Jaki ten Wasyl męski, pomyślała. Bujne czarne włosy niczym rama okalały wyrażającą zdecydowanie twarz. Miał czarne gęste rzęsy, na policzkach rysowały się głębokie bruzdy, schodzące aż do kącików zmysłowych ust. Co za silna osobowość!

– Wasia…

– Tak!

– Ja się boję! Czy musisz jechać tak daleko od nas?

Roześmiał się gorzko.

– Myślałem, że zdążyłaś mnie już rozpoznać. Złego Czarodzieja Mściciela, nieśmiertelnego, bo pozbawionego serca. Czy nikt ci nie opowiedział, jaki jestem okrutny? Uwierz mi, Liso, nie jestem właściwym kandydatem na twego Anioła Stróża.

Kiedy smutno westchnęła, dodał pośpiesznie:

– Z nimi jesteś bezpieczna, ale na wszelki wypadek nie zostawaj nigdy tylko z jedną osobą. Staraj się, by towarzyszyły ci przynajmniej dwie!

ROZDZIAŁ VI

I znów jak okiem sięgnąć rozpościerały się stepy. Miało się ku wieczorowi. Zrobiło się chłodniej, więc Lisa sięgnęła po umocowaną z tyłu siodła pelerynę i zarzuciła ją na ramiona. Fiedia, który przez cały czas trzymał się w pobliżu, podjechał do niej, patrząc z uwielbieniem.

– Czy wszystko w porządku? – spytał.

Lisa, którą zaczynała już męczyć jego adoracja, odparła:

– Na ile to możliwe dla kogoś, kto nie przyzwyczajony do konnej jazdy spędził kilka godzin w siodle.

– Tak się boję, że coś może ci się stać – rzekł cicho. – Bez przerwy rozglądam się z trwogą, czy gdzieś z ukrycia nie wyskoczą Tatarzy.

– Oj, dojrzelibyśmy ich z daleka – uśmiechnęła się, wskazując ręką na bezkresny step.

Zachodzące słońce zabarwiło niebo na kolor purpury. Dziewczyna odzyskała głos, ale nie mogła jeszcze mówić zbyt wiele, bo zaraz chrypiała na nowo. Z daleka dostrzegła, że w ich kierunku nadjeżdża Wasia. Najwyraźniej zamierzał coś im powiedzieć.

– Boję się go – odezwał się Fiedia. – To podstępny człowiek.

– Wasia, podstępny? – zdziwiła się Lisa. – To chyba ostatnie, co można by mu zarzucić! Nazywasz podstępnym kogoś, kto nie kryje swych najgorszych wad?

– No, może użyłem niewłaściwego słowa. Ale w każdym razie jest złym człowiekiem. Gdybyś wiedziała…

– Ani słowa – przerwała mu Lisa. – Nic mnie nie obchodzi, co robił Wasia.

– A więc on nic dla ciebie nie znaczy? – spytał Fiedia z nadzieją w głosie.

Milczenie trwało odrobinę zbyt długo.

– Nie, dlaczego miałby coś znaczyć – rzekła w końcu bezbarwnie. – Ledwie go znam.

Fiedia wyciągnął rękę, a ona podała mu swoją. Kaleka budził w niej współczucie, zwłaszcza kiedy obserwowała, z jaką pogardą odnosi się doń Natasza i inni Kozacy.

– Liso… Jestem taki dumny, że zostałem wybrany, by cię ochraniać – wyznał ze wzruszeniem. – I że we mnie pokładasz całą swoją ufność.

No, cóż… pomyślała Lisa, ale nic nie powiedziała.

Wasyl ściągnął wodze i zatrzymał konia, obrzucając wymownym spojrzeniem Lisę i Fiedię, którzy jechali trzymając się za ręce. Nozdrza mu drgały, gdy zwracał się do Wołodii:

– Niedaleko stąd znajduje się stanica kozacka, tam przenocujemy. Natasza, zaopiekujesz się Lisa.

– O co chodzi? – zapytał Fiedia urażony. – Czyżbym już nie nadawał się do tego zadania?

Wasia obrzucił go chłodnym spojrzeniem.

– A co, może masz zamiar z nią spać?

