Kilka razy była zdumionym świadkiem przyjęcia nowej członkini do świata cieni. Jeżeli była nią młoda dziewczyna,najpierw rozbierano ją do naga, po czym musiała zatańczyć przed królem przy dźwiękach tamburynów.

Jeżeli Machefer nie zabrał jej dla siebie i nie posłał do swego (licznego już) haremu, wtedy zainteresowani osobnicy bili się o jej posiadanie, którego to aktu dopełniał zwycięzca w obliczu zebranej gawiedzi.

Za pierwszym razem Katarzyna na ten widok zakryła oczy rękami, po czym schowała się pod kołdrę. Za drugim razem została na miejscu i oglądała scenę przez palce. Ale za trzecim razem obejrzała ceremonię od początku do końcu.

Pewnej nocy przyprowadzono przed Machefera bardzo młodą dziewczynę, niewiele starszą od Katarzyny. Po rozebraniu ukazało się ciało wiotkie jak liana, trochę chłopięce, i drobne piersi, które dopiero zaczynały się uwypuklać. Na ramionach neofitki podskakiwały grube, kasztanowe warkocze. Gdy zaczęła tańczyć przed ogniskiem, Katarzyna odniosła dziwne wrażenie. Na tle rozżarzonego do białości ogniska ta szczupła, czarna postać drgała jak płomień, z beztroską i zapałem. Katarzyna pomyślała, że w gruncie rzeczy musi być przyjemnie tak tańczyć nago przed olbrzymim, rozgrzewającym ogniem. Dziewczyna była podobna do elfa lub skrzata; po skończonym tańcu stanęła zziajana. Machefer uczynił ręką znany już Katarzynie gest; oznaczał on, że rezygnuje z dziewczyny. Stara kobieta, któ- ra ją przyprowadziła, urażona wzruszyła ramionami i chciała zabrać swoją podopieczną, kiedy z tłumu wystąpił ohydny typek. Był bardzo niski, lecz szeroki w barach; wydawał się zupełnie kwadratowy. Jego pokiereszowana twarz nie była dziełem żebraczych sztuczek, a olbrzymi, pokryty brodawkami nos mienił się wszystkimi odcieniami fioletu. W jego gębie, rozwartej w obleśnym uśmiechu, czerniło się kilka wyszczerbionych zębów.

Katarzynę przeszył dreszcz grozy, gdy ów osobnik zbliżył się do dziewczy- ny. Ciąg dalszy był jeszcze gorszy, niż przypuszczała. Potwór cisnął dziewczynę na ziemię i posiadł ją na oczach rozentuzjazmowanej gawiedzi.

Do uszu Katarzyny dobiegł okropny krzyk młodej żebraczki i wtedy zrozumiała, dlaczego Barnaba wyraźnie zabronił jej opuszczania domu. Po chwili zobaczyła, jak wynoszono dziewczynę wśród śpiewów i rechotania: po jej nogach spływały strużki krwi.

Z czasem jednak Katarzynie zaczęło doskwierać odosobnienie. Wraz z powrotem sił coraz częściej miała ochotę się wyrwać, pobiec nad rzekę i poczuć pieszczotę słońca na twarzy. Barnaba tylko kręcił głową: - Wyjdziesz z domu dopiero w dniu opuszczenia Paryża. Wcześniej można się spodziewać najgorszego.

Pewnego dnia Landry, który prawie codziennie odwiedzał Katarzynę, przybiegł, wołając już od progu: - Wiem, gdzie jest Luiza!... R S Włócząc się po wyspie La Cite, około drugiej prymy, Landry dotarł na targ Notre Dame z zamiarem kupienia flaków, które matka kazała mu przynieść na podwieczorek. Jako fanatyczny wielbiciel Caboche'a udał się prosto do jego matki, która miała jatkę z podrobami, wypełniającymi całą okolicę charakterystycznym, mdlącym zapachem. Przez cały dzień jej towar, wypełniający duże, żelazne kadzie, był wystawiony przed domem handlarki.

Tłusta i zwalista jejmość Caboche zazwyczaj rozpierała się obok wagi z żelazną piką w ręku. Była znana w całej dzielnicy ze swego złego usposobienia, które przekazała słynnemu synowi, a także nieumiarkowanej miłości do butelki.

