– Hej, Wasylissa! Podjedź tu na chwilę!

Wasyl popatrzył zdziwiony na Lisę.

– Jak ona ciebie nazwała?

– Ech, nazwała mnie jakimś imieniem z baśni. Nawet nie wiem, co to za postać.

– Piękna Wasylissa…

– Nie lubię, kiedy tak na mnie mówi.

Patrzył na nią z ukosa.

– Nie podoba ci się to imię splecione z naszych?

– Może – powiedziała cicho Lisa i zawróciła konia. – Co chciałaś, Nataszo? – zawołała.

Dziewczyna roześmiała się.

– Wiesz, dlaczego Dima upił się w nocy?

– Milcz! – wrzasnął Dima.

– Bo na niego nie zwracasz uwagi – szczebiotała nie zrażona. – Dziś rano bił się z Fiedią o ciebie. O ciebie!

Lisa popatrzyła na Wasię, który zacisnął usta.

– Ech, co ty wygadujesz, Natasza? – rzuciła nerwowo. Nie byłaby jednak kobietą, gdyby nie ujrzała Dimy w nowym świetle.

Fiedią nie posiadał się z wściekłości. Lisa należała do niego! To on przecież odnalazł w stepie wygłodzoną, nędzną kobietę w tatarskim stroju. Wasyla się nie obawiał. Taki człowiek po prostu nie mógł nic znaczyć dla pięknej, delikatnej Lisy. Ale Dymitr, śpiewak o aksamitnym głosie, był groźnym rywalem.

Zatrzymali się na popas przy karłowatym zagajniku na niewielkim skalistym wzniesieniu. Takie wyżynne tereny od czasu do czasu urozmaicały monotonię stepu.

Kiedy się posilili, Dima usiadł obok Lisy i zaczął dla niej grać.

Dziewczyna oparła się plecami o skałę i próbowała dać wytchnienie zmęczonemu ciału. Dima nucił coś o zranionym sercu. Położył się na wznak i głowę oparł na kolanach drzemiącej Lisy. Domra dźwięczała delikatnie i tęsknie.

– Dzięki za wczorajszą piosnkę – odezwał się nieoczekiwanie. – Dawno nie słyszałem czegoś równie pięknego.

– Eee tam – mruknęła Lisa i z wahaniem spytała: – Powiedz, Dima, czy to prawda, co mówią o Wasi, że pije? I czy rzeczywiście jest taki zły, jak o nim gadają?

Dima wyczuł cichą nadzieję, jakiś błagalny ton w jej głosie, ale nie mógł jej pocieszyć.

– Wasyl ma tylko jeden cel, Liso. Chce umrzeć. Ale jakby ktoś rzucił na niego czar, bo nie może zginąć. Wiele razy próbował popełnić samobójstwo, ale go uratowałem, za co bynajmniej nie jest mi wdzięczny. Chciał się zapić na śmierć albo zginąć w bitwie. Tymczasem z wszelkich potyczek i starć wychodzi prawie bez jednej rany. Kozacy piją sporo, ale żaden z nich nie może się równać z Wasylem. Ale i to nie sprowadziło na niego wytęsknionej śmierci.

– Dima – odezwała się cicho Lisa. – Natasza wspomniała, że Wasyl nie może się ożenić. Co miała na myśli?

Dymitr spojrzał na nią, a jego głos zabrzmiał dziwnie miękko:

– Biedna Liso! Wiem, jak bardzo dotknęły cię słowa Fiedii. A mimo to… Biedna dziewczyno!

Czekała.

– Wasyl został wykluczony z cerkwi – powiedział powoli. – Kiedyś kompletnie pijany wpadł do świątyni z watahą swoich okrutnych mołojców i zniszczył ją. Urągał przy tym Bogu.

Przerażona Lisa zdołała tylko szepnąć:

– Och, Dima!

– Wiesz, wczoraj, kiedy popasaliśmy nad brzegiem wąwozu, Wasyl i ja spoglądaliśmy w dół.

– Tak, widziałam was.

– Zapytałem Wasię: „Pamiętasz tamtą przepaść? Złapałem cię w ostatniej chwili. Żałujesz, czy cieszysz się, że byłem wtedy w pobliżu?”

