Radinka sączyła herbatę.

– Od dwóch dni prowadzę poszukiwania na jego zlecenie. Przedstawiłam mu rezultaty, ale powiedział, że decyzja należy do ciebie.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Rozumiesz, moja droga. Więc porozmawiaj z nim na ten temat. Connor cię zaprowadzi.

Jezu. Radinka jest nieustępliwa jako swatka. Zerknęła na wielki zegar na ścianie. Dziesięć po piątej. – Nie mam czasu. Przyjechałam tu z Gregorim i Connorem, powiedzieli, że wracamy kwadrans po piątej, tak? – Spojrzała błagalnie na Connora.

– Aye, ale przyjechaliśmy samochodem. – Złożył gazetę. – Możesz wrócić z Romanem, teleportujecie się.

Shanna się skrzywiła. Też mi wsparcie.

– Poszukajmy Gregoria. Chyba już skończył z tymi biedakami.

– Jak poszło spotkanie fokusowe? – Radinka polała sosem sałatkę z pieczonego kurczaka.

– Chyba dobrze. Ale to smutny widok. Jakaś staruszka… – Urwała. Analizowała wspomnienia. – O Jezu. Ona nie wróciła.

– Co? – Connor pochylił się nagle. – Kto?

– Ta staruszka, która ukradła butelkę chocolood. Poszła ze strażnikiem do łazienki i nie wróciła.

– Fatalnie. – Wstał, wyjął komórkę z mieszka u pasa.

– Może źle się poczuła i poszła do domu – podsunęła Radinka.

Shanna nie była o tym przekonana.

– A wampiry w ogóle chorują?

– Owszem, jeśli wypiją skażoną krew. – Radinka zaatakowała kurczaka widelcem. – A linia fusion nie każdemu odpowiada.

Connor wybrał numer.

– Angus? Możliwe, że jeden z wampirów z fokusu Gregoria został na terenie. Starsza kobieta.

– Może się zgubiła. – Radinka zajadała sałatkę.

Shanna obserwowała, jak Szkot przechadza się nerwowo. Był bardzo przejęty.

Rozłączył się, schował telefon, podszedł do nich.

– Angus zarządził przeszukanie całego budynku. Zamykają wszystkie wyjścia. Zaczną od magazynów, w których niedawno doszło do wybuchu. Sprawdzą i zaplombują wszystkie pomieszczenia po kolei.

– Podejrzewacie, że to kolejny zamach? – zapytała Radinka.

– Nie chcemy ryzykować. – Zerknął na zegarek. – Mamy mało czasu do wschodu słońca.

Bardzo chciał pomóc w poszukiwaniach, Shanna to widziała, ale biedak zobowiązał się do jej ochrony.

– Idź, Connor. Z Radinką nic mi nie będzie.

– Nie, pani, nie mogę cię zostawić. Radinka nabiła pomidora na widelec.

– Zaprowadź ją do Romana. Zajmie się nią, a ty weźmiesz udział w poszukiwaniach. – Shanna westchnęła. Radinka chyba nigdy nie daje za wygraną. Niestety, Connor patrzył na nią tak błagalnie, że nie chciała go zawieść.

– Czyli nie wrócę do domu samochodem?

– Na razie nie.

– Dobra. – Sięgnęła po torebkę. – Idę. Radinka się uśmiechnęła.

– Do zobaczenia później, moja droga.

Niemal biegła, żeby dotrzymać kroku Connorowi. Pokonywali właśnie ostatni zakręt na korytarzu prowadzącym do skrzydła, w którym mieściło się laboratorium Romana, gdy rozległo się przeciągłe wycie syreny.

– Co to?

– Czerwony stopień zagrożenia. – Puścił się biegiem. Coś się stało.

Zatrzymał się przed drzwiami Romana, zapukał. Otworzył drzwi i czekał, aż zdyszana Shanna dołączy.

Roman rozmawiał przez telefon, ale spojrzał w ich stronę. Na jej widok rozpromienił się i to sprawiło, że straciła resztki tchu.

– Nic jej nie jest, przyszła z Connorem. – Słuchał rozmówcy, ale nie odrywał oczu od Shanny.

