– Wcale się nie wygłupiam. Nie będą podejrzewać kobiety.

– To prawda. – Katia usiadła koło niej. – Znam makijażystkę z DVN. Skorzystamy też z ich garderoby.

– Super! – Galina się rozpromieniła. – Będę starą, grubą wampirzycą.

– Bezdomną – uściśliła Katia. – Wzbudzisz litość, a nie podejrzenia.

– Od kiedy to wy podejmujecie decyzje? – Ivan spojrzał na nie groźnie.

Pochyliły głowy, wydawały się skruszone.

– Niby jak Galina porwie chemika? A jeśli pilnuje go Szkot, jak sobie poradzi?

– Za pomocą nightshade – szepnęła Katia. – Masz to przecież, prawda?

– Tak. – Ivan masował napięty kark. – W sejfie. Skąd wiesz?

– Użyłam tego kiedyś, oczywiście nie z twoich zapasów. Ale gdybyś dał Galinie odrobinę…

– Co to jest nightshade? – zainteresowała się Galina.

– Trucizna działająca na wampiry – odparta Katia. – Kłujesz wampira zatrutą igłą, a środek go paraliżuje. Jest przytomny, ale nie może się ruszyć.

– Super. – W oczach Galiny pojawił się błysk. – Chcę to zrobić.

– No dobrze. Pójdziesz. – Ivan przysiadł na skraju biurka.

– Kiedy znajdziesz Laszlo Vesztę, zadzwonisz i teleportujesz się z powrotem z tym draniem.

– Tylko tyle? Ivan się zamyślił.

– Chciałbym, żeby był jeszcze jeden wybuch. Silniejszy, taki, który naprawdę zada mu cios.

– Więc powinieneś zabić kogoś, na kim mu naprawdę zależy – podsunęła Katia.

Skinął głową.

– Na przykład tych cholernych Szkotów.

– Ceni ich, na pewno. – Dotknęła palcem czerwonych ust.

– Ale jego prawdziwa piętą achillesową są śmiertelnicy.

– Niezły pomysł – przyznała Galina. – Zatrudnia ich mnóstwo. Można by tak zaprogramować bombę, żeby wybuchła o wschodzie słońca.

– Dobre! – Ivan zerwał się na równe nogi. – Już to widzę! Jego ukochani śmiertelnicy zdychają, a Szkoci, leżąc w trumnach, nic nie mogą na to poradzić! Świetnie! Jutro Galina podłoży C4 w miejscu, w którym gromadzą się śmiertelni.

– Może w kantynie? – Wymieniły z Katią znaczące spojrzenia.

– Już wiem, gdzie – oznajmił Ivan. – W ich kantynie.

Rozdział 23

Widzą mnie? – Shanna obserwowała przez szybę grupę ubogich wampirów. – Nie. – Gregori stał koło niej. – Póki nie zapalisz światła. To lustro weneckie.

Nie miała pojęcia o badaniach rynku, ale uznała, że to na pewno ciekawsze niż oglądanie telewizji przez całą noc.

– Dziwi mnie, że istnieją biedne wampiry. Nie mogą za sprawą hipnozy wyciągać od ludzi pieniędzy?

– Pewnie tak. Ale większość z nich była już na dnie, gdy przeszli transformację. Myślą jedynie o następnym posiłku, jak narkoman o kolejnej działce.

– To smutne. – Patrzyła na dziesiątkę, którą do Romatechu zwabiła perspektywa darmowego posiłku i pięćdziesięciodolarowe wynagrodzenie. – Wampiryzm nie zmienia człowieka, prawda?

– Nie. – Connor stał przy drzwiach. Uparł się, że będzie im towarzyszyć jako jej osobisty ochroniarz. – Nawet po śmierci człowiek zostaje sobą.

A zatem Roman wciąż stara się ratować ludzi, a szkoccy żołnierze ciągle walczą za słuszną sprawę. Ciekawe, co on robi w tej chwili. Nawet nie usiłował się z nią spotkać, odkąd wyznał jej miłość. Może dotarła do niego beznadziejność ich sytuacji.

– Jak ta akcja będzie przebiegać?