Fiedia poczerwieniał, a Natasza wybuchnęła pogardliwym śmiechem i rzuciła pod adresem kaleki parę szyderczych słów. Wasyl jednak spojrzał na siostrę surowo i upomniał ją:

– Natasza, daruj sobie!

– Ty sam nie jesteś zbyt delikatny, braciszku. Czyżbyś ze względu na Lisę próbował nauczyć mnie taktu?

– Zamknij się – burknął Wasia.

Dalej jechali w milczeniu.

Dotarli do stanicy, w której tego wieczoru trwała zabawa. Nie wiadomo, czy świętowano z jakiejś szczególnej okazji, czy po prostu Kozacy pili dla kurażu przed walką, jaką mieli stoczyć następnego dnia. Na środku, na placu, kłębił się tłum podchmielonych żołnierzy. Tańczono i wznoszono okrzyki.

Fiedia troskliwe otoczył Lisę ramieniem i pośpiesznie ominęli plac. Dziewczyna usłyszała za sobą szept: „Zaporożcy”. Na Ukrainie Kozaków z Zaporoża nadal otaczała legenda.

– Hej, popatrzcie! – zawołał ktoś. – Jest z nimi Dima.

– Dima! – rozległy się wołania – Zagraj nam!

Młody śpiewak przystanął, nie kryjąc, że czuje się mile połechtany popularnością. Wokół niego tłoczyła się gromada Kozaków.

– O, jest i Wasia Czarodziej! Chodźcie! Wódki nie zabraknie!

Wasyl niechętnie odwrócił głowę

– Dajcie spokój! – rzucił ostro.

Kozacy ryknęli gromkim śmiechem.

– Słyszeliście? Wasia odmawia! Nie chce wódki! Co ty, chłopie, chory jesteś? – krzyknął któryś, a reszta zarechotała.

– A gdzie twoi mołojcy? Boisz się wypić, kiedy cię nie pilnują?

Zgromił ich wzrokiem.

– Przyszliśmy tu bez wrogich zamiarów – powiedział, z trudem tłumiąc gniew. – Nie próbujcie więc mnie prowokować ani do wypitki, ani do wybitki.

Lisa była kompletnie zaskoczona. Nikt jej dotąd nie wspomniał, że Wasia pije, sama zresztą do tej pory tego nie zauważyła.

– Dobrze, już dobrze – rzekł ktoś ze starszyzny. – Dziś w nocy jesteście naszymi gośćmi. Posłuchajmy lepiej razem Dimy.

Zaporożcy popatrzyli po sobie z wahaniem. Dima najwyraźniej aż się rwał, by coś zagrać i zaśpiewać, a i Natasza miała ochotę pozostać na placu. Wasyl tymczasem naciągnął Lisie na głowę kaptur i zasłonił ją sobą. Fiedia i Wołodia wzruszyli ramionami.

– Dobrze, Dima, zaśpiewaj! – pozwolił Wasia.

Zrobiło się już całkiem ciemno. Kozacy utworzyli wielki krąg przy ognisku. Za nimi stały kolorowe namioty o najprzeróżniejszych kształtach. Dima wystąpił na środek i nastroił swą domrę. Zgromadzeni ucichli i nawet najbardziej pijani wytężyli słuch.

Dima zaczął cicho i łagodnie, ale stopniowo przechodził do coraz szybszych melodii, zaś jego szczupłe palce poruszały się po strunach tak prędko, że wzrok za nimi nie nadążał. Aksamitny głos Kozaka niósł się daleko w tę wiosenną noc. Ileż w nim było uczucia!

Słuchacze porwani melodią i rytmem nie wytrzymali, nogi same porwały ich do tańca. Pozostali grajkowie zawtórowali Dimie. Coraz to nowi Kozacy włączali się w krąg tańczących i wnet cały dziedziniec wirował i mienił się w oczach barwami tęczy.

Tancerze kolejno wykonywali krótkie popisy, czasem wyskakiwało na środek kilku naraz, a Lisa nagle uświadomiła sobie, że klaszcze wraz z innymi rozbawiona, roześmiana, rozluźniona. Popatrzyła na Wasię promiennym wzrokiem. Stał oparty o dwukółkę i obserwował dziewczynę zamyślony, nieobecny duchem. Kiedy napotkał jej spojrzenie, wykrzywił twarz w uśmiechu pozbawionym radości.

