– Bosko wyglądasz, koleś.
Gregori tanecznym krokiem szedł do drzwi, wykonał piruet, ukłonił się i wyszedł. Shanna się roześmiała.
– Chyba podoba mu się nowa egzystencja. Roman zamknął za nim drzwi i podszedł do biurka.
– Prawdziwy nowoczesny wampir. Nigdy nie musiał kąsać ludzi, żeby przeżyć.
Prychnęła.
– Wykarmiony butelką?
Roman się uśmiechnął. Usiadł w fotelu za biurkiem.
– Jeśli naprawdę chcesz go wkurzyć, powiedz mu, że disco umarło.
Parsknęła śmiechem, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Romana, by powaga ich sytuacji popsuła jej dobry humor. Niemożliwe, by ich związek się udał. Ona się zestarzeje, on będzie wiecznie młody. Wątpliwe, żeby mogła mieć z nim dzieci i normalne życie, którego pragnęła. A kiedy będą się kochać, może ją ukąsić. Nie, to niemożliwe.
Pochylił się nad biurkiem.
– Dobrze się czujesz?
– Pewnie. – Zabrzmiało piskliwie i głośno. Miała łzy w oczach. Uciekła wzrokiem.
– Ostatnio dużo przeszłaś. Dybano na twoje życie, to, w co wierzyłaś…
– Legło w gruzach? Skrzywił się.
– Chciałem powiedzieć: bardzo się zmieniło. Wiesz, że istnieje świat wampirów, ale świat śmiertelnych pozostał taki sam.
Nigdy nie będzie taki sam. Pociągnęła nosem, chcąc powstrzymać łzy.
– Chciałam w życiu tylko jednego – normalnego życia. Chciałam zapuścić korzenie w społeczności, poczuć, że tu jest moje miejsce. Chciałam normalnej, stałej pracy. Normalnego, stałego męża. – Po policzkach spływały łzy. Ścierała je pospiesznie. – Chciałam mieć duży dom z dużym ogrodem, z białym drewnianym płotem, i dużego psa. I… – Popłynęły łzy. – I dzieci.
– To dobre marzenia – powiedział Roman szeptem.
– Tak. – Wytarta policzki. Nie patrzyła na niego.
– Nie wierzysz, żeby była przed nami jakaś przyszłość, co?
Pokręciła głową. Usłyszała skrzypnięcie jego fotela i odważyła się zerknąć. Rozparł się wygodnie, wbił wzrok w sufit. Choć pozornie wydawał się spokojny, widziała drżenie mięśni szczęki, gdy zaciskał zęby.
– Czas na mnie. – Wstała. Nogi się pod nią uginały.
– Normalnego, stałego męża – mruknął; przygwoździł ją gniewnym spojrzeniem. – Za dużo w tobie życia, jesteś zbyt inteligentna dla zwykłego, nudnego męża. Musisz mieć pasję w życiu. Kogoś, kto będzie dla ciebie wyzwaniem, kto będzie cię doprowadzać do szaleństwa. – Wstał. – Potrzebujesz mnie.
– Tak, tak samo, jak dziury w głowie. Czy raczej w nodze.
– Nie ugryzę cię więcej!
– Nic na to nie poradzisz! – Rozpłakała się. – Taka jest twoja natura.
Usiadł, blady jak ściana.
– Wierzysz, że jestem zły z natury.
– Nie! – Szybko otarła policzki. – Jesteś dobry, szlachetny i… właściwie idealny. I wiem, że w innych okolicznościach nie chciałbyś nikogo skrzywdzić. Ale kiedy kochasz się, przychodzi moment, w którym tracisz panowanie nad sobą. Widziałam to. Oczy płoną ci na czerwono, a kły…
– To się nie powtórzy. Zanim będziemy się kochać, napiję się do syta.
– Nic na to nie poradzisz. Za dużo w tobie namiętności. Zacisnął pięści.
– Są ku temu powody.
– Nie możesz obiecać, że więcej mnie nie ukąsisz. To po prostu… twoja natura.
– Daję ci słowo. Weź. – Za pomocą ołówka pchnął w jej stronę krucyfiks na łańcuchu. – Włóż to. Kiedy masz to na sobie, nie mogę cię nawet objąć, a co dopiero ukąsić.