Jej serce waliło jak oszalałe, w ustach jej zaschło. To po biegu, oczywiście, nie ma nic wspólnego z tym, jak na nią patrzył.

Położyła torebkę na czarnym blacie. W tle grała cicho muzyka, męski chór. Stanowiło to ostry kontrast dla wycia alarmu z korytarza. Wyjrzała przez opuszczone żaluzje. Po drugiej stronie ogrodu widziała skrzydło, w którym mieściła się kantyna.

– Informuj mnie na bieżąco. – Roman odłożył słuchawkę.

– Co się stało? – zapytał Connor.

– Angus znalazł strażnika w łazience, niedaleko sal, w których odbywało się spotkanie fokusowe. Był przytomny, ale sparaliżowany.

Szkot pobladł.

– To sprawka Petrovskiego.

– A co z tą staruszką? – wtrąciła się Shanna.

– Ciągle jej szukają. Teraz wiemy, że tobie nic się nie stało, więc skoncentrujemy się na Laszlu.

Connor zatrzymał się w połowie drogi do drzwi.

– Muszę iść.

– Idź, Shanna zostanie ze mną. – Zamknął drzwi na klucz.

– Jak się masz?

– W porządku. – Chyba wzrasta jej odporność na szok. A może już przekroczyła wszelkie normy i popadła w odrętwienie. Rozejrzała się po laboratorium. Była tu już kiedyś, ale wtedy panowała ciemność i nic nie widziała. Jej uwagę zwróciły dyplomy na ścianie. Podeszła tam.

Roman studiował mikrobiologię, chemię i farmację. Nawet po tylu latach chciał uzdrawiać. Jak powiedział Connor, śmierć nie zmienia człowieka. A Roman zawsze był dobry. Zerknęła przez ramię.

– Nie wiedziałam, że taki z ciebie kujon. Uniósł brew.

– Słucham?

– Masz sporo tytułów naukowych.

– Nie marnowałem czasu – odparł sucho. Zagryzła usta, żeby się nie uśmiechnąć.

– Studia wieczorowe? Kącik jego ust drgnął.

– Skąd wiesz? – Drukarka po drugiej stronie pokoju zawarczała cicho. Podszedł tam, spojrzał na ekran komputera, na którym widniały niezrozumiałe dla Shanny wykresy. Przyglądał się im z zainteresowaniem.

– Dobrze – szepnął. Wziął wydruki, studiował je pilnie.

– Bardzo dobrze.

– Ale co?

Rzucił papiery na stół.

– To. – Wziął fiolkę zielonego płynu. – Chyba mi się udało.

– Uśmiechał się szeroko. – Naprawdę mi się udało.

Wyglądał tak młodo i beztrosko, jakby zdjęto mu z pleców ciężar stuleci.

Uśmiechnęła się. Taki powinien być. Uzdrowiciel, pogrążony w pracy w laboratorium, zachwycony swymi osiągnięciami.

Podeszła bliżej.

– Co to takiego? Nowy płyn do czyszczenia toalet? Ze śmiechem odstawił probówkę.

– Ten specyfik umożliwi wampirom funkcjonowanie w ciągu dnia.

Spojrzała z niedowierzaniem.

– Żartujesz.

– Nie, nie żartowałbym z tego. To…

– Rewolucja – szepnęła. – Zmienisz świat. Skinął głową. Rozmarzył się.

– Jeszcze tego nie testowałem, więc nie wiem na pewno. Ale to byłby największy przełom od wynalezienia syntetycznej krwi.

Krwi, która uratowała tysiące istnień ludzkich. Roman to geniusz. I twierdzi, że ją kocha.

Z rękami skrzyżowanymi na piersiach, wpatrywał się w zielonkawy płyn.

– Wiesz, jeśli ten płyn zdoła ożywić wampira w stanie śmierci klinicznej, może także pomóc na niektóre przypadłości śmiertelników, jak śpiączka czy katatonia.

– O Boże. Roman, jesteś genialny. Skrzywił się.

– Po prostu miałem więcej czasu niż inni naukowcy. Albo kujoni, jak nas nazywasz. – Uśmiechnął się.