– Podzieliliśmy ich na dwie grupy. – Gregori wskazał wampiry po lewej. – Ci najpierw obejrzą prezentację w Power Poincie i wypełnią ankietę na temat nowej restauracji, a druga grupa skosztuje nowych różnych smaków i je oceni. Potem je zamienimy.

– A co ja mam robić?

– Będą pić nowe produkty przed tą szybą. Sami ocenią jakość każdego napoju, ale chciałbym, żebyś obserwowała ich miny i zapisywała reakcje.

Shanna zobaczyła pięć arkuszy.

– Pięć smaków?

– Tak. Trzy nowe produkcje Laszlo, chocolood i blood lite. Masz tylko zaznaczać w odpowiednich rubrykach: tak, nie, obojętny. Jasne?

– Pewnie. – Sięgnęła po długopis. – Dawaj te wampiry. Gregori się uśmiechnął.

– Dzięki za pomoc, Shanno. – Otworzył boczne drzwi i przeszedł do pomieszczenia, w którym znajdowali się uczestnicy badania.

Słyszała, że najpierw długo opowiadał o nowej restauracji, a potem do pomieszczenia z weneckim lustrem wszedł pierwszy wampir, starszy mężczyzna w poplamionym płaszczu. Długa blizna przecinała mu cały pliczek, nikła w siwych bakach. Wypił pierwszą porcję i beknął głośno.

– Nie smakuje? – odgadła Shanna.

– Obojętny – stwierdził Connor.

– Och. – Zaznaczyła właściwą rubrykę i patrzyła, jak starszy wampir bierze następną butelkę. Upił łyk i wypluł wszystko na szybę.

– Fuj! – Odskoczyła. Szkło spływało krwią.

– Chyba nie smakuje – orzekł Connor. Żachnęła się.

– Co za bystre spostrzeżenie. Szkot się uśmiechnął.

– Ma się ten dar.

Dobrze chociaż, że na widok krwi nie dopadły jej mdłości. Naprawdę coraz lepiej to znosi. Gregori starannie wytarł szybę, zanim do pokoju weszła kolejna osoba. Była to pulchna staruszka o siwych splątanych włosach. Próbowała kolejne napoje i nerwowo przyciskała do piersi wielką torbę. Postawiła ją na ostatnim stoliku, rozejrzała się dokoła i schowała butelkę.

– O rany! – Shanna spojrzała na Connora. – Ukradła butelkę chocolood.

Wzruszył ramionami.

– Biedaczka jest głodna. Niech ma.

– No tak. – Zakończyła ocenę pierwszej grupy, gdy staruszka z jękiem zgięła się wpół.

Gregori zaraz był przy niej.

– Dobrze się pani czuje?

– Ja… Macie tu toalety, młody człowieku? – zapytała ochryple.

– Oczywiście. – Podprowadził ją do drzwi. – Dalej proszę iść za nim. – Wskazał strażnika.

Staruszka odeszła za ochroniarzem, a do testowania nowych smaków przystąpiła druga grupa. Dwie godziny później Shanna odetchnęła z ulgą – koniec. Otworzyły się tylne drzwi i do ciasnego pokoiku zajrzała Radinka.

– Skończyliście?

– Wreszcie. – Przeciągnęła się. – Nie miałam pojęcia, że to takie męczące.

– Chodź ze mą, zjemy coś. To ci doda energii.

– Chętnie. – Sięgnęła po torebkę. – Coś mi mówi, że Connor będzie nam towarzyszyć.

– Aye. Obiecałem cię strzec, pani.

– Jesteś kochany. – Uśmiechnęła się. – Czy jest jakaś pani Connorowa?

Zarumienił się i wyszedł z nimi na korytarz.

– Dokąd idziemy? – zapytała Shanna.

– Do kantyny. – Radinka szła dziarskim krokiem. – Mają pyszny sernik.

– Brzmi nieźle.

– O tak. – Westchnęła. – Można umrzeć z rozkoszy.


Ivan Petrovsky odebrał telefon po pierwszym dzwonku. – Tak?

– Jestem w laboratorium Veszty – powiedziała Galina spokojnie. – Potrzebuję pomocy.

