Aby wyjaśnić sytuację do końca, Lisa dodała:

– Nie chcę, by ucierpiała nasza przyjaźń. I nie chcę stać się ofiarą twojej namiętności.

Jego silne ramiona drżały.

– Jak mogłaś powiedzieć coś takiego!

Ujął delikatnie twarz dziewczyny i popatrzył jej w oczy.

– Och, Liso, Wasylisso! Jak zdołam cię przekonać, że mówię prawdę – szeptał zrezygnowany. – Chyba jesteś świadoma tego, że mógłbym cię mieć, gdybym tylko chciał, i Bóg mi świadkiem, że wiele razy podczas tej wyprawy byłem tego bliski. Nawet teraz walczę z samym sobą. Pragnę jednak twej miłości, a wiem, że nie zdobędę jej siłą. Czy nie rozumiesz, że myślę poważnie? Że po raz pierwszy odczuwam szacunek dla kobiety? – Musnął lekko ustami jej policzek, a niecierpliwe dłonie gładziły ją po włosach. – Gdyby było inaczej, stłumiłbym twój krzyk pocałunkiem, jaki już kiedyś poznałaś.

Z oczu Lisy posypały się skry.

– Za kogo ty mnie masz? – syknęła mu do ucha. – Jednym pocałunkiem nie zdołałbyś mnie uciszyć, mogę cię zapewnić, że narobiłabym hałasu. A zresztą co zrobiłbyś z moimi szarawarami?

Wasia zaniósł się śmiechem i zaraził nim Lisę. Leżący obok Kozak przestał chrapać. Wasyl położył ostrzegawczo dłoń na ustach dziewczyny.

– To może zaśniemy teraz? Póki jesteśmy przyjaciółmi.

Lisa pokiwała głową i przytuliła się mocno do niego.

– Och, Liso, moja najdroższa – szeptał.

Po chwili milczenia wyłowił jej odpowiedź, cichą niczym muśnięcie wiatru:

– Mój ukochany.

Wasyl wstrzymał oddech.

– Co powiedziałaś? – spytał.

– Nic takiego – mruknęła Lisa.

Obrócił się na brzuch.

– Powiedz to jeszcze raz – prosił rozgorączkowany. – Na Boga, powiedz jeszcze raz!

– Powiedziałam tylko: „mój miły” – rzekła poirytowana.

– Nieprawda!

Jej wargi zadrżały.

– Boję się ciebie, Wasia. Boję się, że mnie zranisz.

Odetchnął głęboko.

– Wybacz, że prosiłem, byś została ze mną, maleńka. Nie mam prawa. Ale to mówiła moja tęsknota, bez udziału woli – powiedział, kryjąc twarz.

Drgnął.

– Liso, nie wiem, czy powinienem ci to wyznać – zaczął niepewnie. – Jestem najgorszym draniem. Grabiłem i łupiłem, nie liczyłem się z ludźmi i ich uczuciami. Przegrałem swoje życie. Miałem tyle kobiet, a mimo to, kochana… czułbym się jak w raju, gdybyś mnie zechciała.

Łzy napłynęły Lisie do oczu. Wyciągnęła dłoń i ostrożnie pogładziła włosy i twarz Wasyla. Ręka jej drżała, bo jeszcze nigdy dotąd nie zdobyła się na taki gest. Poczuła pod opuszkami palców ciepłą, szorstką skórę.

Jęknął cicho, chwycił gwałtownie jej dłoń i przycisnął do ust.

Położyła głowę na zwiniętej pelerynie, zamknęła oczy, a Wasia pokrywał jej dłoń pocałunkami, coraz dłuższymi i intensywniejszymi. Nie ulegało wątpliwości, do czego one doprowadzą.

– Wasyl – poprosiła cicho.

Westchnął. Delikatnie położył rękę dziewczyny sobie na piersi, a ją całą dokładnie otulił peleryną.


W porannym brzasku Dima i Lisa stali przed stajnią. Lisa drżała z zimna.

– Co się z nimi dzieje? – narzekała. – Najpierw przepadł Fiedia, a teraz zniknął Wasyl, który wyruszył, by go odszukać.

Dima rozglądał się wokół bezradnie.

