– Honorowy wojownik tak nie postępuje. Jean-Luc wstał powoli.

– Jeśli sugerujesz, że nie mam honoru, muszę cię wyzwać na pojedynek.

Roman jęknął. Pięćset lat wysłuchiwania ich ciągłych kłótni nadweręży nawet najwierniejszą przyjaźń.

– Czy możemy zacząć od zabicia Petrovskiego, a dopiero potem siebie wzajemnie?

Angus i Jean-Luc parsknęli śmiechem.

– Ponieważ my, jak zwykle, nie zgadzamy się, ty zadecydujesz – powiedział Jean-Luc.

Roman skinął głową.

– Tym razem przychylam się do zdania Jean-Luca. Atak na dom na Brooklynie wzbudzi za duże zainteresowanie. I wystawi na niebezpieczeństwo wielu Szkotów.

– Nam to nie przeszkadza – sapnął Angus i wrócił na fotel.

– Ale mnie, tak – uciął Roman. – Znam was od dawna.

– Jest nas ograniczona liczba – dorzucił Jean-Luc. – Nie wiem jak wy, ale ja nie przemieniłem nikogo w wampira od rewolucji francuskiej.

– Ja od Culloden – rzucił Angus. – Ale Petrovsky i jemu podobni ciągle przemieniają ludzi o mrocznych sercach.

– I tym samym produkują złe wampiry. – Westchnął. – Wyjątkowo jesteśmy en accord, mon ami. Ich zastępy rosną, nasze nie.

– Musimy mieć więcej wampirów – oświadczył Szkot.

– Nie ma mowy! – Romana przeraził kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa. – Nie skażę na piekło kolejnych dusz!

– A ja tak. – MacKay odgarnął miedziany kosmyk za ucho. – Gdzieś na tym świecie na pewno codziennie umierają szlachetni żołnierze, którzy z otwartymi ramionami powitają okazję, by nadal zwalczać zło.

Roman się pochylił.

– Teraz wojny wyglądają inaczej niż trzysta lat temu. Dzisiejsze armie pilnują swoich ludzi. Nawet martwych. Zauważyliby, gdyby zaginęli.

– Zaginęli w akcji… – Francuz wzruszył ramionami. – To się zdarza. Zgadzam się z Angusem.

Roman masował sobie skronie, przerażony perspektywą tworzenia nowych wampirów.

– Możemy to na razie zostawić? Ważniejszy jest Petrovsky.

– Dobrze – mruknął Jean-Luc.

– Niech ci będzie. – Angus zmarszczył brwi. – Teraz musimy zająć się tą sprawą z CIA i ich projektem „Trumna”. Tylko piątka agentów… Nie powinno być problemu.

Roman pokręcił głową.

– Nie chcę ich zabijać.

– Coś innego miałem na myśli – syknął Angus. – Wszyscy przecież wiemy, że związałeś się z córką ich przywódcy.

Jean-Luc spojrzał na niego wymownie.

– Zwłaszcza po wczorajszej nocy.

Roman poczuł ze zdumieniem, że się czerwieni. Jak widać, udzielają mu się reakcje Shanny. Angus odchrząknął.

– Chyba to najprostszy sposób – zmodyfikować im pamięć. Oczywiście liczy się czas. Musimy załatwić cała piątkę w tym samym czasie, tej samej nocy, gdy włamiemy się do Langley, żeby zniszczyć akta.

– Sprzątanie. – Jean-Luc się uśmiechnął. – To mi się podoba.

– Nie jestem pewien, czy to się uda. – Roman poczuł na sobie zdziwiony wzrok przyjaciół. – Shanna nie ulega kontroli myśli.

MacKay szeroko otworzył zielone oczy.

– Chyba żartujesz.

– Nie. Co więcej, obawiam się, że odziedziczyła zdolności po ojcu. I zakładam, że ekipa „Trumny” jest tak mała, bo wszyscy mają podobne zdolności.

– Merde - szepnął Jean-Luc.

– Skoro pracują przy projekcie przeciwko wampirom, byłoby oczywiste, kto ich zabił – dodał Roman.