– Kujoni górą! Moje gratulacje! – Już wyciągała do niego ramiona, ale opamiętała się i tylko poklepała go po plecach.

Spoważniał.

– Boisz się mnie?

– Nie. Po prostu uważam, że lepiej, byśmy się nie…

– Nie dotykali? Nie kochali? – Oczy mu pociemniały. – Wiesz, że jeszcze nie skończyliśmy.

Przełknęła ślinę i cofnęła się o krok. To nie tak, że mu nie ufa. Wiedziała, że celowo nie zrobiłby jej krzywdy. Rzecz w tym, że nie ufa samej sobie. Kiedy tak na nią patrzył, czuła, jak jej opory znikają. Dwa razy kochali się i dwa razy tego żałowała. Rozum podpowiadał, że związek z wampirem nie może się udać. Niestety, to nie docierało do serca. A tym bardziej do ciała.

Zmieniła temat.

– Co to za muzyka?

– Chorały gregoriańskie. Przy nich najlepiej się koncentruję. – Podszedł do małej lodówki, wyjął butelkę krwi. – Dopilnuję, żebym był najedzony. – Zdjął nakrętkę i wypił. Na zimno.

Ojej. Czyżby chciał ją uwieść? No nie. Zaraz wzejdzie słońce. Za kwadrans Roman padnie jak trup. Oczywiście, wampiry jeśli chcą poruszają się bardzo szybko. Przechadzała się po laboratorium. Śledził każdy jej krok.

– To chyba stare. – Zaintrygował ją kamienny klęcznik.

– Owszem. Udało mi się to wydobyć z ruin klasztoru, w którym dorastałem. I krzyż, który masz na szyi. To wszystko, co mi zostało z tamtego życia.

Dotknęła krzyża.

– Kiedy już będzie po wszystkim, oddam ci go. Na pewno ma dla ciebie wielką wartość.

– Jest twój. A ty jesteś najcenniejsza.

Nie miała pojęcia, jak na to odpowiedzieć. Ja też cię lubię? Kiepski tekst.

– Radinka mówiła, że prowadzi dla ciebie poszukiwania i że mam z tobą o tym porozmawiać.

– Za dużo gada. – Upił łyk krwi. – Czerwona teczka. – Wskazał stolik za jej plecami.

Podeszła do stolika. Otworzyła teczkę i zobaczyła zdjęcie psa. Złoty retriever.

– To… pies. – Następne zdjęcie… czarny labrador, kolejne… owczarek niemiecki. – Dlaczego oglądam zdjęcia psów?

– Mówiłaś, że chciałabyś mieć wielkiego psa.

– Nie teraz. Uciekam. – Przełożyła zdjęcie malamuta i wstrzymała oddech, bo patrzyła na fotografię domu. Dużego, piętrowego domu z werandą i białym drewnianym płotem. A na trawniku dumnie stała tabliczka z napisem „Na sprzedaż”. Dom jej marzeń.

Nie, coś więcej. To propozycja wymarzonego życia, które Roman chciał z nią dzielić. Wzruszenie ściskało ją za gardło, brakowało jej słów, nie mogła oddychać. Myliła się. Wcale nie przywykła do ciągłych szoków. Poczuła łzy pod powiekami. Odłożyła zdjęcie drżącą ręką. A pod spodem – kolejny dom z drewnianym ogrodzeniem. Stary, wiktoriański, z uroczą wieżyczką. Też na sprzedaż.

Powiedziała mu, czego pragnie najbardziej, i chciał jej to dać. Przy ósmym, ostatnim zdjęciu, prawie nie widziała na oczy przez łzy.

– W nocy możemy je obejrzeć. – Odstawił pustą butelkę. – Wybierzesz ten, który ci się spodoba. Jeśli żaden, poszukamy dalej.

– Roman. – Drżącymi rękami zamknęła teczkę. – Jesteś cudowny, ale…

– Nie musisz odpowiadać od razu. Zaraz wzejdzie słońce, czas na nas. Wrócimy do mojej sypialni, dobrze?

Byłaby z nim sama. Nawet gdyby chciał ją uwieść, musiałby przestać po wschodzie słońca. Nie będzie mógł ruszyć palcem, a co dopiero…