– Co ci odpowiedział?

– Rzekł: „Wiesz, że nie ma dla mnie nadziei na tym świecie. Zmarnowałem swoje życie. Wszystko się we mnie wypaliło. A mimo to jestem ci wdzięczny, że doczekałem dnia, w którym ją zobaczyłem!”

Nadszedł Wasia i spojrzał na Dimę z ukosa.

– Co to, step jest dla ciebie za mały? – spytał z przekąsem.

Dymitr natychmiast zdjął głowę z kolan Lisy. Wasia poszedł dalej.

– Dima, znasz tę baśń o Wasylissie? Opowiedz mi!

– O, wiele powstało o niej baśni: o pięknej Wasylissie, mądrej Wasylissie, i tak dalej, i tak dalej.

– Czy jest jakiś związek między nią a pozbawionym serca Czarodziejem Mścicielem? – spytała i mrużąc oczy, spoglądała na Wasię, którego sylwetka rysowała się na tle słońca.

– O, tak. On również występuje w większości baśni. To pomiot szatana. Nie ma serca, więc nie można go zabić. Porwał Wasylissę i uwięził w swej ponurej twierdzy.

Lisa nie spuszczała wzroku z Wasi.

– Ta baśń jest bez sensu. Skoro ją porwał, to musiał ją kochać. A skoro kochał, to znaczy, że miał serce…

Kiedy ruszali w dalszą drogę, słońce grzało już mocno. Tak pieczołowicie pielęgnowana przez Tatarkę skóra Lisy poczerwieniała pod wpływem słonecznych promieni.

Jechali w zwartej grupie. Wasyl przestał unikać Lisy, ale dziewczynę przepełniała tak głęboka pogarda dla niego, że równie dobrze mogły oddzielać ich kilometry.

– Wołodia – odezwała się Lisa. – Dokąd właściwie jedziemy? Gdzie stacjonuje ataman?

– W Chersoniu.

Lisa odwróciła się do Wasyla i popatrzyła zdziwiona.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? Przecież to niedaleko szwedzkiej osady.

Uśmiechnął się trochę niepewnie.

– Zamierzałem zadbać o to, byś mogła tam pojechać, gdy tylko złożymy raport atamanowi.

– Nie jestem pewna, czy chcę tam wrócić – rzekła bezbarwnie. – Szczerze mówiąc, boję się spotkania z nimi po tylu latach.

Wasyl przeraził się jej nieobecnego, pozbawionego wyrazu spojrzenia. Co się stało? pomyślał z lękiem. Znów odgrodziła się ode mnie niewidzialnym murem. Boże, pomóż, bym nie stracił z nią kontaktu.

Naraz Wołodia zawołał go i wskazał ręką na zachód. Wszyscy przystanęli.

Czarne punkciki na horyzoncie błyskawicznie się powiększały i szybko stało się jasne, że to oddział ośmiu jeźdźców na niewysokich krępych koniach.

– Tatarzy? – zastanawiała się Natasza. – Skąd oni się wzięli?

Wasyl szybko zerknął na Lisę. Pozostali myśleli o tym samym.

– Nas jest tylko sześcioro. Odwrót. Uciekajmy!

Popędzili konie i pogalopowali przez step.

Lisa z trudem utrzymywała się w siodle, brakowało jej wprawy. Nie próbowała nawet obejrzeć się za siebie w obawie, że spadnie.

Wołodia poganiał ich.

– Dawaj! Dawaj! Dalej! Szybciej!

– Podjedźmy na tamto wzgórze! – krzyknął Wasia, widząc, że Lisa nie nadąża.

Wjechali na szczyt i ku swej radości odkryli, że wśród skał znajdują się wejścia do jaskiń i podziemnych korytarzy. Dziewczętom przykazano, by ukryły się w takim przejściu, ale Natasza zaprotestowała. Chciała walczyć.

– W takim razie ja też zostanę – oznajmiła Lisa śmiertelnie przerażona.

– O, nie, durna, przecież oni właśnie ciebie chcą złapać! – rzekł niecierpliwie Wasia i pociągnął ją zdecydowanie w ciemne czeluści korytarza. – Zostań tu! Zrobisz nam przysługę, jeśli będziesz się trzymać na uboczu.

