Betonowy słup runął na stolik. Roman szarpnął, uniósł go i cisnął do ogrodu.

– O Boże – jęknął Spencer. – Jak on…

Shanna zrobiła wielkie oczy. Roman nie zawracał sobie głowy ukrywaniem swojej siły.

– Może to stres. Podobno ludzie po wypadkach podnoszą samochody.

– Może – mruknął Spencer. – Dobrze się pan czuje, sir? Roman, do tej pory pochylony, wyprostował się powoli, odwrócił.

Wstrzymała oddech. Był blisko wyrwy w murze i słońce zrobiło swoje. Miał spaloną koszulę i popaloną skórę. Z piersi unosił się dym i zapach palonego ciała.

Spencer pobladł.

– Sir, nie zauważyłem, że pan też jest ranny. Niech pan to zostawi.

– Nic mi nie jest. – Roman pochylił się nad kawałem betonu. – Pomóżcie mi z tym.

Spencer dźwigał mniejsze odłamki, Shanna odgarniała resztki glazury i wkrótce odsłonili stolik. Na szczęście krzesła utrzymały blat w górze, pod nim zostało trochę miejsca. I powietrza. I zobaczyli ciało.

Radinka.

Roman odrzucił stolik, odepchnął krzesła.

– Radinka, słyszysz mnie? Jej powieki zadrżały.

– Żyje – szepnęła Shanna. Ukląkł koło niej.

– Bandaże!

– Już niosę. – Spencer pobiegł.

Otworzyła apteczkę i podała Romanowi bandaż.

– Radinka, słyszysz mnie? – Przycisnął opatrunek do rany na skroni.

Z jękiem uniosła powieki.

– Boli.

– Wiem. Karetka już jedzie.

– Jak możesz tu być? To pewnie sen.

– Będzie dobrze. Jesteś za młoda, żeby umrzeć. Żachnęła się lekko.

– Przy tobie każdy jest za młody.

– O Boże. – Żołądek Shanny fiknął salto.

– Co? – Roman podniósł głowę.

Wskazała ręką. W boku Radinki tkwił nóż stołowy. Z rany ciekła krew. Zakryła usta dłonią i przełknęła falę żółci podchodzącą do gardła Roman na nią spojrzał.

– Nic ci nie będzie. Dasz radę.

Odetchnęła głęboko. Musi to zrobić. Nie sprawi zawodu kolejnej przyjaciółce. Podszedł do nich młody mężczyzna z naręczem podartych na bandaże serwetek i obrusów.

– Pan Spencer mówił, że będą wam potrzebne.

– Tak. – Drżącymi rękami wzięła od niego bandaże i położyła sobie na kolanach. Złożyła je w gruby tampon.

– Gotowa? – Roman złapał rękojeść noża. Kiedy wyjmę, przyciskaj z całej siły. – Szarpnął.

Posłuchała. Z rany płynęła krew. Na jej place. Żołądek zaprotestował.

Roman już czekał z nowym zwojem bandaży.

– Teraz moja kolej. – Zmienił ją. – Świetnie sobie radzisz. Cisnęła zakrwawiony tampon na ziemię, przygotowała nowy opatrunek.

– Pomagasz mi? No wiesz, psychicznie.

– Nie. Sama sobie radzisz.

– To dobrze. – Dotknęła krwawiącej rany opatrunkiem. – Dam sobie radę.

Wbiegli sanitariusze z noszami.

– Tu! – zawołał Roman.

Dwaj sanitariusze zbliżyli się z wózkiem.

– Zajmiemy się nią – powiedział jeden z nich. Pomógł im ułożyć Radinkę na wózku. Shanna cały czas trzymała ją za rękę.

– Gregori wieczorem cię odwiedzi.

Radinka kiwała głową. Twarz miała kredowobiałą.

– Roman, dojdzie do wojny? Niech Gregori nie walczy, bardzo proszę. Nie jest do tego przeszkolony.

– Majaczy – mruknął sanitariusz.

– Nie obawiaj się. – Roman dotknął jej ramienia. – Dopilnuję, żeby nic mu się nie stało.

– Dobry z ciebie człowiek – szepnęła. Uścisnęła dłoń Shanny. – Nie pozwól mu się wymknąć. Potrzebuje ciebie.

