– Dlaczego nie jedzie razem z nami? – wyszeptała z trudem.

– Ktoś musi kontrolować trasę.

Lisa jednak zorientowała się, że Dima kłamie, i potrząsnęła głową.

– Unika mnie – szepnęła, a Kozak zrozumiał, że bardzo ją to boli.

– No, cóż – rzekł przygaszony i pochylił się do przodu. – Jeśli chcesz, to ci powiem. Wasyl niczego nie robi na niby, Liso. Nie czas ani pora, by oceniać jego postępowanie, ale co nieco mógłbym na ten temat powiedzieć. Cokolwiek przedsięweźmie, wkłada w to całą duszę, tak jak Kozacy z Zaporoża mają w zwyczaju. Jedyna różnica między nim a innymi polega na tym, że on to robi z większą determinacją. Jeśli walczy, to na śmierć i życie. Kiedy się rozzłości, to biada temu, kto go do tego stanu doprowadził. Nigdy nie nauczył się panować nad swymi emocjami. Płacze, kiedy jest nieszczęśliwy, no, a gdy się weseli – co prawda od dawna już nikt go takim nie oglądał – potrafi tańczyć przez całą noc. Widziałaś kiedyś tańczących Kozaków? Wasyl nie ma sobie równych. Ale od wielu lat już tego nie robi.

Dima zamilkł, a Lisa zastanawiała się, co powie dalej.

– Rozmawiałem z nim dziś rano – ciągnął powoli. – Pilnował ciebie od chwili, kiedy zasnęłaś, aż do rana, ale nie chciał, byś się o tym dowiedziała. Powiedział mi: „Dima, Lisa nie będzie musiała mnie oglądać. To Fiedia jest za nią odpowiedzialny. Ona ma taką piękną, wrażliwą duszę. Ale proszę cię, miej na nią oko w moim imieniu. Patrzyłem na nią, Dima. Skóra na jej ramionach przypomina alabaster. Stopy ma takie drobne i delikatne, a oczy… sam widziałeś. Niewinne jak u dziecka. Nie wolno jej zbrukać. Ani tobie, ani nikomu, a przede wszystkim mnie”. On uważa, że nawet jego obecność może zniszczyć w tobie piękno.

– Niemądry – szepnęła, wzdychając.

– Rozumiem go – rzekł Dima. – Niewiele wiesz o Wasi i najlepiej będzie, jeśli pozostaniesz w nieświadomości.

Dojechali do miejsca, gdzie czekał na nich Wasyl, który najwyraźniej unikał wzroku Lisy.

– Będziemy musieli przeprawić się w tym miejscu – usiłował przekrzyczeć szum rzeki. – Sprawdziłem, dalej w górę rzeki nie ma jak się przedostać na drugą stronę.

– Tutaj? – zdziwił się Fiedia. – Przecież to tuż przed porohem!

– No to znajdź lepsze miejsce!

Fiedia ustąpił, kiedy zorientował się, iż niegdyś był tu bród.

Lisa czuła się dotknięta tym, że Wasia zamierza trzymać się od niej z daleka. Patrzyła na niego z bólem w sercu, gdy kierował swego konia w wartki nurt rzeki. Jaki on przystojny, pomyślała, barczysty, wąski w biodrach, długonogi. Ciemne włosy błyszczały w promieniach słońca, a silne śniade dłonie obejmowały końską szyję.

Ogarnęła ją przemożna tęsknota za przyjacielem z dzieciństwa, za poczuciem wspólnoty, jaka ich łączyła aż do tego pamiętnego wieczoru nad Dnieprem, kiedy wszystko się zmieniło.

Lisa spojrzała raz jeszcze na mężczyznę, który usiłował przeprowadzić przez rwącą wodę spłoszonego konia, i nagle na wspomnienie tego, co uczynił tamtego wieczoru, jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Szybko odwróciła wzrok, przerażona tym nowym doznaniem.

Wasia obejrzał się i krzyknął do Koli:

– Nikołaj, prowadź konia Lisy, tu jest bezpiecznie.

