywszy, że jej toaleta niewiele się zmieniła i że dziewczyna wygląda przez okno wychylona prawie do połowy, rozgniewał się na dobre: - Jak to? Jeszcze niegotowa? Procesja za kilka minut wyjdzie z bazyliki, a ty nawet nie jesteś uczesana!