– A rząd amerykański miałby jeszcze więcej przesłanek, żeby nas ścigać – zakończył Jean-Luc.

– To większe zagrożenie, niż mi się wydawało. – Angus bębnił palcami o oparcie krzesła. – Musimy to dokładnie przemyśleć.

– Dobrze. Na razie dajmy sobie z tym spokój. – Roman wstał i ruszył do drzwi. – Jakby co, jestem w laboratorium. – Szedł szybkim krokiem, zależało mu, by dokonać przełomu w pracy nad środkiem pozwalającym wampirom funkcjonować za dnia. Zobaczył Szkota przed laboratorium chemika. Dobrze. Niech go chronią, ile trzeba.

Przywitał się ze strażnikiem i wszedł do środka. Laszlo wpatrywał się w mikroskop.

– Cześć, Laszlo.

Mało brakowało, a Veszta spadłby ze stołka. Roman go podtrzymał.

– Wszystko w porządku?

– Tak. – Poprawił na sobie kitel, przy którym nie został ani jeden guzik. – Ostatnio trochę nerwowo reaguję.

– Podobno pracujesz nad tanią miksturą dla ubogich.

– Tak jest, sir – mówił z entuzjazmem. – Na jutrzejsze spotkanie fokusowe będę miał trzy próbki. Eksperymentuję z proporcjami wody i krwinek. I spróbuję dodać smaki, nie wiem, może cytrynę i wanilię.

– Waniliowa krew? Sam chętnie tego skosztuję.

– Dziękuję, sir.

Roman przysiadł na sąsiednim stołku.

– Chciałbym cię o coś zapytać, usłyszeć twoje zdanie.

– Ależ oczywiście. Będę zaszczycony, jeśli się na coś przydam, sir.

– W tej chwili to pytanie teoretyczne, ale myślałem o nasieniu. Naszym nasieniu.

Chemik wytrzeszczył oczy.

– Nasze nasienie jest martwe, sir.

– Wiem. Ale gdyby do ludzkiego, żywego nasienia wszczepić nowe, inne DNA, usunąwszy najpierw DNA dawcy?

Laszlo jeszcze bardziej wybałuszył oczy.

– A niby kto chciałby, żeby jego DNA znalazło się w żywym nasieniu?

– Ja.

– Och. A zatem… chce pan spłodzić dzieci? Tylko z Shanną.

– Chcę wiedzieć, czy to możliwe. Chemik powoli kiwał głową.

– Chyba tak.

– Dobrze. – Roman szedł do drzwi. Zatrzymał się w pół kroku. – Byłbym ci bardzo wdzięczny, gdyby ta rozmowa została między nami.

– Oczywiście, sir. – Laszlo bawił się smętnymi resztkami nitek, na których kiedyś wisiał guzik. – Nikomu nie powiem ani słowa.

Roman poszedł do swojego laboratorium, żeby zająć się środkiem umożliwiającym funkcjonowanie za dnia. Włączył muzykę – gregoriańskie chorały. Przy nich najlepiej się koncentrował. Był już tak blisko. Ani się obejrzał, muzyka ucichła. Spojrzał na zegarek. Wpół do szóstej. Czas zawsze mijał niepostrzeżenie, gdy pochłonął go nowy projekt. Zadzwonił do Connora i teleportował się do kuchni.

– Jak sytuacja?

– Wszystko w porządku. Ani śladu po Petrovskim i jego armii.

– A Shanna?

– U siebie. Zostawiłem jej pod drzwiami dietetyczną colę i ciastka czekoladowe. Zniknęły, więc nie jest źle.

– Rozumiem. Dziękuję. – Stanął u podstawy schodów, spojrzał w górę i błyskawicznie teleportował się na najwyższe piętro. Wszedł do gabinetu. Widok czerwonego szezlonga przywołał ponure myśli. Westchnął ciężko. Co z niego za kretyn, że ją ukąsił. A potem palnął, że ją kocha.

Podszedł do barku – czas na kolację. Zajrzeć do Shanny? Czy w ogóle się do niego odezwie? Odkręcił zakrętkę, wstawił butelkę do mikrofalówki. Może powinien zostawić ją w spokoju. Nie najlepiej zareagowała na jego miłosne wyznanie. Da jej czas, ale nie zrezygnuje.


