– Pomagasz mi przy tym? Psychicznie? – Przecież w gabinecie dentystycznym ją zahipnotyzował.

Opuścił butelkę.

– Nie, nie mam na to siły. – Uniósł butelkę do ust.

A więc sama zmierzyła się ze swoim strachem. Było jej niedobrze, kiedy tak patrzyła, jak pije zimną krew, ale nie zemdlała.

– Już mi lepiej. Dziękuję. – Dopił do dna.

– Dobrze. – Wyprostowała się. – No to chyba już pójdę.

– Chwileczkę. – Wstał. – Pozwól, że… – Wziął ją za rękę. – Chciałbym się tobą zająć.

– Nic mi nie jest. – Nie wiedziała, śmiać się czy płakać. Oto stoi półnaga, z ranami w udzie. Może to szok, ale i rozpacz. Miała wrażenie, że jej serce przytłacza wielki czarny głaz i co chwila przypomina, że związek z wampirem nie jest możliwy.

– Chodź. – Zaprowadził ją do sypialni.

Ze smutkiem spojrzała na jego wielkie łoże. Dlaczego nie był zwykłym człowiekiem? Sądząc po wyglądzie sypialni, jest schludny i zorganizowany. Zaprowadził ją do łazienki. Coś takiego, nawet opuszcza deskę klozetową. Czy można chcieć więcej? Dlaczego nie jest śmiertelny?

Zwilżył ręcznik, pochylił się nad jej udem. Ciepła tkanina niosła ulgę. Nagle zapragnęła położyć się na podłodze.

– Tak mi przykro, Shanno. To się już nie powtórzy. Pewnie, że nie. Jej oczy wypełniły się łzami. Nie będzie miłości, nie będzie pasji. Nie może pokochać wampira.

– Boli?

Odwróciła głowę, żeby nie widział łez.

– Pewnie tak. – Wyprostował się. – Nie powinno było do tego dojść. Od osiemnastu lat nikogo nie ukąsiłem, odkąd wynalazłem krew syntetyczną. No, nie do końca. Doszło do transformacji, ale zaistniała wyjątkowa sytuacja. Gregori.

– Radinka mi o tym opowiadała. Nie chciałeś tego zrobić.

– To prawda. – Poszperał w szufladzie i wyjął dwa plastry. – Nie chciałem skazać na potępienie jego nieśmiertelnej duszy.

Powiedział to jak prawdziwy średniowieczny mnich. Shanna czuła, jak serce wyrywa jej się z piersi. Uważa, że jego dusza jest przeklęta.

Rozpakował plasterek.

– Wampir jest najbardziej głodny zaraz po przebudzeniu. Właśnie zabierałem się do jedzenia, kiedy przyszłaś. Zanim zaczęliśmy się kochać, powinienem był to wypić. – Przykleił plaster na rance. – Od tej chwili dopilnujemy, żebym najpierw zjadł.

Nie będzie od tej pory.

– Ja… nie mogę.

– Czego nie możesz?

Był bardzo przejęty. I taki piękny. Bladość ustąpiła.

Ma szerokie ramiona.

Masywną klatkę piersiową pokrytą ciemnymi włosami. Wydawały się delikatne i miękkie. Złotobrązowe oczy obserwowały ją czujnie.

Powstrzymała łzy.

– Ja… nie mogę uwierzyć, że masz tu toaletę. – Tchórz, skarciła sama siebie. Ale nie chciała go skrzywdzić. Ani jego, ani siebie.

Wydawał się zaskoczony.

– No cóż… Korzystam z niej.

– Z toalety?

– Tak. Nasze ciała absorbują jedynie czerwone krwinki, pozostałe składniki sztucznej krwi to produkty zbędne i je wydalamy.

– Och. – Chyba naprawdę nie musi tego wiedzieć. Przechylił głowę.

– Wszystko w porządku?

– Pewnie. – Odwróciła się i wyszła. Czuła jego wzrok na nagich pośladkach, Tyle, jeśli chodzi o wyjście z godnością. Pokonała gabinet, podeszła do swoich ubrań na podłodze. Siedziała na kanapie i wiązała buty, gdy Roman wyszedł z łazienki. Wyjął kolejną butelkę z lodówki i wstawił do mikrofalówki. Miał na sobie czarne dżinsy i szarą koszulkę polo. Zdążył się umyć i uczesać. Był zabójczo piękny i chyba ciągle głodny.