Sanitariusze ją zabrali. Zjawiła się policja. Technicy fotografowali miejsce zbrodni.

– Cholera. – Roman się cofnął. – Muszę iść.

– Dlaczego?

– Wątpię, żeby to były aparaty cyfrowe. – Złapał Shannę za rękę i ruszył do drzwi.

Sanitariusz wyrósł jak spod ziemi.

– Sir, jest pan mocno poparzony. Proszę z nami.

– Nic mi nie jest.

– Pójdziemy do karetki. Tędy.

– Nigdzie nie idę.

– Jestem doktor Whelan. – Shanna uśmiechnęła się do sanitariuszy. – To mój pacjent. Zajmę się nim. Dziękuję bardzo.

– W porządku, nie ma sprawy. – Sanitariusz się oddalił.

– Dzięki. – Roman wyprowadził ją z kantyny. – Chodźmy do srebrnego pokoju. – Otworzył drzwi na klatkę schodową. Pokonywali kolejne piętra. – To okropne. Z jednej strony bardzo chcę się dowiedzieć, co znajdą, ale nie śmiem tam zostać, nie przy tyłu aparatach.

– Nie widać cię na zwykłym zdjęciu?

– Nie. – Otworzył drzwi do piwnicy. Zbliżali się do srebrnego pokoju.

– Wiesz co? – Czekała, aż wystuka kod. – Opatrzę ci rany, a potem wrócę na górę, popytam, i wszystko ci opowiem.

– Dobrze. – Poczekał, aż urządzenie potwierdzi skan jego siatkówki. – Niechętnie zostawiam cię bez opieki, ale chyba tu, z policją, nic ci nie grozi. – Otworzył drzwi i wprowadził ją ośrodka.

Nagle ogarnęła ją irytacja. Obawia się o jej bezpieczeństwo, ale swoim nie przejmuje się zupełnie?

– Posłuchaj, nic mi nie jest, pytanie tylko, jak ty sobie radzisz? To w twoim ciele znajduje się niezbadany środek.

– Już zbadany. – Rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby owinąć ręce, zanim dotknie srebrnych drzwi.

– Już. – Pchnęła drzwi, zasunęła zamki, umieściła zasuwę na miejscu. – Nie wiemy, czy to bezpieczne. Na pewno nie jest dobrze, kiedy wychodzisz na dwór za dnia. Wyglądasz okropnie.

– Ależ bardzo dziękuję.

Wpatrywała się w poparzenia na jego piersi, marszcząc brwi.

– Jesteś ranny. Napij się krwi. – Podeszła do lodówki i wyjęła butelkę.

– Czy ty mi rozkazujesz?

– Tak. – Wstawiła butelkę do mikrofalówki. – Ktoś musi o ciebie zadbać. Za dużo ryzykujesz.

– Jestem ludziom potrzebny. Radinka nas potrzebowała. Skinęła głową. Na to wspomnienie oczy zaszły jej łzami.

– Jesteś bohaterem – szepnęła. I tak bardzo go kocha.

– Ty też byłaś wspaniała. – Szedł w jej stronę.

Patrzyli sobie w oczy. Chciałaby go objąć i już nigdy nie wypuszczać z ramion.

Brzęknęła mikrofalówka. Shanna drgnęła. Wyjęła butelkę.

– Nie wiem, czy jeszcze nie za zimna.

– Dobra. – Upił spory łyk. – W szafce jest normalne jedzenie, jeśli jesteś głodna.

– Nie. Najpierw trzeba opatrzyć ci rany. Dopij i się rozbierz. Uśmiechnął się.

– Dochodzę do wniosku, że podobają mi się władcze kobiety.

– I pod prysznic. Musimy to zdezynfekować. – Zajrzała do łazienki. No tak, nie ma apteczki z lustrem w drzwiach, tego mogła się spodziewać. Zaglądała do szuflad, aż znalazła antybiotyk w kremie. – Dobrze. Najpierw oczyścimy rany, a potem posmarujemy tym. – Wyprostowała się i odwróciła.

– Jezu! – Z krzykiem upuściła tubkę maści.

– Kazałaś mi się rozebrać. – Stał w drzwiach, nagi, i dopijał resztki z butelki.

