– No tak. Chociaż nie świeci przykładem.

– Może i nie, ale do niej to pasuje.

– Ale do mnie, nie…

– Owszem – przyznała Lisa. – Jest przy tym zasadnicza różnica między wami. Macie całkiem odmienne nastawienie do życia.

Wasia zacisnął usta. Nie mogła znieść jego przygnębienia, więc zebrała się na odwagę i dodała:

– Ale być może się mylę, bo w tym przypadku nie jestem obiektywna.

Delikatny uśmiech rozjaśnił jego surowe oblicze.

Przez chwilę oboje milczeli.

– Sądzisz, że zdrajca jest nadal wśród nas?

– Tak – odpowiedział po długim zastanowieniu. – Mam już pewne podejrzenia.

Lisa ukradkiem obejrzała się za siebie. Dima i Fiedia znajdowali się daleko w tyle.

– Powiedz, kto?

– Trudno ci będzie uwierzyć. Zresztą na razie sam nie jestem pewien. Wydaje mi się jednak, że atakujący Tatarzy wyraźnie omijali jednego z nas.

– Naprawdę? – Lisa była zaszokowana.

Jakieś ptaki przeleciały nad nimi z prędkością strzały. Wokół falował bezkresny step.

– Liso… – zaczął Wasyl. – Czy zgadzasz się, bym przejął całkowitą odpowiedzialność za twe bezpieczeństwo? Oznaczałoby to, że byłbym nieustannie blisko ciebie.

Krew uderzyła jej do głowy, ale zmusiła się, by odpowiedzieć ze spokojem:

– Nie mam nic przeciwko temu. Przy nikim innym, nie czuję się taka bezpieczna jak przy tobie.

– Dziękuję, Liso – rzekł Wasia ciepło, patrząc jej w oczy.

– Wiesz, wolałabym, żebyś przestał uważać mnie za chodzącą świętość, a siebie za najgorszego nędznika. Niewiele wiem o tobie i o twoim życiu, ale mogę cię zapewnić, że i ja nie jestem bez wad. Zapomniałeś już, jak zachowałam się wczorajszej nocy? A rankiem uświadomiłam sobie, że reaguję jak normalna kobieta.

– Nie rozumiem.

– Uff, niełatwo mi o tym mówić, ale jestem ci to winna. Wiesz, uważałam się za osobę szlachetną i wielkoduszną. Postanowiłam, że postaram się ciebie zrozumieć i wybaczyć ci wszystko: najazdy, grabieże i zabijanie…

– Tak?

– Ale, niestety, moje szlachetne postanowienia poszły w dym i owładnęła mną prymitywna za… Nie, nie mogę ci tego wyznać!

– Powiedz! Wiesz, ile to dla mnie znaczy! – prosił, przytrzymując za uzdę jej konia. Drugą ręką ujął jej podbródek i zmusił, by popatrzyła mu prosto w oczy.

– Jak chcesz! – rzuciła wyraźnie rozdrażniona, a w jej oczach zalśniły łzy. – Nie potrafię być wobec ciebie wielkoduszna! Nie mogę znieść myśli o tym, że trzymałeś w ramionach inne kobiety. Zżera mnie zazdrość. Nic na to nie poradzę, że jestem taka jak inne, pragnęłabym mieć wyłączność na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość ukochanego mężczyzny. Proszę, puść mojego konia, i nie próbuj się ze mnie naśmiewać, bo tego nie zniosę!

Popędziła swego wierzchowca, łykając łzy.

Wasyl pozwolił jej odjechać. Wiedział, że jest jej ciężko, jednak nic nie mógł na to poradzić.

ROZDZIAŁ VIII

Mieli nadzieję, że dotrą do Chersonia przed zmrokiem, ale dojechali tylko do pobliskiego chutoru, kiedy zapadły ciemności.

Wasyl polecił Dimie i Fiedii znaleźć miejsce, w którym mogliby się zatrzymać na nocleg.

Lisa przeżywała prawdziwe męki na myśl, że zostanie z Wasylem sama. Zajmował jej myśli od pierwszej chwili, kiedy ujrzała go przywiązanego do pala przy ognisku i poddawanego przez Tatarów okrutnym torturom. Wasyl – pospolity rozbójnik, zabójca, pijak szydzący z Boga i ludzi. Przypomnienie tego sprawiało jej nieopisany ból.