– A jeśli was zranią albo zabiją?

– Wtedy będziesz musiała uciekać na własną rękę.

– Nie o tym myślałam. Ja nie chcę, żebyś… żebyście zginęli.

Wasia umilkł, nadal ściskając mocno jej ramię.

– Czy to nie byłoby dla nas obojga najlepsze wyjście? – spytał w końcu. A potem wręczył jej swój nóż i szybko zniknął.

Lisa siedziała bezczynnie, podczas gdy z góry dochodziły ją odgłosy walki. Dotkliwie odbierała swoją nieprzydatność. Serce biło jej mocno jak schwytanemu ptakowi. Ściskała nóż w dłoni, choć dobrze wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie go użyć, nawet gdyby stanęła oko w oko z Tatarem.

Na górze ktoś postękiwał żałośnie. Kto to? Lisa wstrzymała oddech i usłyszała wśród jęków soczyste przekleństwa, które mogła ciskać jedynie Natasza.

– Och, Natasza – szepnęła Lisa niespokojnie. Bardzo przywiązała się do młodszej siostry Wasyla.

Wtedy usłyszała inny głos, przepełniony złością pomieszaną z lękiem.

– Wy, diabły jedne! Napadacie na Nataszę, małą bezbronną dziewczynę?

Lisa uśmiechnęła się, poznając głos Wołodii. Natasza, najwyraźniej już bezpieczna, zawołała równie zachwycona, co zdumiona:

– Wołodia!

Zadudniły kopyta uciekających koni, stopniowo wszystko ucichło.

Lisa rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w mrok. Z góry nie dochodził jej żaden dźwięk. Dopiero po chwili usłyszała czyjeś kroki w podziemnym korytarzu. Ktoś nadchodził.

– Lisa!

Poznała głos Dimy. Rzuciła mu się w ramiona i uścisnęła mocno.

– Och, Dima. Tak się bałam. Nic nie było słychać, już myślałam, że…

– Natasza została ranna strzałą w nogę. Poza tym poszło nam dobrze. Ci Tatarzy, którym udało się przeżyć, uciekli. Na szczęście osłaniały nas skały.

– Czy Natasza jest poważnie ranna?

– Nie będzie mogła z nami dalej jechać, a Wołodia nalega, by mógł jej towarzyszyć.

Lisa uśmiechnęła się.

– Czy Natasza ma coś przeciwko temu?

– Nie sądzę – odpowiedział jej także z uśmiechem.

Natasza uroczyście pożegnała się ze wszystkimi.

– Teraz już wiesz, Waśka, jaka jest rada – rzekła z rozbrajającą otwartością. – Postaraj się, by cię raniono, a wtedy ukochana padnie przed tobą plackiem.

Wasyl spojrzał na siostrę. Gdyby mógł, zabiłby ją wzrokiem.

– Bywaj, Liso! – powiedziała Natasza, siedząc już na końskim grzbiecie. – Chętnie widziałabym cię w naszej rodzinie. Szkoda, że mój braciszek skutecznie to uniemożliwił.

– Jedźcie już! Dbaj o nią, Wołodia! – przerwał jej Wasia ze złością.

Zostali tylko we czworo.

– Teraz Tatarzy wiedzą, gdzie jesteśmy. I sprowadzą posiłki.

Lisa nie chciała nawet myśleć o tym, co może się stać. Boleśnie odczuła rozstanie z Nataszą.

– Och, gdyby wszyscy mogli być tacy jak twoja siostra – rzuciła spontanicznie. – Chodzi mi o poczucie humoru. Mam dosyć tej ponurej atmosfery!

Wasyl przymkną! oczy i odetchnął z ulgą.

– Dzięki, dobry Boże!

– O co ci chodzi?

– Cieszę się, że znów się do mnie odzywasz. Że zniknął ten okropny niewidzialny mur odgradzający cię od świata. Jeśli tak właśnie zachowywałaś się w szwedzkiej osadzie, to nie dziwi mnie, że zostawiono cię na uboczu.

– Ja tylko się bronię przed rzeczywistością – powiedziała jakby na usprawiedliwienie i dodała już weselej: – Masz cudowną siostrę.