– Wprawdzie w mieście nie ma Tatarów, ale na wszelki wypadek idź do cerkwi i tam na mnie poczekaj. Sprawdzę, co się stało.

Lisa weszła do kościółka i z ciekawością chłonęła nie znaną sobie atmosferę tego miejsca. Na chórze ktoś intonował pieśń. Potem przemknęła do bocznej ławki i uklękła wraz z innymi. Miała nadzieję, że Bóg okaże się na tyle wspaniałomyślny, że rozstrzygnie jej dylematy.

Cisza i spokój sprawiły, że Lisa się odprężyła. Właściwie omal nie zasnęła, gdy naraz do jej uszu dobiegł jakiś krzyk i gwałtowne poruszenie.

Pop odprawiający mszę zastygł przy ołtarzu, pieśń ucichła. Dwie kobiety pośpiesznie wyszły. Wszyscy obejrzeli się na drzwi wejściowe, gdzie oparty o rzeźbioną futrynę stał Wasia.

Pop uczynił znak krzyża.

– Idź precz, wysłanniku szatana! – krzyknął drżącym głosem.

Wasia podszedł kilka kroków do przodu.

– Nie przyszedłem żebrać ani o nic prosić! – zawołał, aż echo poniosło. – Nie zamierzam padać na kolana. Chcę być przyjęty na nowo do cerkwi, potrzebuję tego!

– Dla ciebie, Wasylu Stiepanowiczu, nie ma miejsca w domu Bożym!

Lisa cichutko wymknęła się bocznymi drzwiami. Nie chciała słuchać, jak Wasyl urąga duchownemu, ani być świadkiem poniżenia ukochanego. Pojmowała, ile to musiało go kosztować.

Zacisnęła dłonie i ruszyła ku stajni, przed którą czekał Dima z Fiedią.

– Ten głupiec poszedł do gospody, by utopić wspomnienia z zajazdu – odezwał się Dima zrezygnowany. – W końcu go znalazłem. Tyle tylko, że teraz znów brakuje Wasi.

– Wiem, gdzie jest – mruknęła Lisa. – Zaraz wróci.

Wyprowadzili konie i osiodłali je, kiedy pojawił się Wasyl. Był przeraźliwie blady. Rzucił Lisie pośpieszne spojrzenie i wskoczył na siodło.

Gdy wyjeżdżali z miasta, poranne słońce świeciło nad nimi obiecująco. Stukot końskich kopyt odbijał się głucho w ciasnych uśpionych uliczkach.

Lisa jechała obok Fiedii. Jego towarzystwo coraz bardziej ją męczyło.

– Nie rozumiem, dlaczego Wasia nie pozwala mi cię dłużej chronić. Moim zdaniem wszystko szło jak najlepiej. Tylko że on przywykł zagarniać dla siebie najlepsze kąski. Nie chciał cię, kiedy wyglądałaś jak stara kobiecina. Ale gdy ujrzał, że jesteś młoda i piękna, natychmiast mi cię odebrał.

– Przecież myśmy się znali od dawna.

– Że też zgadzasz się, by cię tak traktował!

– Jak?

– Sądzisz, że jestem kompletnym głupcem? Nie będzie cię dotykał, gadanie. Widzę przecież, że płakałaś, a to może oznaczać tylko jedno. Poza tym poznaję, że coś cię trapi, że jest ci ciężko. Słyszałem też, jak w nocy szeptaliście przez wiele godzin.

Twarz Lisy stężała z gniewu.

– Człowiek płacze z wielu powodów, Fiedia. Po dwóch dniach siedzenia w siodle cała jestem obolała. Nie przywykłam do konnej jazdy. Więc wybacz, że nie tryskam humorem. A skoro słyszałeś, że szeptaliśmy, to zapewne wiesz także o czym i dlatego nie powinieneś mieć takich bezsensownych podejrzeń.

Fiedia rozchmurzył się nieco.

– Wybacz, ale tak bardzo trudno mi pojąć, że Wasia ma jakieś ludzkie cechy.

– Nosisz w sobie zupełnie błędne wyobrażenie o nim. Moim zdaniem Wasia potrafi być troskliwy i przyjazny. A tak naprawdę to jest bardzo nieszczęśliwy.

– No, nie! Teraz przemawia przez ciebie naiwność – roześmiał się pogardliwie.