– Niech to piekło pochłonie! – Ivan nerwowo przechadzał się po ciasnym gabinecie. Oglądał wiadomości na DVN i choć wybuch w Romatechu był tematem nocy, nie wyrządził większych szkód. Zniszczył tylko marny magazyn. Nawet jeden Szkot nie zginął w płomieniach. I o ile Ivan się orientował, w mieście nie przybyło nagle wygłodniałych wampirów atakujących ludzi. Liczył, że gdy zniszczy fabrykę syntetycznej krwi, zobaczy różnicę.

– Może pijący sztuczną krew mają zapasy w domu – podsunął Alek. – I jeszcze im się nie skończyły.

Galina zwinęła się w kłębek w głębokim fotelu.

– No właśnie. Za wcześnie, żeby widzieć efekty. Zresztą Draganesti ma pewnie rezerwy, o których nie wiemy.

Ivan się zatrzymał.

– Jak to?

– Rozprowadza syntetyczną krew na całym świecie. Może ma fabryki, ale to tajemnica firmy.

Alek skinął głową.

– Brzmi sensownie. Galina uniosła brwi.

– Nie jestem tak głupia, jak ci się wydaje.

– Dosyć tego. – Ivan znów spacerował. – Potrzebny mi nowy plan. Zemsta musi być bardziej dotkliwa.

– Dlaczego tak bardzo go nienawidzisz? – zagadnęła Galina. Ivan nie zwracał na nią uwagi. Musi wrócić do Romatechu.

Ale jak? Napięcie gromadziło się w karku, drażniło nerwy.

– To Draganesti stworzył armię, która pokonała Casimira – szepnął Alek do Galiny.

– Och. Dzięki, że mi to mówisz. – Uśmiechnęła się przebiegle.

Alek, niech go szlag, odpowiedział tym samym. Ivan warknął i strzelił karkiem. Zwrócił na siebie ich uwagę.

– Szkoci? Ktoś ich widział?

– Nie, sir. – Alek już nie patrzył na Galinę. – Nawet jeśli są w pobliżu, nie wytykają nosa z ukrycia.

– Nie sądzę, żeby dziś zaatakowali. – Ivan akurat dochodził do drzwi, gdy otworzyły się i do gabinetu weszła Katia. – Gdzieś ty była, do cholery?

– Na łowach. – Oblizała się. – Ma się ten apetyt. Poza tym, w jednym z klubów usłyszałam coś ciekawego.

– Że niby co? Jednak zabiliśmy jednego z tych durnych Szkotów?

– Nie. – Odrzuciła długie włosy. – Podobno szkody są minimalne.

– Cholera! – Ivan sięgnął po szklany przycisk do papieru i cisnął nim o ścianę.

– Spokojnie. Napad furii nie pomoże. Błyskawicznie zbliżył się do Katii i złapał ją za szyję.

– Podobnie jak brak szacunku, ty suko. W jej oczach pojawił się błysk.

– Mam ważne informacje, jeśli raczysz ich wysłuchać.

– Mów. – Puścił ją.

Masowała obolały kark i łypnęła z irytacją na Ivana.

– Chcesz wejść do Romatechu, prawda?

– Oczywiście. Mówiłem, że zabiję tego drania chemika, a ja dotrzymuję słowa. Ale teraz aż się tam roi od tych przeklętych Szkotów. Nie damy rady.

– Ależ owszem. A przynajmniej jedno z nas. Szef marketingu zaprasza ubogie wampiry na spotkanie fokusowe, jutro wieczorem.

– Na co? Wzruszyła ramionami.

– Czy to ważne? Liczy się to, że jedno z nas może tam wejść w przebraniu biedaka.

– No tak. – Poklepał ją po policzku. – Świetna robota.

– Ja pójdę, sir – zaproponował Alek. Ivan pokręcił głową.

– Widzieli ciebie na balu. Mnie też rozpoznają. Może Vladimir?

– Ja pójdę – powiedziała Galina. Ivan się żachnął.

– Nie wygłupiaj się.