Barnaba podszedł do kociołka. Stojąc przed ogniem, rzucał na zadymione sklepienie fantastyczny cień, którego Katarzyna wcale się nie bała. Próbowała zrozumieć, co robi w tej piwnicy i dlaczego Barnaba się nią opiekuje, lecz myślenie przychodziło jej z trudem. Opadła na poduszkę i zamknęła oczy, zbyt zmęczona, aby zadawać pytania. Po chwili zasnęła.

Barnaba był pochłonięty szumowaniem rosołu, kiedy w niskich i wąskich drzwiach pojawiła się młoda kobieta. Mogłaby uchodzić za piękność, gdyby nie ciemna karnacja i dziwny strój. Jej szczupłe, giętkie ciało przyobleczone było w koszulę z grubego płótna z rozcięciem z przodu i w zamotany na biodrach kawałek wełnianego materiału w czerwono-żółte pasy. Na ramiona narzuciła coś w rodzaju koca dla ochrony przed zimnem.

Głowę owinęła kawałkami tkaniny na kształt turbanu, spod którego wymykały się dwa grube jak ramię dziecka i czarne jak atrament warkocze z zawieszonymi na nich drobnymi monetami.

Przebudziwszy się, Katarzyna spojrzała ze zdziwieniem na przybyłą, której uśmiech odcinał się od twarzy niesłychaną bielą zębów; miała delikatne rysy i wspaniałe, czarne oczy. Barnaba podprowadził ją do łóżka chorej.

- To jest Czarna Sara - powiedział. - Zna więcej tajemnic niż stare zwierciadło. To ona się tobą opiekowała. I to jak! Co myślisz, Saro, o jej zdrowiu? W jakim jest stanie?

- Przychodzi do siebie. Niebezpieczeństwo minęło - odparła kobieta. - Potrzebuje odpoczynku i dobrego jedzenia.

Jej chude, opalone ręce dotknęły policzków, czoła i nadgarstków Katarzyny, przebiegając po nich lekko i zwinnie. Po czym Sara usiadła na podłodze przy łożu leżącej i obserwowała ją uważnie. Tymczasem Barnaba narzucił na siebie opończę z naszytymi muszlami i sięgnął po żebraczy kij.

- Posiedź przy niej chwilkę - rzekł do Sary. - Zbliża się godzina adoracji Najświętszego Sakramentu w Sainte-Opportune i nie chciałbym się spóźnić. Przychodzą wtedy garncarze wyrabiający naczynia cynowe i składają śluby. Są wówczas bardzo hojni...

Wychodząc, żebrak nakazał Sarze, by spróbowała zupy i podała chorej sporą miskę strawy.

* * * Następnego dnia, po spokojnej i krzepiącej nocy, Katarzyna dowiedziała się od matki, co wydarzyło się na moście Pont-au-Change po śmierci Michała. Strach przed pożarem powstrzymał rozszalały tłum przed podpaleniem domu złotnika, lecz zarówno izby, jak i pracownia zostały doszczętnie splądrowane. Gaucher Legoix, powiadomiony o tym, co się dzieje, przybiegł z domu Pod Kolumnami. Usiłował dogadać się z opętańcami, którzy zawładnęli mostem i po nagłym zniknięciu Caboche'a zupełnie stracili rozum. Nieszczęsny Legoix został jednak szybko pojmany - zbyt długo zarzucano mu niechęć do dyktatury Wielkiej Rzeźni. Pomimo próśb i zaklęć żony, mimo błagań Landry'ego i jego ojca Gaucher został powieszony na własnym szyldzie, a następnie wrzucony do Sekwany.

Jacquetta schroniła się u Pigasse'ów wraz z ledwo żywą Katarzyną, którą zaniósł tam Landry. Niebawem nienawiść buntowników zwróciła się również przeciwko niej. Musiała więc uciekać, a pomógł jej Barnaba przyprowadzony przez Landry'ego. Ciemną nocą popłynęli łodzią do Luwru, po czym krętymi uliczkami dotarli do kryjówki żebraka na Wielkim Dziedzińcu Cudów. Tutaj kobiety znalazły schronienie. Jacquetta opiekowała się córką, sama próbując odzyskać równowagę. Śmierć męża głęboko nią wstrząsnęła, lecz niemoc Katarzyny nie pozwalała jej pogrążyć się w rozpaczy. Życie jej dziecka wisiało na włosku. Jakby nie było dosyć R S nieszczęść, okazało się, że Luiza gdzieś zniknęła.