Stali obok siebie w wąskim przejściu przy stajni. Wiosenny wieczór przyniósł łagodny chłód.

Milczenie zaczynało być dokuczliwe i Lisa pierwsza przerwała ciszę.

– Cudownie będzie odpocząć w łóżku – rzekła, wzdrygając się z zimna.

– Raczej nie przypuszczam, byśmy mogli liczyć na taki luksus. Zajazdy są przepełnione, trwa wojna. Zmarzłaś?

– Trochę, poza tym jestem zmęczona.

– Chodź, póki co ogrzejesz się pod moją peleryną…

Lisa wahała się przez chwilę, ale uznała, że odmowa na tak przyjazny gest byłaby małostkowością.

Owinął ją szeroką peleryną, a Lisa przytuliła się do niego przemarznięta.

– Wasia, jak ty się właściwie nazywasz? – zapytała.

– Wasyl Stiepanowicz Kiryłow.

– Och! To brzmi imponująco w porównaniu z moim krótkim nazwiskiem Koppers. A ile masz lat?

– Sam już nie wiem.

– Ponad dwadzieścia pięć?

– Tyle miałem już dawno.

– Niemożliwe, przecież przed czterema laty, kiedy cię spotkałam, byłeś młodym chłopcem.

– Od tego czasu przybyło mi przynajmniej dwadzieścia lat.

– Jak ty liczysz? – roześmiała się Lisa rozbawiona.

Była już taka zmęczona. Przymknąwszy oczy oparła głowę na ramieniu Wasyla.

– Och, jak dobrze. Jesteś taki gorący – westchnęła z błogością i objęła go pod peleryną.

Czuła przez rubaszkę jego rozgrzaną skórę i przyśpieszone bicie serca.

– Mogłabym teraz zasnąć – szepnęła uszczęśliwiona. – Tak mi dobrze. Znów się unoszę w powietrzu…

Wasyl milczał. Nagle Lisa oprzytomniała i uświadomiła sobie, że stoją ciasno objęci. Jego dłonie delikatnie gładziły jej plecy, twarz wtulił w jej włosy, a usta błądziły w okolicy ucha i policzka. Drżał, zatrwożony, by jej nie spłoszyć.

Wyrwała się gwałtownie.

– Darowałbyś sobie rutynowe pieszczoty! – wybuchnęła urażona. – Za każdym razem, kiedy mi się wydaje, że wróciła nasza dawna przyjaźń, ty wszystko psujesz. To doprawdy żałosne! Nie mam zamiaru być twoją kolejną zdobyczą!

Wasia wpatrywał się w nią tak, jakby nie pojmował, o co chodzi. Wreszcie ukrył twarz w dłoniach i zaszlochał.

– Co się stało? – Lisa przeraziła się nie na żarty.

Nie odsłaniając twarzy, rzekł wzburzony:

– Zasłużyłem na to! Jedyny raz w życiu, kiedy chciałem okazać swoje prawdziwe uczucia, kiedy odkryłem duszę, zostałem źle zrozumiany. Odepchnięty!

– Ale, Wasia…? – głos Lisy drżał.

– Sądzisz, że kiedykolwiek okazałem czułość tym wszystkim kobietom? Sądzisz, że traciłem czas, by przytulić je i ogrzać pod swą peleryną? Byłem na ogół zbyt pijany, by zapamiętać, jak wyglądają. Nigdy nie zapytałem nawet, jak mają na imię! Wiesz dlaczego, Liso? Bo nie chciałem! Następnego dnia wymazywałem je z pamięci. Proszę, zacznijmy wszystko od nowa! – rzekł błagalnie. – Jesteśmy skazani na swoje towarzystwo, póki nie dotrzemy do atamana. Przestańmy się kłócić! Czy nie możemy zachowywać się jak dwoje przyjaciół?

– Bardzo chętnie, ale najpierw muszę się dowiedzieć jednego!

– Pytaj!

– Czy masz… dzieci?

– Nie, skądże!

– To dobrze! W takim razie można jeszcze wszystko odwrócić.

