Wyglądał na średnio zamożnego kupca, który porzucił handel. Katarzyna miała uchodzić za jego wnuczka.

Jedynie Sara pozostała w swoim codziennym stroju, ponieważ miał być pomocny w akcji. Wszyscy opuścili dziedziniec Saint-Sauveur i dopiero na granicy królestwa żebraków podzielili się na dwie grupy. Każda z nich poszła w swoją stronę: Katarzyna, Sara i Barnaba przez dziedziniec królewskiej mennicy, a Landry i Jacquetta wzdłuż pałacu d'Alengon i Luwru.

Machefer i jego kompania powinni byli już znajdować się na wyspie i w pobliżu targu Notre Dame.

Katarzyna pomimo niebezpieczeństwa, na jakie się narażała, czuła się najszczęśliwsza na świecie na myśl o czekającej ją przygodzie. Jakże cudownie było wyjść znowu na ulicę, zobaczyć słońce i poczuć ciepły podmuch wiatru na policzkach!

Dzwon kościoła Saint-Germain d'Auxerrois wydzwaniał trzecią, kiedy Jacquetta i Landry przechodzili przed świątynią, kierując się w stronę nadbrzeża. Tłumy ciągnęły do trasy przejścia skazańca. Tu i tam widać było też kuglarzy, linoskoczków, treserów zwierząt i wróżbitów. Nic tak nie przyciągało gawiedzi jak egzekucja. Był to dzień powszechnej radości z wszystkimi oznakami prawdziwego święta. Śmierć nie miała znaczenia...

W tym czasie Katarzyna, Barnaba i Sara szli w górę rzeki. Dla dziewczyny przyszła ciężka chwila, kiedy ujrzała most Pont-au-Change.

Dom rodzinny jeszcze stał, ale z jego rozprutych murów sypał się tynk, okna ziały otworami, ukazując puste wnętrza, a piękny niegdyś szyld został zerwany. Budynek był szkieletem, z którego uleciała dusza. Katarzyna zacisnęła oczy, pragnąc uciec jak najdalej. Barnaba przyspieszył kroku, ściskając rękę dziewczyny.

- Odwagi! - wyszeptał. - Czasami potrzeba jej bardzo dużo. Wkrótce będziesz mieć drugi dom.

- Lecz nie odzyskam ojca... - odpowiedziała przez łzy.

- Ja miałem siedem lat, kiedy straże przyszły po mojego. Gdy pomyślę, jaką straszną zginął śmiercią, dałbym wiele, żeby został powieszony.

- Co mu zrobiono?

- To, co zwykle robi się z fałszerzami pieniędzy: ugotowano go w Morimont, w Dijon!

Katarzyna wydała okrzyk zgrozy, ale przestała płakać i szła dalej, nie odzywając się. Siłą woli odpędziła okrutne wspomnienia, które poruszyły jej R S serce w momencie, kiedy powinna być dzielna. Po przybyciu na rynek dostrzegli Machefera i jego ludzi poprzebieranych już to za żołnierzy, już to za mieszczan, a nawet mnichów. Wałęsali się po okolicy, czekając na umówioną godzinę. Jedynie Machefer zachował swoje łachmany żebracze.

W końcu Barnaba wskazał dyskretnie zamknięty na cztery spusty dom flaczarki.

- Zaczynaj, Saro!

Cyganka odpowiedziała mu skinieniem głowy i kręcąc biodrami oraz cicho nucąc, niespiesznie wyszła na ulicę. W ręku trzymała tamburyn, którym potrząsała w rytm piosenki. Stopniowo śpiew jej stawał się donośniejszy, wyraźniejszy, lecz barbarzyńskie słowa pozostały niezrozumiałe. Była to dziwna melodia, przerywana chwilami ciszy lub wy- sokimi dźwiękami podobnymi do krzyków, a lekko zachrypnięty głos Sary nadawał pieśni tajemniczą głębię i moc. Katarzyna słuchała jak zaklęta. W oknach pojawiły się twarze, zatrzymało się kilku przechodniów. Machefer podszedł do Barnaby pod pozorem prośby o jałmużnę.