– Wiedziałem, że błędem jest wysyłanie kobiety. – Ivan wskazał Alka. – Nie rozłączaj się, póki nie wrócimy.

– Tak jest, sir. – Alek sięgnął po słuchawkę.

– Dobrze, Galina, mów. – Ivan skoncentrował się na jej głosie i teleportował się do laboratorium Laszla w Romatechu. Chemik leżał przy drzwiach, wpatrzony w intruzów. Był przytomny, przerażenie sprawiało, że jego oczy były wielkie i szkliste, jak jelenia w świetle reflektorów.

Ivan spojrzał na Galinę. Obrzydliwa stara baba.

– Świetnie. Nie poznałbym cię.

Uśmiechnęła się, demonstrując poczerniały ząb.

– Fajna sprawa. Udałam, że muszę do łazienki. Eskortował mnie Szkot, kiedy otworzył drzwi, ukłułam go.

– Gdzie jest?

– Leży w łazience. Z tym miałam mniej szczęścia. – Uchyliła drzwi i wskazała strażnika na podłodze.

– Cholera! Nie może tu zostać!

– Jest za ciężki, nie dałam rady go ruszyć. Złapał Szkota za ramiona i wciągnął do gabinetu.

– Długo tam leżał?

– Nie. Ukłułam go, wpadłam tu, dziabnęłam Vesztę. Nie mogłam udźwignąć strażnika, więc zadzwoniłam po ciebie.

Cisnął strażnika na ziemię i zamknął drzwi do laboratorium.

– Zainstalowałaś ładunki?

– Tak. Strażnicy przy wejściu sprawdzili mi torbę, więc dobrze, że ukryłam je na sobie. Umieściłam je pod stolikiem w kantynie. Wybuch nastąpi mniej więcej za czterdzieści minut.

– Świetnie. – Ivan widział, że Szkot słucha uważnie, zapamiętuje ich plan. – Zawsze chciałem to zrobić. – Ukląkł, wyjął kołek z kieszeni.

Szkot szeroko otworzył oczy. W jego gardle zrodził się stłumiony jęk, gdy na darmo usiłował się poruszyć.

– Jest bezbronny – szepnęła Galina.

– Myślisz, że mnie to obchodzi? – Pochylił się nad Szkotem. – Patrzysz w twarz twojego zabójcy. To ostatnie, co zobaczysz. – Wbił mu kołek w serce.

Szkot wygiął się w łuk. Na jego twarzy pojawił się ból, a potem rozsypał się w proch. Ivan otarł kołek o udo, żeby zetrzeć pył.

– Będzie fajna pamiątka. – Wsunął go do kieszeni. – A teraz zabieramy się do chemika.

Podszedł do niego.

– Twój słabowity pan nie zdołał cię uchronić, co? Chemik był blady jak śmierć.

– I po co pomagałeś Whelan w ucieczce? Wiesz, co spotyka tych, którzy wchodzą mi w drogę?

– No, już. – Galina rozglądała się dokoła. – Czas na nas. Wziął go pod ręce.

– Przytrzymaj telefon. – Słuchał głosu Alka i wrócił do domu na Brooklynie. Galina podążyła za nim.

Ivan cisnął Laszla na ziemię, kopnął w żebra.

– Witaj w moich skromnych progach.


Shanna z apetytem zajadała sernik i rozglądała się po słabo oświetlonej kantynie. Usiadły z Radinką przy oknie. Connor znalazł sobie starą gazetę do czytania. Oprócz nich nie było nikogo.

– Lubię nocną zmianę, jest wtedy spokój. – Radinką wsypała słodzik do herbaty. – Za pół godziny będzie tu mnóstwo ludzi.

Shanna skinęła głową, wpatrzona w okno. Po drugiej stronie ogrodu wznosiło się przeciwne skrzydło Romatechu, w nim mieściło się laboratorium Romana.

– Widziałaś się z nim dziś? – zapytała Radinka.

– Nie. – Wbiła zęby w sernik. Nie była pewna, czy ma na to ochotę. Ani czy on chce ją widzieć. To chyba niezbyt przyjemne, gdy mężczyzna wyznaje miłość, a dziewczyna ucieka z płaczem.