Poczekali, aż Wasyl dotrze na drugi brzeg, i wtedy Kola poprowadził do wody konia Lisy. Dziewczyna siedziała sztywno w siodle i zdenerwowana patrzyła na kopyta ślizgające się na kamieniach. Niedaleko z hukiem spadała woda. Kola przeprawiał się bliżej porohu, ale konia Lisy prowadził pewnie.

Byli już prawie na drugim brzegu, kiedy wałach nagle poderwał się i przenikliwie zarżał. Rzucił się w bok tak gwałtownie, że koń Koli zachwiał się i porwał go gwałtowny prąd. Kola wpadł do wody, ale nie wypuścił z rąk uprzęży wierzchowca Lisy, który przerażony do szaleństwa rzucił się do brzegu.

W tej samej chwili Wasyl wskoczył do wody i podtrzymał dziewczynę, która omal nie spadła, a potem podał rękę przemoczonemu Koli. Nie oglądając się za siebie wyjechał na pobliskie wzniesienie.

Lisa z trudem łapała powietrze.

– Co z koniem? – jęknęła.

Koń Nikołaja stał spłoszony na niewielkiej mieliźnie tuż przy porohu.

– Ten koń był moim najlepszym przyjacielem – rzekł Kola poruszony i zaklął.

Tymczasem nadjechali pozostali.

– Szkoda – odezwał się Fiedia. – To było ładne zwierzę.

Lisa patrzyła na nich wstrząśnięta i potrząsnęła głową.

– Nie ma innego wyjścia, trzeba będzie go zostawić – stwierdził Wołodia. – Nie damy rady go stamtąd wydostać. Szkoda, że nie mamy strzelby.

– Nie – protestowała zrozpaczona Lisa. – Nie, nie!

Ile czasu będzie ten piękny gniady ogier stał na piaszczystej wysepce? Kilka dni, może tygodni, nim umrze z głodu lub porwie go nurt…

Lisa miotała się bezradnie wzdłuż brzegu. Fiedia daremnie błagał ją, by się uspokoiła, a Natasza potrząsała głową z ubolewaniem. Lisa podbiegła do Dimy i z płaczem zaczęła odplątywać grubą linkę, która wisiała przy jego siodle.

– Jesteś szalona – powiedział Dima. – To nam się nie uda. Nie możemy podejść tak blisko porohu.

Ale Lisa go nie słuchała. Udało się jej odczepić linkę i drżącymi rękami zawiązała sobie w pasie jeden jej koniec. Kola zagryzł wargi i patrzył bezradnie to na dziewczynę, to na konia. Niczego bardziej nie pragnął, jak uratować swego wiernego przyjaciela, nie pojmował tylko, w jaki sposób to zrobić.

– Lisa, nie wolno ci – próbowała przekonać ją Natasza. – Wiesz dobrze, że nie jestem tchórzem, ale w życiu nie odważyłabym się na coś podobnego. Nie pozwolę ci na to!

Lisa zaszlochała, aż ból gardła stał się nie do zniesienia.

– Ale koń – szeptała i próbowała się uwolnić od Dimy i Wołodii, którzy ją powstrzymywali.

Wasia obserwował całe zajście z daleka. W pewnym momencie zeskoczył z siodła i zbiegł do nich na dół.

– Co się tak gapicie? – ryknął. – Nie widzicie, ile to dla niej znaczy? Poza tym ma rację. Sądziłem, że konia porwał nurt, tylko dlatego nie oglądałem się za nim.

– Ostatecznie nie musisz zajmować się szczegółami. Twoim zadaniem jest czuwać nad naszym bezpieczeństwem – skwitował Fiedia.

Wasyl nie odpowiedział, rozsupłał linkę, którą Lisa zdążyła zawiązać sobie w pasie, i owinął się nią sam.

– Mogliście się chociaż upewnić, czy dziewczyna odpowiednio związała węzeł – rzucił zdenerwowany. – Chodź, Liso, spróbujemy uratować to biedne zwierzę…

– Dziękuję. Bardzo ci dziękuję, Wasia.

Popatrzył na nią z pobłażliwym uśmiechem i tylko pokiwał głową.

Kola wreszcie pojął, o co chodzi, i szybko omotał drugim końcem linki gruby pień drzewa. Lisa zaparła się nogą o spory głaz i powoli popuszczała linkę, w miarę jak Wasia wchodził coraz dalej, gdzie prąd był bardzo silny i aż roiło się od wirów.