Włożyła z westchnieniem krzyż na szyję.
– Chyba przyda mi się jeszcze srebrna podwiązka i srebrne pierścionki na palce u nóg. I jeszcze kolczyk do pępka. I do sutków.
– Nie waż się przekłuwać tego pięknego ciała.
– Dlaczego nie? Ty to zrobiłeś. Skrzywił się.
Jezu, znowu go zraniła.
– Przepraszam. Kiepsko sobie z tym radzę.
– Świetnie sobie radzisz, po prostu przeszłaś zbyt wiele. I jeszcze te wygłupy Gregoria… Powinnaś trochę odpocząć.
– Może. – Uważnie oglądała krucyfiks. – Ile ma lat?
– Dostałem go od ojca Konstantyna, gdy przyjmowałem święcenia.
– Śliczny. – Przycisnęła go do piersi, odetchnęła głęboko. – Wiem od Connora, co spotkało mnichów. Bardzo mi przykro. Ale musisz zrozumieć, że to nie twoja wina.
Zamknął oczy. Masował czoło.
– Mówisz, że wiele nas różni, ale to nieprawda. Jesteśmy tacy sami. Czułaś to samo, gdy zamordowano twoją przyjaciółkę. Łączy nas silna więź emocjonalna i mentalna. Nie możesz tego lekceważyć.
Łzy znów piekły ją pod powiekami.
– Przykro mi. Naprawdę chcę, żebyś był szczęśliwy. Po tym, co przeszedłeś, zasłużyłeś na to.
– Ty też. Ja się nie poddaję, Shanno.
Łza wymknęła się z kącika oka.
– Nie ma szans. Ty zawsze będziesz młody i piękny, ja się zestarzeję.
– Nic mnie to nie obchodzi. Nie ma znaczenia. Żachnęła się.
– Oczywiście, że ma.
– Shanna. – Wstał, obszedł biurko. – To nadal będziesz ty. Ty, kobieta, którą kocham.
Rozdział 22
Dziesięć minut później Roman teleportował się do gabinetu Radinki w Romatechu. Podniosła wzrok znad biurka.
– No, jesteś wreszcie. Spóźniasz się. Angus i Jean-Luc już czekają u ciebie.
– Świetnie. Radinko, musisz mi czegoś poszukać.
– Jasne. – Oparła łokcie na biurku. – O co chodzi?
– Chciałbym kupić nową nieruchomość.
– Na nową fabrykę? Dobry pomysł, zwłaszcza wobec aktywności Malkontentów, którzy nam podrzucają ładunki wybuchowe. A przy okazji, uprzedziłam cię i zamówiłam transport syntetycznej krwi z fabryki w Illinois.
– Dziękuję.
Sięgnęła po notes i długopis.
– No dobra, gdzie ma być ta nowa fabryka? Roman przestępował z nogi na nogę.
– Nie chodzi o fabrykę, tylko o… dom. Duży dom. Ściągnęła brwi, ale notowała pilnie.
– Coś więcej, czy tylko duży?
– Musi być w przyjaznej okolicy, niedaleko stąd. Białe drewniane ogrodzenie, duży ogród, duży pies.
Stukała długopisem w kartkę.
– O ile mi wiadomo, psy nie stanowią części wyposażenia.
– Wiem. – Założył ręce na piersi, zirytowany jej rozbawieniem. – Ale musisz dowiedzieć się, gdzie można kupić dużego psa, albo szczeniaka, z którego taki pies wyrośnie.
– Jaki to ma być pies, jeśli wolno zapytać?
– Duży. – Zgrzytnął zębami. – Przygotuj zdjęcia różnych ras. I domów na sprzedaż. Nie ja dokonam ostatecznego wyboru.
– Och! – Uśmiechnęła się. – Znaczy że między tobą a Shanną sprawy się układają?
– Nie. Pewnie wynajmę ten dom. Zmarkotniała.
– Więc może na to za wcześnie. Ucieknie, jeśli będziesz za bardzo naciskać.
I tak może uciec, pomyślał ze strachem.
– Najbardziej na świecie pragnie normalnego życia i normalnego męża. – Skrzywił się i wzruszył ramionami. – A tego nie można o mnie powiedzieć.