- Jeżeli stara nie otworzy, trzeba będzie wyważyć drzwi, co? - Barnaba, pogrzebawszy w swojej sakiewce, wyciągnął jednego sola i wcisnął do brudnej dłoni żebraka.

- Oczywiście, chociaż wolałbym tego uniknąć. Przy wyłamywaniu drzwi jest sporo hałasu.

W oknach flaczarki nikt się nie zjawił. Dom wydawał się wymarły.

Nagle Katarzyna pobladła i chwyciła Barnabę za rękaw.

- O Boże!... To Marion!... - powiedziała z przerażeniem na widok zwalistej postaci, która ukazała się w głębi uliczki. Barnaba uniósł pytająco brwi.

- Czy to nie wasza dawna służąca? Ta, przez którą...

- Tak, to ona. Nie mogę znieść jej widoku! - Katarzyna chciała rzucić się do ucieczki, lecz Barnaba mocno ją przytrzymał.

- Dokąd to, moja panno!? Dobry żołnierz nie opuszcza pola bitwy w obliczu nieprzyjaciela. Rozumiem, nie chcesz spotkać się z tą kobietą, bo nie wygląda zbyt mile, ale musisz tu zostać, moje ty chucherko!

- A jeśli mnie rozpozna?

- W tym przebraniu? Zdziwiłbym się, a zresztą coś mi się widzi, że biedaczka nie jest w stanie rozpoznać kogokolwiek.

W rzeczy samej, gruba kobieta wlokła się, zataczając, od domu do domu bez zachowania stałego kierunku. Katarzyna zmartwiała na myśl, co by rzekła matka, widząc swą mleczną siostrę w takim stanie. Marion bardzo się zmieniła przez ostatnie dwa miesiące: była jeszcze grubsza i brudna nie do opisania. Jej fartuch, niegdyś bielutki i wykrochmalony, stanowił przegląd wszelkich możliwych potraw i napojów. Niedokładnie też przykrywał jej pękającą w szwach i z wystrzępionymi brzegami sukienkę. Spod zmiętego czepca wysuwały się kosmyki tłustych włosów, a z na wpół otwartych ust wydobywał się niezrozumiały bełkot. Z błędnym wzrokiem i ze zwisającymi rękami sunęła ulicą, nie wiedząc, co się wokół dzieje. Przeszła, nie zatrzymując się, by posłuchać śpiewu Sary, której nawet nie zauważyła.

Tymczasem pieśń Cyganki i jej taniec osiągnęły dziką moc. Drzwi jejmość Caboche uchyliły się, ukazując zaciekawioną twarz flaczarki.

- Dalej, Saro, dalej! - syknął Barnaba.

Cyganka przerwała nagle występ, skoczyła do progu, wsunęła stopę między półprzymknięte drzwi, po czym zawołała: - Przepowiem jejmości przyszłość! Z ręki, z czystej wody i z popiołu!

Za jedyne dwa sole! Daj mi swą dłoń, piękna pani!

Zaskoczona matka Caboche'a chciała zamknąć drzwi, a gdy to się nie udało, zaczęła kląć jak szewc. Im głośniej krzyczała, tym bardziej Sara stawała się natrętna, obiecując jej przyszłość usianą różami. Na tak korzystne R S przepowiednie matka Caboche'a odpowiedziała niezbyt pochlebnymi epitetami na temat rodziców Cyganki i jej samej. Te popisy krasomówcze trwały wystarczająco długo, by dać czas ludziom Machefera na zebranie się.

- Dalej! - rzucił król żebraków. - Naprzód!!!

Dwa tuziny ludzi Machefera rzuciło się na drzwi. W okamgnieniu matka Caboche'a została zagarnięta przez falę napastników do wnętrza swojego kramu. Sara, straciwszy równowagę przy natarciu, potoczyła się aż na środek ulicy, przy czym śmiała się zadowolona.

- Nic ci się nie stało? - zaniepokoił się żebrak i pośpieszył, by ją podnieść.