Wasia uśmiechnął się.

– Wiesz, trochę to nielogiczne, maleńka – rzekł czule. – To pytanie sugeruje coś więcej niż tylko przyjaźń. – Zadumał się. Patrzył na nią, ale krążył myślami gdzieś daleko. Jego palce delikatnie gładziły ją za uchem.

– Przestań! – rzuciła Lisa gwałtownie.

Wasyl ocknął się. Błysk zrozumienia, jaki pojawił się w jego oczach, wzburzył Lisę. Nie wiedziała jednak, czy złości się na niego, czy na samą siebie.

– Wracają – rzucił z ulgą.

Gdy szli przez osadę, Lisa pomyślała szczęśliwa, że może wreszcie uda się jej na nowo zaprzyjaźnić z Wasylem.

W zajeździe rzeczywiście panował straszny tłok. Wasia przyciągnął dziewczynę do siebie i poprowadził ostrożnie przez cuchnącą izbę, pełną ludzi.

– Musimy się rozdzielić – powiedział do towarzyszy. – Przez wzgląd na bezpieczeństwo musicie się trzymać z dala od Lisy. Bądźcie spokojni, obaj. Nie tknę jej!

Fiedia popatrzył na niego z niedowierzaniem.

– Właściwie jaką mamy pewność, że to nie ty jesteś szpiegiem?

Twarz Wasyla stężała.

– Byłem kiedyś jeńcem Tatarów. Noszę na ciele blizny, które nigdy nie znikną. Sądzisz, że po tym mógłbym im służyć?

Kiwnął kompanom na pożegnanie i otoczywszy Lisę ramieniem, poprowadził przez izbę.

Jakaś zmęczona kobieta, zapewne właścicielka tego nędznego zajazdu, wskazała Wasylowi wolne miejsce na drewnianej ławie pomiędzy dwoma Kozakami.

– Mamy tutaj spać? – szepnęła Lisa. – Przecież tu jest pełno ludzi.

– Nie mamy wyboru. Nie chcę, żebyś spała na brudnym klepisku, dlatego zapłaciłem właścicielce za lepsze miejsce. Jak widzisz, prawdziwy luksus. Powiedziałem, że jesteś moją żoną. Nie żeby ona miała jakieś opory natury moralnej, chodziło mi raczej o ciebie. Myślę, że nie masz nic przeciwko temu?

Lisa popatrzyła zrezygnowana i nic nie odpowiedziała.

Bez słowa pomógł jej wejść na wysoką twardą ławę, w odróżnieniu od twardego klepiska przeznaczoną zapewne dla lepszych gości.

Zwinęła swoją pelerynę i położyła jako poduszkę, okryli się zaś peleryną Wasyla. Lisa leżała sztywna jak kij.

Wasia pogładził ją lekko po policzku.

– Nie bój się – szepnął. – Ci mężczyźni śpią, a ja nie zrobię ci krzywdy, obiecuję.

Odwrócił się do niej plecami, ale ona leżała nieruchomo, wpatrzona w powałę. Jej sąsiad, potężny jak niedźwiedź, chrapał i cuchnął wódką.

Nerwy Lisy, napięte do ostateczności, nie wytrzymały. Łzy same popłynęły z oczu, a ona nawet nie usiłowała ich otrzeć. Ciałem wstrząsało bezgłośne łkanie.

Wasia natychmiast odwrócił się do niej, przytulił i zaczął pocieszać tak, jakby była dzieckiem. Uspokajał ją cicho i gładził delikatnie po głowie.

– Co się stało, malutka? – szeptał. – Tęsknisz za domem?

– Za domem? – zaszlochała Lisa. – A co to takiego? Masz na myśli osadę?

– Tak.

– Nie, nie tęsknię.

– Przeraża cię to wszystko? Boisz się zemsty Tatarów?

– Nie, nie!

By nie obudzić śpiących musieli szeptać sobie wprost do ucha.

– W takim razie może być jeszcze tylko jedna przyczyna twych łez – rzekł Wasia. – Płaczesz przeze mnie…

Lisa kiwała głową, daremnie próbując się opanować.

– To znaczy, że mimo wszystko coś dla ciebie znaczę? – szepnął miękko.