Schyliła się po lekarstwo. Jej policzki stanęły w ogniu.

– Nie spodziewałam się, że zrobisz to tak szybko. Ani że staniesz przede mną. – Szła do drzwi. Roman nawet nie drgnął. – Przepraszam bardzo.

Stanął bokiem, tak, że mogła się koło niego prześlizgnąć. Z trudem. Jej policzki płonęły. Aż za dobrze wiedziała, o co się ociera biodrem.

– Shanna?

– Miłej kąpieli. – Weszła do kuchni, zaglądała do szafek. – Jestem głodna.

– Ja też. – Przymknął drzwi łazienki.

Po chwili dobiegł ją szum prysznica. Biedak. Oparzenia na pewno pieką. Nalała sobie wody, wypiła. Nie była głodna, tylko zestresowana. Roman powiedział, że jest dzielna, tak, pokonała lęk przed krwią. Ale ten drugi lęk – że ich związek się nie uda?

Przechadzała się nerwowo. Ile związków się nie udaje? Połowa? Nigdy nie ma gwarancji. A może po prostu bała się, że go straci? Tak jak Karen. Jak rodzinę. Czy ma przekreślić szansę na szczęście z obawy, że za kilka lat Roman ją rzuci? Czy wątpliwości mają zabić cudowne, oszałamiające uczucie, które w niej budził?

Kocha go całym sercem. A on ją. To cud, że się odnaleźli. Jest mu potrzebna. Cierpiał od wieków. Jak mogłaby odmówić mu odrobiny rozkoszy? Powinna się cieszyć, że może mu ofiarować szczęście, choćby na krótko.

Zatrzymała się na środku pokoju. Serce waliło jej jak oszalałe. Jeśli jest tak dzielna, jak uważa Roman, wejdzie tam zaraz i pokaże mu, jak bardzo go kocha. Zajrzała do kuchni, napiła się wody. No, odwagi jej nie brak. Zrobi to. Zdjęła buty. Spojrzała na łóżko. Grubą narzutę zdobił orientalny wzór w odcieniach złota i czerwieni. Prześcieradła, chyba z jedwabiu, wydawały się za eleganckie jak na schron.

Spojrzała na sufit. Kamera. O nie. Podniosła koszulę Romana z podłogi, weszła na łóżko. Po kilku próbach udało jej się całkowicie zakryć oko kamery. Zeskoczyła z posłania i odgarnęła kołdrę.

Serce biło jej coraz szybciej. Rozebrała się. Naga, uchyliła drzwi do łazienki. Mimo kłębów pary dostrzegła Romana w kabinie prysznicowej. Z zamkniętymi oczami spłukiwał szampon z włosów sięgających ramion.

Rana przecinała jego pierś. Chciała ją całować, pieścić. Opuściła wzrok niżej. Jego męskość spoczywała wśród czarnych loków. Ją także chciała całować…

Rozsunęła drzwi do kabiny. Gwałtownie otworzył oczy. Weszła do środka. Poczuła na ciele krople wody.

Błądził wzrokiem po jej ciele, wrócił do twarzy. W jego oczach pojawił się czerwony błysk.

– Jesteś pewna?

Otoczyła jego szyję ramionami.

– Jak niczego innego.

Przyciągnął ją do siebie, pocałował, namiętnie, żarliwie. Żadnych wstępnych igraszek, budowania napięcia – tylko rozszalała pasja. Poznawał jej usta. Zacisnął dłonie na jej pośladkach, przyciągnął do siebie.

Odpowiadała pieszczotą na pieszczotę. Wplotła palce w jego śliskie, mokre włosy. Oderwała się od jego ust i obsypała pocałunkami poparzoną klatkę piersiową.

Wsunął dłoń między ich ciała, dotknął jej piersi.

– Jesteś piękna.

– Ty też. – Zsuwała dłoń po jego płaskim brzuchu, aż dotarła do szorstkich włosów. Objęła go.

Głośno wciągnął powietrze.

– O Boże. – Oparł się o ścianę. – Shanna.

– Tak? – Powoli poruszała ręką. Nabrzmiał, ale skóra była miękka i delikatna, zwłaszcza na czubku.