Ostatni raz widziano ją, kiedy Katarzyna straciła przytomność. Luiza chwyciła ją w ramiona, ale napierający tłum szybko rozdzielił siostry. Wtedy pojawił się Landry i uniósł swoją małą przyjaciółkę, a Luiza, nie mając dość siły, aby się wyrwać, została zagarnięta przez tłum buntowników, który rzucił się na Arkę Przymierza.

- Pewnie wpadła do rzeki - załkała Jacquetta, wycierając oczy spuchnięte od łez. - W takim przypadku Sekwana powinna była wyrzucić ciało na brzeg. Barnaba chodzi też codziennie do kostnicy w Grand Chatelet i ciągle jej szuka. Musimy cierpliwie czekać...

- Co będzie z nami? - spytała Katarzyna. - Czy zostaniemy u Barnaby?

- Ależ nie! Gdy tylko odnajdziemy Luizę, jeżeli Bóg pozwoli, opuścimy Paryż i udamy się do Dijon. Jak wiesz zapewne, wuj Mateusz ma tam sklep z materiałami. Przyjmie nas z pewnością, gdyż jesteśmy dla niego jedyną rodziną, podobnie jak on dla nas...

Przygnębienie Jacquetty powoli ustąpiło, kiedy wspomniała o domu brata, swoim domu rodzinnym, w którym spędziła dzieciństwo i gdzie poślubiła Gauchera. To była przystań, do niej pragnęła powrócić ze wszystkich sił. Ta zacna kobieta, wdzięczna Barnabie za gościnę, jednak nie potrafiła opanować nieufności i obrzydzenia, jakim napawał ją świat żebraków, w którym znalazła się tak niespodziewanie.

Sara czuwała nad Katarzyną. Przygotowywała jej orzeźwiające napoje, podsuwała przedziwne mikstury przywracające siły. Swoich przepisów strzegła jak oka w głowie. Najczęściej podawała chorej napar z werbeny jako lek na wszelkie dolegliwości. Z biegiem dni Katarzyna, a nawet jej matka, przyzwyczaiły się do tej tajemniczej kobiety o śniadej twarzy. Barnaba opowiedział im o jej losie. Sara urodziła się na Cyprze, w jednym z plemion cygańskich. Jako młodziutka dziewczyna dostała się do niewoli tureckiej. Na R S targu w Heraklionie została sprzedana weneckiemu kupcowi, który przywiózł ją do siebie. Sara pozostała w Wenecji około dziesięciu lat i tam zdobyła wiedzę o leczniczych ziołach. Po śmierci swego pana została odsprzedana lombardzkiemu lichwiarzowi, który przeniósł się do Paryża. Był to człowiek brutalny i okrutny. Zmaltretowana Sara uciekła od niego pewnego zimowego wieczoru. Schroniła się w kościele, gdzie trzęsącą się z zimna i głodu znalazł fałszywy ślepiec Ucho Wilka. Zabrał ją ze sobą do swej kryjówki przy dziedzińcu Saint-Sauveur i została jego gospodynią.

Czarna Sara oprócz posiadania bardzo cenionego wśród żebraków talentu uzdrowicielki wróżyła z ręki. Dzięki swym umiejętnościom była często wzywana, w dużej tajemnicy, do możnych domów... I tak biegając po mieście i poznając zakątki, jakie niewielu mogło oglądać, poznała niejedną tajemnicę miasta i niejeden dziedziniec cudów. Siedząc przy palenisku między Katarzyną i jej matką, popijając wraz z nimi korzenne wino, które umiała przyrządzić jak nikt inny, potrafiła godzinami snuć swe opowieści.