Zadzwoniła mikrofalówka. Przelał ciepłą krew do szklanki.

– Bardzo ci dziękuję. – Upił łyk i podszedł do biurka. – Nie powinienem był doprowadzać się do takiego stanu. Zachowałaś się bardzo szlachetnie, pomagając mi po tym, co zrobiłem.

– Po tym, jak mnie ukąsiłeś?

– Tak. – Zirytowany usiadł za biurkiem. – Wolę szukać pozytywnych stron.

– Chyba żartujesz.

– Nie. Kilka dni temu zemdlałaś na sam widok krwi. Musiałem cię zahipnotyzować, bo inaczej straciłabyś przytomność, kiedy wstawiałaś mi kieł. A dziś podałaś mi krew. Pokonujesz lęk.

No, to akurat prawda. Rzeczywiście robi postępy.

– Mam namacalny dowód, że jesteś wspaniałą dentystką. – Jaki?

– Wstawiłaś mi kieł. Działa bez zarzutu. Żachnęła się.

– No tak, mam na to namacalne dowody.

– To był błąd, ale dobrze wiedzieć, że zabieg się udał. Świetnie się spisałaś.

– Jasne. Byłoby straszne, gdybyś miał tylko jeden kieł. Jeszcze zaczęliby cię przezywać.

Uniósł brew.

– Chyba jesteś zła. – Odetchnął głęboko. – I chyba masz ku temu powody.

Nie, nie była zła. Urażona, smutna i zmęczona – tak. Zmęczona absorbowaniem życiowych zmian, które następowały ostatnio w zawrotnym tempie. Jakaś jej cząstka chciała ukryć się w łóżku, pod kołdrą, i już nigdy nie wstawać. Jak mu to wszystko wytłumaczyć?

– Ja… – Uratowało ją pukanie do drzwi.

– Roman? – zawołał Gregori. – Czemu zamykasz się na klucz? Jesteśmy umówieni!

– Cholera, zapomniałem. Przepraszam. – Błyskawicznie znalazł się przy drzwiach, otworzył je wrócił za biurko.

Otworzyła usta ze zdumienia. Ciągle nie mogła przyzwyczaić się do wampirycznej szybkości. Choć podczas seksu same z niej korzyści. Zarumieniła się. Nie może myśleć o seksie. Zwłaszcza że po nim następuje ukąszenie i utrata krwi.

– Cześć, bracie. – Gregori wkroczył do gabinetu z teczką pod pachą. Był ciągle w stroju wieczorowym, widocznym pod narzuconą na ramiona romantyczną peleryną. – Mam prezentację dotyczącą ubogich. Cześć, słodka. – Skinął Shannie głową.

– Cześć. – Wstała. – Czas na mnie.

– Nie musisz wychodzić. Szczerze mówiąc, chętnie poznam twoje zdanie. – Gregori wyjął grube arkusze z teczki i oparł o blat biurka.

Sharma przeczytała tekst na pierwszym: jak przekonać ubogie wampiry, żeby piły syntetyczną krew. Roman spojrzał na nią.

– Trudno jest namówić biednych, żeby kupowali sztuczną krew, skoro prawdziwą mają za darmo.

– Bo żyją w otoczeniu źródła pożywienia – śmiertelnych. – Zmarszczyła brwi. – Takich jak ja.

Odwzajemnił jej spojrzenie. Daj spokój, mówiły jego oczy. Gregori wodził wzrokiem od jednego do drugiego.

– Przeszkodziłem w czymś?

– Nie. – Wskazała arkusze. – Mów dalej. Gregori podjął przerwany wątek.

– Zadaniem Romatechu jest sprawić, by świat był bezpiecznym miejscem i dla ludzi, i dla wampirów. Mówię w imieniu nas wszystkich, gdy zapewniam, że nie chciałbym skrzywdzić człowieka. – Odrzucił pierwszą kartę i odsłonił kolejną.