- Nie, nic. Tyle tylko, że pięść Machefera, wymierzona w jejmość Caboche, pomyliła kierunek i walnęła mnie prosto w oko. Będę mieć ślicznego siniaka. Ależ on wali na oślep, co za zwierzę! Myślałam, że mi urwie głowę.

Rzeczywiście, skóra wokół lewego oka Sary zaczęła przybierać w sposób niepokojący odcień fioletu, lecz ona sama nie traciła animuszu.

Tymczasem włóczędzy opanowali dom flaczarki, napełniając go niebywałym zgiełkiem, nad którym górowały wrzaski ofiary. Można było przypuszczać, że napastnicy nie ograniczają swoich poczynań do odnalezienia Luizy. Po kilku chwilach w drzwiach domu ukazał się Machefer, niosąc w ramionach dziewczynę przyodzianą tylko w długą białą koszulę. Jej jasne włosy rozsypały się na ramieniu żebraka.

- Czy to „to"? - zapytał.

- Luizo! Luizo!... - krzyknęła Katarzyna, chwyciwszy bezwładną rękę siostry. - Mój Boże!... Ona nie żyje!... - Jej oczy napełniły się łzami.

Barnaba wybuchnął śmiechem.

- Ależ nie, moja mała, ona tylko zemdlała. Teraz musimy się pospieszyć. Ocucimy ją w nadbrzeżnych składach.

W istocie, dziewczyna zwisała bez życia, z zamkniętymi oczami. Była niesłychanie blada i miała podkrążone oczy, jej oddech był ledwie wyczuwalny. Sara zmarszczyła brwi.

- Spieszcie się, ona jest taka blada. To mi się nie podoba.

Machefer nie kazał sobie tego powtarzać dwa razy. Zostawiwszy swoich ludzi plądrujących dom, ruszył z nimi uliczkami wyspy La Cite. Był to szaleńczy bieg, lecz Katarzynie bardzo się podobał. Luiza była uratowana!... Potem popłynie łodzią, zobaczy kawał świata! Rozpoczynała się wielka przygoda, zacierająca głębokie ślady niedawnych przeżyć.

Sekwanę przebyli jednym skokiem. Zdawało się, że Machefer, choć obarczony zemdloną, dosłownie fruwał i kompani z trudnością dotrzymywali mu kroku. W końcu dotarli do piaszczystego wybrzeża, tonącego w oślepiającym słońcu. Bramy składu kupców prowadzące do ciemnego i cie- płego wnętrza zamknęły się za nimi ciężko.

Jacquetta wypatrywała ich od dawna. Szlochając, rzuciła się ku Luizie, lecz Sara odsunęła ją oschle.

- Ona potrzebuje pomocy, nie łez. Pozwól, że się tym zajmę.

Katarzyna, zadowolona, przycupnęła w zakurzonym kącie i powoli przychodziła do siebie. Godzinę później, siedząc na dziobie barki obok Barnaby, spoglądała na Paryż. Po jej policzkach spływały łzy, łzy rozstania z Landrym. Nie przypuszczała nawet, że będzie to takie bolesne. Nieoczekiwanie zdała sobie sprawę z roli, jaką ten chłopiec odegrał w jej życiu. On również był tak przejęty, że nie potrafił powstrzymać łzy, która zwilżyła policzek Katarzyny. Całując go pierwszy i ostatni raz, poczuła ściskanie w gardle. Nie mogła wymówić ani słowa. Landry powiedział: - Odwiedzę cię na pewno, przysięgam. Zostanę rycerzem i zaciągnę się na służbę do księcia Burgundii. Spotkamy się znowu, jestem tego pewny...

Uśmiechnął się, próbując być dzielny, lecz serce nie chciało go słuchać; kąciki ust ciągle mu opadały. Barnaba przerwał to pożegnanie i prawie siłą umieścił Katarzynę na barce. Uniósł ją jak tobołek, podczas gdy ona płakała rzewnymi łzami.

Marynarze chwycili długie żerdzie i odbili od grząskiego dna rzeki.

Barka oddalała się powoli, przecinając żółtą od piachu i mułu wodę. Ciężko było wiosłować w górę rzeki, dlatego uciekinierzy trzymali się blisko brzegu, gdzie prąd był słabszy.