Gdy Landry dotarł do domu matki Caboche'a, zastał drzwi zamknięte.

Żaluzje były zaciągnięte i gdyby nie uchylone drzwi, można by sądzić, że w domu nie ma nikogo. Przed drzwiami stał chodzący po prośbie mnich z zakonu braci mniejszych, w habicie z burej, grubej tkaniny, przepasany sznurem z trzema węzłami, i próbował dogadać się z właścicielką, której nadąsana twarz widniała w uchylonych drzwiach.

- Dajcie choć trochę chleba dla braci mniejszych, dobra kobieto - prosił zakonnik, nadstawiając koszyk. - Dzisiaj, w wigilię świętego Jana, nie możecie odmówić!

- Mój kram jest zamknięty, wielebny ojcze - odparła na to matka Caboche'a. - Jestem chora i ledwo dla mnie starczy. Idźcie swoją drogą i módlcie się o moje zbawienie!

- Ale przecież... - nalegał zakonnik.

Kilka gospodyń idących na targ zatrzymało się, aby złożyć jałmużnę w jego koszyku. Jedna z nich oznajmiła: - Już od dwóch miesięcy jest zamknięte, mój ojcze, i nikt nie wie dlaczego. Co zaś się tyczy jej choroby, można usłyszeć, jakie co wieczór odprawia nieszpory. Pewnie, że musi być zmęczona... z przepicia!

- Robię, co mi się podoba - odpaliła jejmość Caboche, usiłując na próżno zamknąć drzwi, gdyż uparty mnich wetknął stopę między drzwi, nie dając za wygraną.

- Dajcie choć trochę wina - nalegał pouczony przez sąsiadki.

Matka Caboche'a poczerwieniała ze złości jak piwonia i parsknęła: - Nie ma wina! A idźże do dla...

- Ależ, moja córko!... - przerwał jej przestraszony mnich, czyniąc pospiesznie znak krzyża, ale ani myśląc wyciągnąć sandały spomiędzy drzwi.

Tymczasem przed domem flaczarki gromadziły się grupki gapiów.

Wszyscy znali brata Euzebiusza, najbardziej upartego w całym klasztorze.

Trochę chorował ostatnimi czasy i teraz chciał nadrobić stracony czas.

Rozbawiony Landry podszedł bliżej, aby zobaczyć, kto zwycięży: znana ze skąpstwa kramarka czy uparty braciszek. Jedni śmiali się tylko, inni brali czyjąś stronę, zależnie od tego, czy trzymali z Kościołem, czy z Szymonem Nożownikiem. Podniosła się okropna wrzawa. W pewnej chwili chłopiec, podniósłszy wzrok, dostrzegł w jednym z okien na pięterku czyjąś bladą twarz. Rozpoznał twarz wyglądającej. Odruchowo uczynił znak ręką, na który osoba ta nieśmiało odpowiedziała. Luiza rozpoznała go, był tego równie pewny, jak tego, że on ją rozpoznał! Jaka szkoda, że zaraz zniknęła.

Zapominając o kupnie flaków, przedarł się przez tłum i szybko pobiegł na dziedziniec Saint-Sauveur.

Katarzyna słuchała opowieści Landry'ego z zachwytem, lecz Barnaba był wielce zatroskany.

* * * - Obawiałem się, że Caboche skorzysta z zamieszania, aby porwać Luizę i zabrać ją do siebie, gdzie jej pilnuje stara. Nie wypuści zdobyczy tak łatwo.

Słysząc te słowa, Jacquetta upadła koło paleniska i poczęła rozpaczliwie szlochać, kryjąc twarz w spódnicach. Sara pochyliła się nad nią i gładziła ją po głowie, usiłując uspokoić nieszczęśliwą matkę. Ale na próżno.

- Moja mała Luiza!... Moja owieczka, chciała pozostać niewinna... A on mi ją zabrał, ten wieprz!... Ten potwór!...

