- Czego chcesz? Chłopak powiedział mi, że mnie potrzebujesz, i to zaraz! - zawołał.

- To prawda. Posłuchaj, Machefer, nie zawsze się zgadzamy, ty i ja, ale ty tu jesteś panem i nigdy nie zdradzasz swych przyjaciół. Pewnie będziesz się śmiać, bo to, co ci proponuję, to dobry uczynek.

- Kpisz ze mnie?

- Skądże! Posłuchaj lepiej!...

Barnaba szybko wyjaśnił Macheferowi, czego od niego oczekiwał. Ten słuchał w milczeniu, usuwając ze skóry przyklejone wrzody. Kiedy Barnaba skończył, zapytał: - Dziewczyna jest ładna?

Barnaba ukradkiem ścisnął dłoń Jacquetty, żeby powstrzymać jej reakcję, i odpowiedział spokojnie: - Jest miła, ale nic poza tym. Blondynka, lecz zbyt blada. Nie spodoba ci się... do tego nie lubi mężczyzn. Cała zapatrzona w Boga. Zostanie zakonnicą.

- Takie bywają przyjemniutkie... - rzekł Machefer zadumany. - W tej chwili Caboche jest silny. Atakować go to ciężka sprawa.

- Nie dla ciebie! Czego się boisz? Dzisiaj ma władzę, jutro może ją stracić.

- Możliwe, lecz co zarobię w tej całej historii oprócz guzów?

- Nic - odparł twardo Barnaba. - Tylko wdzięczność. Dotąd o nic cię nie prosiłem. Niebawem zobaczę się z moim panem, królem bractwa żebraczego. Mam donieść Jakubowi Marynarzowi, że Jednooki Machefer niczego nie zrobi bezinteresownie i nie chce oddać przysługi przyjacielowi?

Rozmowa żebraków zirytowała Katarzynę w najwyższym stopniu.

Dziewczyna płonęła z niecierpliwości, pragnęła, żeby szybko zabrali się do dzieła. Po co tyle niepotrzebnych słów, kiedy Luiza czekała na wyrwanie ze szponów oprawców? Tymczasem były to już ostatnie uwagi Machefera. Siedząc na schodku, drapał się po głowie i targał uszy. W końcu, odcharknąwszy, splunął na pięć kroków i wstał powoli.

- Dobrze. Zgadzam się. Musimy pogadać i zobaczyć, co się da zrobić.

- Wiedziałem, że można na ciebie liczyć! - wykrzyknął Barnaba. - Chodźmy teraz do Łakomej Zerzabeli wypić szklanicę piwa i ustalić szczegóły. Poczekamy, aż zapadnie noc. To noc świętojańska i będzie wielki ruch wokół ognisk...

Obaj żebracy wyszli, kierując swe kroki do gospody, którą prowadziła Zerzabela, sprzedajna dziewka, umiejąca jak nikt inny przyciągać liczną klientelę. Jacquetta odprowadziła ich wzrokiem pełnym obawy.

- I pomyśleć, że jestem zmuszona powierzyć ratunek córki takiej kreaturze - powiedziała, z trudem powstrzymując łzy.

- Najważniejsze - odparła z pewnością siebie Katarzyna - to odnaleźć Luizę i sprowadzić ją do domu.

Sara uśmiechając się, przyciągnęła dziewczynę do siebie i pogłaskała po głowie. Cyganka odczuwała prawie zmysłową przyjemność przy układaniu jej złocistych włosów; potrafiła szczotkować je całymi godzinami lub gładzić miękko i pieszczotliwie.

- Nasza mała ma rację - rzekła. - Będzie miała zawsze słuszność, zwłaszcza wobec mężczyzn... Ponieważ z pączka przemieni się w zachwycający urodą kwiat, który będzie łamać serca...

Katarzyna spojrzała na nią uważnie. Zdziwiły ją słowa Cyganki, gdyż dotąd żaden chłopiec nie dał jej odczuć, że jest piękna. Owszem, niektórzy zachwycali się jej włosami, oczami, lecz nic poza tym! Nigdy nie usłyszała najniewinniejszego komplementu. Ani od Landry'ego, ani od Michała...