Taniec urwał się równie gwałtownie, jak rozpoczął, ale wszyscy prosili Dimę, by zaśpiewał coś jeszcze. On tymczasem wyszedł z kręgu, zbliżył się do Lisy i wyciągnął do niej rękę.

– Potrafisz śpiewać? – zapytał.

– Tak… nie, tylko tak zwyczajnie – plątała się zaskoczona. – Ale nie dziś. Przecież dopiero co odzyskałam głos.

– Zaśpiewaj nam coś!

– Tutaj? Oszalałeś! Przecież jestem zachrypnięta. A w ogóle nie miałabym odwagi!

– Ależ tak!

Fiedia i Wołodia wypchnęli ją naprzód. Lisa usiłowała szukać pomocy u Wasi, ale on stał niewzruszony z twarzą pozbawioną wyrazu. Chociaż, czy nie uśmiechał się z lekką ironią?

Lisa znalazła się w centrum zainteresowania, przerażona, bowiem jeszcze nigdy nie śpiewała przed publicznością.

Kozacy stali pełni oczekiwania. Dima ściągnął kaptur z głowy dziewczyny, a wtedy wśród zebranych rozległ się szmer zachwytu. Kilku podpitych mężczyzn wytoczyło się na środek i wyciągnęło ręce w stronę jasnowłosej Szwedki.

Ale Dima natychmiast wydobył nóż i rzucił go tak, że wbił się w ziemię u jej stóp. Wołodia i Fiedia uczynili to samo. Żeby nikt nie miał najmniejszych wątpliwości.

Mimo to znalazł się wśród obecnych Kozak wyższy rangą, który udawał, że nic nie rozumie, i spytał bezczelnie, ile Lisa kosztuje.

Wówczas zbliżył się Wasyl i także rzucił swój nóż. Teraz do Lisy nikt nie odważył się już zbliżyć.

O Boże, co ja mam zaśpiewać? myślała gorączkowo. Tatarka nauczyła ją wielu pieśni, ale przecież nie mogła ich zanucić Kozakom! Nie odważy się też wybrać pieśni rosyjskiej, kiedy wśród zebranych jest tylu wspaniałych śpiewaków!

Pomyślała naraz, że wszystkim podobały się melancholijne pieśni Dimy. Może by tak zaśpiewać prostą ludową piosenkę, którą słyszała w rodzinnych stronach? „Niczym gwiazda wysoko na niebie”, to przynajmniej jest krótkie.

Zaczęła lekko drżącym głosem. Nie zdawała sobie sprawy, jak czysto zabrzmiał jej śpiew. Bez trudu brała wysokie dźwięki. Wyglądała niczym zjawisko: wiotka, bezbronna dziewczyna o jasnych włosach wśród dzikich Kozaków.

Zaśpiewała najpierw po szwedzku, a potem odważyła się to samo wyśpiewać po rosyjsku.

Zachwyceni Kozacy zgotowali jej prawdziwą owację. Ukłoniła się nisko i zawstydzona podziękowała za oklaski. Potem wyciągnęła z ziemi noże i pobiegła do swych towarzyszy.

– Wasyl, proszę, ten jest twój – rzuciła zdyszana i podała mu nóż.

– Skąd możesz wiedzieć, że to właśnie mój? – spytał wzburzony, aż Lisa ze zdziwieniem podniosła na niego wzrok.

Ale Wasyl odwrócił się pośpiesznie, a Lisa była zbyt oszołomiona, by odpowiedzieć mu na pytanie. Zresztą, jak miała mu wyjaśnić, że zna każdy szczegół jego ubrania, najmniejszy detal jego broni, nie wspominając o nim samym.

– Mam nadzieję, że nie zaśpiewałam tak zupełnie okropnie? – zapytała zawstydzona. – Chociaż wydaje mi się, że zabrzmiało fatalnie…

– Liso, na Boga – przerwał jej gwałtownie. – Robię co mogę, byś nie musiała znosić mojej bliskości. Wyświadcz mi tę przysługę i także trzymaj się z dala ode mnie! A teraz oddaj resztę noży.

Lisa posmutniała i odeszła.

Muzyka i tańce nie ustawały, ale Zaporożcy zapragnęli wreszcie udać się na spoczynek. Dziewczętom wskazano namiot, w którym miały przenocować.