Jacquetta umierała z rozpaczy i nikt nie znajdował wystarczających słów pocieszenia. Dopiero Barnabie udało się ją nakłonić, aby podniosła spuchniętą i mokrą od łez twarz. Przejęta rozpaczą matki i wrząca z oburzenia na myśl o odrażającym Caboche'u, Katarzyna rzuciła się jej na szyję.

- Musimy odbić Luizę! - oświadczył Barnaba. - Jeden Bóg wie, jakich zniewag nieszczęsna dziewczyna doświadczyła od tego bydlaka!

- W jaki sposób chcesz ją wydrzeć z jego szponów? - spytała Sara.

- Oczywiście nie sam! Wystarczyłoby, żeby matka Caboche'a krzyknęła, a zaraz zbiegnie się pełno ludzi gotowych jej pomóc, by przypodobać się synalkowi lub przynajmniej nie ściągnąć na siebie jego gniewu. Tylko jeden człowiek może nam pomóc: Machefer!

Sara podeszła do Barnaby i szepnęła mu coś na ucho, tak żeby nikt nie słyszał. Lecz jej słowa dobiegły uszu Katarzyny.

- Nie obawiasz się, że Machefer każe sobie zapłacić w naturze?

Zwłaszcza że dziewczyna jest ładna!

- To całkiem możliwe, choć mam nadzieję, że uda mi się go powstrzymać. Ale każda rzecz w swoim czasie! Na razie myślmy o Caboche'u. Machefer ma prawie tylu ludzi, co oprawca. W tej Chwili pewnie kręci się przy pałacu króla Sycylii, gdzie zwykle chodzi na żebry. Znasz go, R S Landry?

Chłopiec zmarszczył brwi i pogardliwie wydął wargi.

- Czy to ten, który każe się nazywać, Piękny Colin, typek z zołzami?

- Tenże sam! Biegnij po niego. Powiedz mu, że żebrak Barnaba wzywa go, a jeżeli będzie robił trudności, powiedz mu, że go pilnie potrzebuję, aby poznaczyć kostki do gry. Będziesz pamiętał?

- Pewnie! - odparł Landry, naciągając beret aż po uszy, po czym pocałował Katarzynę, która uczepiła się jego ręki.

- Pójdę z tobą! Już nie mogę tu wytrzymać.

- Lepiej nie! -wtrącił się Barnaba. - Za bardzo rzucasz się w oczy.

Wystarczyłoby, żebyś zgubiła czepek; nikt inny w Paryżu nie ma takich włosów jak ty. Możesz wszystko zepsuć. Poza tym lepiej, żeby Machefer nigdy cię nie spotkał...

Landry zniknął za drzwiami, a dziewczyna rzuciła smutne spojrzenie na promień słońca, który wślizgnął się do środka i spoczął na schodach.

Jakże musiało być pięknie w ten czerwcowy dzień! Barnaba obiecał, że po odbiciu Luizy natychmiast opuszczą Paryż, lecz ta chwila ciągle nie nadchodziła. Czy aby uda się teraz?

Katarzyna nienawidziła Caboche'a z całego serca. Był sprawcą wszystkich ich nieszczęść.

Nie czekali długo. Po godzinie Landry wrócił. Towarzyszył mu typ tak odrażający, że Katarzyna schowała się za matkę. Często oglądała Machefera w nocy, jak przewodził ucztom swoich nędznych poddanych; otaczał go wówczas królewski splendor. Nigdy jednak nie widziała go w roli żebraka.

Był niższy od Barnaby o głowę. Opierał się na dwóch kulach, a jego pobrudzona opończa była niemiłosiernie rozciągnięta na plecach przez olbrzymi garb wystający mu ponad głowę. Jedną nogę, owiniętą zakrwawionymi szmatami, miał podkurczoną, a jego ciało pokrywały ropie- jące rany. Błyszczące, białe zęby drapieżcy zostały miejscami zręcznie przyczernione, do złudzenia przypominając dziury i wyszczerbienia. Oko żebraka rzucało żywy blask, drugie zaś, wyłupione - jedyna prawdziwa ułomność Machefera było schowane pod szarawą przepaską. Machefer odrzucił przy schodach kule, rozprostował nogę i zbiegł po stopniach ze zwinnością młodzieńca. Katarzyna powstrzymała okrzyk zdziwienia.