Usta Radinki drgnęły w uśmiechu.
– Pewnie nie, ale po piętnastu latach w Romatechu sama nie wiem, co jest normalne.
– Dam jej normalny dom i normalnego psa.
– Chcesz kupić normalność? Przejrzy cię na wylot.
– Chyba zauważy, że chcę spełnić jej marzenia. I dać tak normalne życie, jak to tylko możliwe.
Zmarszczyła brwi. Zamyśliła się.
– Wiesz co? Wydaje mi się, że każda kobieta przede wszystkim pragnie miłości.
– Już to ma. Powiedziałam jej, że ją kocham.
– Cudownie! – I znów, Radinka uśmiechnęła się i zmarkotniała. – Nie wydajesz się szczęśliwy.
– Pewnie dlatego, że wybiegła z płaczem z mojego pokoju.
– O nie. Zazwyczaj się nie mylę w tych sprawach. Westchnął. Nieraz już zastanawiał się, czy Radinka naprawdę ma dar jasnowidzenia; a jeśli tak, czemu do cholery nie przewidziała ataku na własnego syna? Chyba że już wcześniej wiedziała, iż Gregori stanie się wampirem. Schyliła się nad notesem.
– Jestem przekonana, że to kobieta dla ciebie.
– Ja też. Wiem, że bardzo jej na mnie zależy, bo inaczej… Uniosła brwi. Czekała, co powie dalej. Przestępował z nogi na nogę.
– Poszukaj domu, dobrze? Muszę iść, już jestem spóźniony.
Uśmiechnęła się.
– Przejdzie jej. Wszystko będzie dobrze. – Odwróciła się na krześle, usiadła twarzą do komputera.
– Już szukam.
– Dzięki. – Szedł do drzwi.
– Musisz też zwolnić harem! – zawołała za nim. Skrzywił się. Poważny problem. Będzie musiał wspierać kobiety finansowo, póki same nie staną na nogi.
Wszedł do biura.
– Dobry wieczór, panowie.
Angus poderwał się z fotela. Występował, jak zwykle, w niebieskozielonym tartanie klanu MacKay.
– Aleśmy się na ciebie naczekali. Musimy załatwić sprawę tych cholernych Malkontentów.
Jean-Luc nie wstał, tylko uniósł rękę w geście powitania.
– Bonsoir, mon ami!
– Podjęliście jakąś decyzję? – Roman usiadł za biurkiem.
– Nie ma czasu na gadanie. – Angus spacerował po gabinecie. – Wczoraj wieczorem Malkontenci wypowiedzieli nam wojnę. Moi Szkoci są gotowi do walki. Uważam, że powinniśmy zaatakować. Dziś.
– Nie zgadzam się. – Jean-Luc wpadł mu w słowo. – Petrovsky jest z pewnością przygotowany na nasz odwet. Zaatakujemy jego dom na Brooklynie i co, będziemy na otwartej przestrzeni, jak kaczki do odstrzału. Niby dlaczego chcemy im dać taką przewagę?
– Moi ludzie się nie boją! – ryknął MacKay.
– Ja też nie. – W niebieskich oczach Jean-Luca pojawił się błysk. – Tu nie chodzi o strach, tylko o praktyczne podejście do sprawy. Gdybyście wy, Szkoci, nie byli w gorącej wodzie kąpani, w przeszłości przegralibyście mniej wojen.
– Nie jestem w gorącej wodzie kąpany! – huknął Angus. Roman podniósł ręce.
– Spokojnie, panowie. We wczorajszej eksplozji nikt nie ucierpiał. I chodź zgadzam się, że sprawę Petrovskiego trzeba załatwić, wolałbym nie angażować się w otwartą wojnę na oczach śmiertelnych.
– Exactement. - Jean-Luc poruszył się na fotelu. – Moim zdaniem powinniśmy obserwować Petrovskiego i jego ludzi, a kiedy dopadniemy ich w pojedynkę czy dwójkami – eliminować.
Angus się żachnął.
"Jak poślubić wampira milionera" отзывы
Отзывы читателей о книге "Jak poślubić wampira milionera". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Jak poślubić wampira milionera" друзьям в соцсетях.