Były na niej tylko dwa słowa: tania i dostępna. Shanna miała nadzieję, że nie chodzi o nią.

– Uważam, że te dwa czynniki to rozwiązanie naszego problemu z biednymi – ciągnął Gregori. – Laszlo wpadł na genialny pomysł. Ponieważ do życia potrzebne nam jedynie czerwone krwinki, on opracuje roztwór krwinek w wodzie, co będzie o wiele tańsze niż syntetyczna krew i napoje z serii fusion.

Roman skinął głową.

– I paskudne w smaku.

– Popracujemy nad tym. A teraz, jeśli chodzi o wygodę. – Odsłonił kolejną planszę. Widniał na niej budynek z okienkiem, jak w restauracji dla zmotoryzowanych.

– To restauracja wampiryczna. W karcie dań będzie krew syntetyczna i linia fusion, ale też nowy, tańszy produkt.

Shanna zamrugała szybko.

– Fast food?

– Tak jest. – Skinął głową. – A nowa mieszanka krwi i wody będzie bardzo tania.

– Jak barszcz! Wampiryczny hamburger! Jak to nazwiecie? Blood Hut? Vampire King? – Ku własnemu zdumieniu, zachichotała.

Gregori jej zawtórował.

– Dobra jesteś.

Roman się nie śmiał. Przyglądał się jej dziwnym wzrokiem. Ignorowała go, wpatrzona w rysunek.

– Ale czy okno dla zmotoryzowanych nie jest niebezpieczne? – zastanawiała się głośno. – No wyobraź sobie, śmiertelnik ustawia się w kolejce, myśląc, że to zwykła restauracja, a potem widzi w menu samą krew. To chyba zdradziłoby wasze istnienie?

– Ma rację – zauważył Roman.

– Już wiem! – Uniosła ręce. Wyobraziła sobie restaurację. – Wynajmijcie lokal na piętrze, powiedzmy, dziesiątym, i tam umieśćcie to okienko. Tym sposobem śmiertelnik nie stanie w kolejce.

Gregori nie rozumiał.

– Na dziesiątym piętrze?

– No. Bo to będzie okienko przelotne. – Parsknęła śmiechem.

Gregori spojrzał na Romana.

– Ale my nie umiemy latać. Roman wstał.

– Gregori, masz niezły pomysł. Niech Laszlo opracuje przepis tego… ekonomicznego posiłku.

Shanna zakryła sobie usta dłonią, ale nie przestała się śmiać.

Roman spojrzał na nią z niepokojem.

– I zacznij szukać odpowiedniego lokum.

– Tak jest, szefie. – Schował plansze do teczki. – Wychodzę dziś z Simone. Oczywiście w celach badawczych, ma się rozumieć. Muszę się przekonać, które kluby są najbardziej popularne.

– Świetnie. Dopilnuj, żeby Simone nie wpakowała się kłopoty.

Skinął głową.

– Tak jest. Wiesz, że wychodzi ze mną tylko dlatego, żeby wzbudzić w tobie zazdrość.

Nagle Shannie nie było do śmiechu. Spojrzała groźnie na Romana.

Miał dość przyzwoitości, by się speszyć.

– Dałem jej jasno do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany.

– Tak, wiem. – Gregori już szedł do drzwi, ale się zatrzymał. – Aha, chciałem zorganizować jutro spotkanie grupy fokusowej w Romatechu. Sprowadzić ubogie wampiry, niech wypełnią ankietę na temat tej restauracji. Dziś w klubach rozpuszczę wici.

– Dobrze. – Roman już otwierał mu drzwi. Gregori zerknął na Shannę.

– Dobra jesteś w te klocki. Pomożesz mi jutro przy badaniu fokusowym?

– Ja?

– No. Odbędzie się w Romatechu, więc będziesz bezpieczna. – Wzruszył ramionami. – To tylko propozycja. Przynajmniej miałabyś coś do roboty.

Zamyśliła się. Jaką ma alternatywę – salon Romana i jego harem.

– Dzięki, bardzo chętnie.

– Nie ma sprawy. – Wsunął teczkę pod ramię. – No dobra, wyruszam w miasto. Fajna pelerynka, nie? Jean-Luc mi ją pożyczył.