Spokojnym i melodyjnym głosem rozprawiała o swoim dalekim plemieniu, przytaczała plotki i przypowiastki z dziedzińca. Prawie każdego wieczoru, kiedy Barnaba wracał po załatwieniu swoich ciemnych sprawek, zastawał trzy kobiety siedzące przy palenisku, znajdujące pocieszenie we własnym towarzystwie. Siadał wtedy razem z tą przedziwną rodziną, którą zesłał mu los, i on z kolei dzielił się nowinami. Przychodziła noc i królestwo żebraków budziło się do swego burzliwego nocnego życia; wówczas obecność Barnaby była niezbędna, aby uspokoić zatrwożone serca kobiet.

Bo jakże przerażający był Wielki Dziedziniec Cudów w porze, kiedy wylęgali nań jego mieszkańcy! Aż po blady świt, dopóki z wieży Chatelet nie zabrzmiał róg strażnika oznajmiający nadejście dnia i zmianę warty przy bramach Paryża, plac wypełniała niespokojna gawiedź. Niesamowite poczwary wypełzały z wszystkich zakamarków i uliczek; pokręceni paralitycy prostowali swe członki, ślepcy odzyskiwali wzrok, z trędowatych znikały jątrzące się rany, niezawodnie wzbudzające odruch miłosierdzia dobrych serc. Ten cud, spełniając się co noc, dał początek nazwie miejsca.

Rozbestwiał też zły i okrutny tłum. Całymi nocami nie było końca wrzaskom, śpiewom i radowaniu się; około osiemdziesięciu tysięcy żebraków, prawdziwych lub nie, zalewało Paryż.

Prawo królestwa żebraków stanowiło, że wszystko, co zostanie zebrane, wyżebrane czy ukradzione w ciągu dnia, ma być przejedzone jeszcze tej samej nocy. Po rzuceniu do stóp króla żebraków dziennego łupu, zaczynało się ucztowanie. Na wietrze zapalały się wielkie ogniska, nad którymi pieczono całe zwierzęta. Otwierano setki beczek wina, tu i ówdzie kipiały kociołki, w których warzyły strawę wiedźmy podobne do postaci z bajek. Cały Wielki Dziedziniec rozbłyskiwał krwawymi płomieniami łuczyw, a w ich świetle poruszały się tajemnicze, potargane cienie,wykonujące swój opętańczy taniec na tle walących się ruder. Dla Katarzyny był to świat nierzeczywisty, znany jedynie z opowiadań.

Przed największym ogniskiem królował mężczyzna rozpierający się na stercie kamieni przykrytych szmatami. Miał byczy kark, schowany w zbyt szerokich ramionach, i długi, prawie trójkątny tułów, wsparty na krótkich i grubych jak pniaki nogach. Włosy, które przypominały słomianą strzechę, przykryte były beretem, ongiś zapewne czerwonym. Jego szeroka, nabrzmiała twarz zaskakiwała bielą zębów. Był to Machefer, król żebraków, niepodzielny władca szesnastu paryskich dziedzińców cudów, a także przywódca całej francuskiej braci żebraczej. Czarna przepaska na lewym oku, wyłupionym przez kata, czyniła jego twarz przerażającą. Siedział z pięściami na kolanach, a obok niego sterczała lanca z zatkniętym na jej ostrzu krwawym płatem mięsa. Przewodząc zabawom i rozrywkom gawiedzi, popijał piwo, które dolewała mu bez przerwy jakaś na wpół naga dziewka.

Katarzyna była zafascynowana tym spektaklem. Po wyjściu z niemocy co noc opuszczała swoje łoże i prześlizgiwała się do piwnicznego okienka umieszczonego na wysokości podłogi, które dawało jedyne światło w twierdzy Barnaby. Wyciągając szyję, wytrzeszczała ciekawie oczy na te bachanalia, aby niczego nie uronić z widowiska. Ponieważ uczty żebraków niezmiennie kończyły się orgiami, dziewczyna dowiedziała się wielu rzeczy o prawach natury. Kiedy w krwawym świetle gasnących ognisk żebracy gzili się gdzie popadło, nie starając się nawet ukryć w mroku, doznawała dziwnego uczucia, budzącego się w podświadomości dorastającej dziewczyny. Umarłaby ze wstydu, gdyby Jacquetta przydybała ją na tym, lecz w swoim ciemnym kąciku nie mogła oderwać oczu od wyuzdanego widowiska. Dowiedziała się też, jak wyglądają niektóre zwyczaje w kró- lestwie żebraków.