Wspomnienie nieżyjącego chłopca przygasiło jej zainteresowanie dziwnymi słowami Sary: w głębi serca było jej obojętne, czy będzie piękną kobietą.

Jakież to miało znaczenie, gdy Michała nie ma już wśród żywych! Tylko dla niego chciała być piękna... lecz teraz było za późno! Musiała powstrzymać łzy, które wywoływała każda myśl o nim.

- Nie zależy mi wcale na urodzie - oświadczyła w końcu. - Mężczyźni uganiają się za pięknymi kobietami tylko po to, aby je skrzywdzić!

Nie dodała nic więcej, choć w oczach Sary dostrzegła zdziwienie.

Poczuła nagle, że się rumieni na wspomnienie nocnych orgii oglądanych z ukrycia, tych zwierzęcych chuci, których ofiarami padały najpiękniejsze dziewczęta. Sara nie spuszczała z niej oczu, jakby posiadała zdolność czytania w najskrytszych myślach swej małej przyjaciółki. Nie pytając o nic, uśmiechnęła się dobrotliwie.

- Chcesz czy nie, Katarzyno, będziesz bardzo piękna. Zapamiętaj me słowa... Piękniejsza, niżbyś chciała... Pokochasz tylko jednego mężczyznę...

Będzie to namiętna miłość. Dla niego zapomnisz o dostatkach, opuścisz dom i własne wygodne łoże i udasz się w drogę, by go odnaleźć, nie wiedząc nawet, czy cię zechce... Będziesz go kochała bardziej niż samą siebie, bardziej niż wszystko, ponad życie...

- Nigdy nie pokocham żadnego mężczyzny, a zwłaszcza tak mocno! - wybuchnęła Katarzyna, tupiąc nogą ze złości. - Jedyny, którego kochałam, nie żyje!

Urwała nagle, przerażona własnymi słowami, i spojrzała na matkę w obawie przed jej reakcją. Na szczęście Jacquetta niczego nie usłyszała, zbyt R S zajęta modlitwą; siedząc przed paleniskiem, przesuwała paciorki różańca z bukszpanu. Sara ujęła dłonie Katarzyny w swe ręce i ścisnąwszy jej nogi między swymi kolanami, ciągnęła cichym, natrętnym głosem: - Chcesz czy nie, tak będzie! Na twoich małych dłoniach pokazane są przedziwne rzeczy... Pisana jest ci wielka miłość, przez którą wiele wycierpisz, ale i przeżyjesz radości tak ogromne, że aż trudne do wyrażenia.

Wielu mężczyzn będzie cię kochać... a zwłaszcza jeden! Cóż widzę? - Pod- niosła dłonie dziewczyny do góry i przyjrzała się im uważnie, marszcząc czoło. - Widzę księcia... prawdziwego księcia! Pokocha cię i wiele dla ciebie uczyni. Ale ty pokochasz innego. Widzę go! Piękny, młody, szlachetnie urodzony... oschły, nieustępliwy. Nieraz skaleczysz się o kolce, które bronią jego serca, ale pamiętaj, że łzy i krew najbardziej cementują szczęście.

Będziesz szukać tego człowieka jak zgubiony pies szuka swego pana, będziesz czołgać się jego śladem z nosem przy ziemi jak ogar tropiący jelenia. Zdobędziesz sławę, bogactwo, miłość, wszystko!... Zapłacisz za to bardzo drogo! W końcu... kogóż widzę?!.... Spotkasz anioła...

- Anioła? - zdumiała się Katarzyna.

Sara puściła dłonie dziewczyny. Nagle wydała się zmęczona i postarzała. Jednakże jej wzrok, błądzący ponad brudnymi ścianami nory Barnaby, płonął niezwykłym blaskiem, jakby zapalono jednocześnie setki świec.

- Tak! Anioła! - powtórzyła w ekstazie. - Anioła wojny z ognistą szpadą.

Widząc, że Sara oddala się zbytnio od rzeczywistości, Katarzyna potrząsnęła nią lekko, aby sprowadzić Cygankę z powrotem na ziemię.

- A ty, Saro, czy powrócisz na swoją wyspę za błękitnymi morzami?