Lisa, mimo że była bardzo zdenerwowana, odrzekła na pozór bardzo spokojnie:

– Wasyl zamierza skończyć z dotychczasowym życiem. Nie będzie więcej pić ani zabijać.

– I ty w to wierzysz? Biedna dziewczyno! Chyba rzucił na ciebie jakiś urok.

– Nie chcę nic więcej słyszeć na ten temat – odpowiedziała Lisa krótko.

Wyjechali za miasto i nagle oślepił ich blask promieni słonecznych, odbijających się w morzu. Lisa już poprzedniego wieczora czuła zapach morskiej wody, jednak nie spodziewała się, że są tak blisko wybrzeża.

Zjechała w dół na plażę. Przemyła twarz chłodną wodą, a potem próbowała rozczesać włosy. Spieszyła się, by nie musieli na nią zbyt długo czekać.

Przyjemnie byłoby się wykąpać, ale chyba w tym miejscu nie jest całkiem bezpiecznie, pomyślała.

Nagle zastygła w bezruchu. Kącikiem oka dostrzegła trzech Tatarów, nadbiegających ku niej z gęstych zarośli,

– Wasia! Wasia! – krzyknęła przerażona, ale jeden z napastników szybko zakrył dłonią jej usta.

– Milcz, bo zginiesz! – zagroził.

Lisa kopała z całych sił twardymi butami do jazdy konnej, drapała niczym kot, by zyskać na czasie.

Ale ich było trzech, więc na nic nie zdał się jej opór. Gdy jednak usłyszeli rżenie i tętent galopujących koni, zrozumieli, że muszą się bronić.

– Uciekaj, Liso! – ponaglał Wasia. – Szybko, na konia!

Lisa kopała i gryzła, by się uwolnić, ale dopiero gdy Dima zaatakował trzymającego ją Tatara, zdołała się wyrwać. Nie oglądając się za siebie biegła pod górę na wydmy. I tak nie mogła nic uczynić, by pomóc przyjaciołom.

Była w połowie drogi, gdy usłyszała, jak któryś z Tatarów woła:

– Uciekajmy! To ten nieśmiertelny!

Czyżby Wasyl był znany także wśród Tatarów? Tak, Dima wspomniał, że Wasia szukając śmierci rzucał się w wir najcięższych walk.

Jej poczciwy wałach stał tam, gdzie go pozostawiła. Lisa wskoczyła na siodło, ale nie była w stanie odjechać.

Czekała. Czas jakby się zatrzymał. Minuty wlokły się niemiłosiernie i zdawały się trwać wieki.

W końcu ktoś do niej podszedł od tyłu. Nawet nie odwróciła głowy, by sprawdzić kto. Było jej wszystko jedno, wyczerpana nerwowo, przestała reagować na cokolwiek. Otoczyła się pancerzem obojętności.

Poczuła na ramionach czyjeś delikatne dłonie i usłyszała głos Dimy:

– Już po wszystkim.

Odwróciła się. Próbowała się uśmiechnąć, ale bez powodzenia. Ogarnęła ją kompletna apatia.

– Nikt nie jest ranny?

Patrzył zatroskany.

– Nie, Liso, ale jest pewien kłopot…

Lisa szeroko otworzyła oczy.

– Jesteś blady jak kreda. Co się stało?

Dima nie odpowiedział.

Wreszcie ocknęła się i pojęła wszystko. Krew odpłynęła jej z twarzy.

– Och, nie! – szepnęła zdruzgotana.

– Rozumiesz, prawda?

– Tak… – Jej wargi z trudem wypowiadały słowa. – Tak, dopiero teraz.

– My też nie chcieliśmy w to uwierzyć.

Odwrócił się i drgnął.

– Nie patrz w tamtą stronę, Liso! – zawołał, ale dziewczyna jakby nie była w stanie oderwać oczu od mrożącego krew w żyłach widoku.

Na wydmy wbiegał zdyszany Fiedia, a z jego oczu wyzierał obłędny strach. Kaleka kuśtykał niezdarnie, usiłując umknąć przed ścigającym go jeźdźcem z uniesioną szablą. Ale był bez szans.

– Wasyl! Nie! – krzyknęła Lisa z rozpaczą. – Nie wolno ci! Przecież on jest bezbronny!