Teraz włączyła się reszta. Wasia szczęśliwie dotarł na mieliznę, chociaż masy wody uderzały w niego wściekle. Trudniej było wyprowadzić konia na brzeg. Lisa widziała z daleka, że Wasia stara się uspokoić przerażone zwierzę. W pewnym momencie odwrócił się i pomachał jej ręką. Potem uwolnił się od linki i obwiązał nią konia. Teraz całkowicie zdany był na łaskę i niełaskę żywiołu. Lisa zamarła, przerażona.

Wasia ostrożnie chwycił za siodło i błyskawicznie dosiadł konia. Ogier zarżał, przestraszony, i zaczął wierzgać. Wasia dał znak towarzyszom, by zaczynali.

Lisa wolała nie patrzeć. Słyszała tylko ostrzegawcze krzyki pozostałych, którzy powoli wybierali linę. Automatycznie przyłączyła się do nich. Opór był potworny, chwilami miała wrażenie, że wyrwie jej ramiona. Czuła, że konia wyciągają, ale co z Wasią? Czy nadal siedzi w siodle?

Ale Kozak, jak zwykło się mówić, rodzi się na końskim grzbiecie. Usłyszała, że Wasia woła:

– Dawaj! Dawaj!

Odważyła się otworzyć oczy.

Byli już blisko brzegu, a koń, poczuwszy grunt pod kopytami, wsparł wysiłek ludzi. Lisa podała dłoń Wasylowi, właściwie całkiem niepotrzebnie, ale on chwycił ją, żeby podkreślić, jak cenna była jej pomoc.

– Och! – krzyczała radośnie Natasza. – Widzieliście? Ten grymas na twarzy Wasi przypominał nieco uśmiech! Trochę sztuczny, ale, Wasia… gdybyś trochę poćwiczył?

Natarł na siostrę ze złością, na szczęście zdołała w ostatniej chwili uskoczyć.

Kola, wzruszony do łez, poklepywał przestraszonego gniadosza.

– Pomyślcie, mógłby tam nadal stać, biedaczysko, nawet do naszego powrotu!

– Kuleje – odezwał się Wasia.

– To nic poważnego – rzekł Kola, obejrzawszy dokładnie nogę konia. – Ale…

Wyglądał na zmartwionego.

– Nie możesz na nim jechać – stwierdził Fiedia.

– Poza tym jesteś cały przemoczony – poparł go Wołodia. – Powinieneś wracać do obozu. My tu sobie poradzimy.

– Wasia, co ty na to?

– Myślę, że mają rację. Koń musi odpocząć.

– Dobrze, w takim razie poddaję się.

Poczekali, aż bezpiecznie przeprawi się na drugi brzeg. Jeszcze tylko pomachał na pożegnanie i ruszył do obozu.

Pozostali zaś w milczeniu udali się w dalszą drogę. Przygnębiło ich, że tak szybko musieli się rozstać z towarzyszem.

– Władimir, przejmujesz dowództwo – polecił Wasia Wołodii i już zamierzał pojechać naprzód, gdy zatrzymało go błagalne spojrzenie Lisy.

– Czego chcesz? – spytał krótko.

– Jesteś mokry – szepnęła.

– Słońce jeszcze trochę dziś pogrzeje. Raz dwa wyschnę. Czy to wszystko?

– Nie. – Dziewczyna rozejrzała się wokół i popędziła konia, chcąc wyprzedzić innych. Wasyl odchylił gałęzie, by nie uderzyły jej w twarz. – Wasia… Jak to się stało, że mój koń nagle… – zamilkła.

– Myślałem właśnie o tym samym – odrzekł. – Może coś uderzyło go w zad? Za tobą jechała cała reszta.

– Uważasz więc, że ktoś celowo… chciał mnie zepchnąć w nurt rzeki?

Wasia zacisnął zęby.

– Jeśli to prawda, to znaczy, że zabraliśmy ze sobą szpiega tatarskiego. Ale to niemożliwe! Fiedia, Natasza, Dima, Wołodia… Nie! Koń prawdopodobnie nadepnął na kamień i dlatego się spłoszył, a może ukąsił go jakiś owad?