- Niestety, moja droga, sobie nie potrafię przepowiedzieć przyszłości, ani odczytać całkowicie księgi mego życia. Pewna starucha przepowiedziała R S mi, że odejdę na zawsze od swoich, lecz że do nich wrócę. Podobno to plemiona cygańskie przyjdą do mnie*.

* W 1416 roku pierwsze szczepy cygańskie przybywały do Europy z Grecji, ze środkowego Wschodu, a nawet znad rzeki Indus. Tymczasem powrócił Barnaba, wydawał się całkiem zadowolony.

- Słuchajcie, wszystko postanowione. Plan jest przygotowany. Gdy tylko nadarzy się okazja, odbijemy Luizę Caboche'owi.

- Po co czekać? - krzyknęła z zapałem Jacquetta. - Dlaczego nie dzisiaj wieczorem? Ona już się dosyć naczekała i ja także!

- Uspokój się, kobieto! - rozgniewał się żebrak. - Musimy ją porwać, nie dając się zabić. Tej nocy zapalimy ogniska nocy świętojańskiej.

Największe stosy przygotowano przed pałacem i na placu Greve. Nie możemy ryzykować naszej akcji dwa kroki od ogniska, które przyciągnie największe tłumy. Na domiar złego Caboche jest dowódcą straży mostu Charenton. Ma broń i ludzi. Jest silniejszy niż zwykle. Trzeba jeszcze poczynić inne przygotowania, gdyż po akcji ziemia zacznie się nam palić pod nogami. Caboche będzie węszyć wszędzie, nawet na dziedzińcu cudów, gdzie ma swoich ludzi. Po porwaniu Luizy opuścimy Paryż.

- Czyżbyś miał zamiar nam towarzyszyć? - spytała zachwycona Katarzyna.

- Zgadza się, moje dziecko! Mój pobyt tutaj dobiega końca. Muszę stawić się przed szefem. Król bractwa żebraczego wzywa mnie do Dijon.

Wyruszymy zatem w drogę wszyscy razem.

Pokrótce wyjaśnił kobietom, na czym polega plan, który uknuli wspólnie z Macheferem. Gdy tylko tłum się oddali, udadzą się do matki Caboche'a, spróbują wyciągnąć ją z domu lub przynajmniej skłonią do otwarcia drzwi. Potem przy pomocy kilku kamratów porwą Luizę, co już będzie dziecinną igraszką. Następnie trzeba będzie dotrzeć do składu towarów nad Sekwaną, stamtąd ukraść pierwszą lepszą łódź i popłynąć nią w górę Sekwany i Yonne, aż do Burgundii.

- Będę cię potrzebować, Saro - dorzucił Barnaba. - Chociaż wiesz, że mogą cię rozpoznać...

Cyganka beztrosko wzruszyła ramionami.

- Pójdę z nimi, jeżeli mnie zechcą. Nie będzie to wielkim poświęceniem. Zresztą mam już szczerze dosyć Wilczego Kła. Uparł się, żeby ze mną sypiać, i co noc muszę go unikać. Jest coraz bardziej obleśny i nawet groził, że pośle mnie przed oblicze Machefera, abym dla niego tańczy- ła. Wiesz, co to oznacza?

Barnaba skinął głową ze zrozumieniem. Katarzyna w ostatniej chwili powstrzymała się, by nie zrobić tego samego. Wrzała świętym oburzeniem, gdyż darzyła swą przyjaciółkę niezwykłym przywiązaniem. Obawiała się, że Czarna Sara, mimo smagłej karnacji, jest wystarczająco piękna, aby Machefer zaliczył ją do swego haremu. Wsunęła swą dłoń w dłoń Cyganki i skierowała na nią promienne spojrzenie.

- Nie rozstaniemy się już nigdy, prawda, Saro? Pojedziesz z nami do wuja Mateusza! Zgódź się, matko!

Jacquetta uśmiechnęła się smutno. Ta stateczna Burgundka, jeszcze do niedawna tak żywa i wesoła, z dnia na dzień nikła w oczach. Jej policzki straciły kolory i przywiędły, a na jej niegdyś gładkiej i świeżej twarzy pojawiły się głębokie cienie. Sznurowany gorset wisiał luźno na wychudłej piersi.