– Och. – Simone sączyła coś z kieliszka. – Przyjechałam z Pahyża specjalnie po to, żeby z nim być.

W Shannie rozgorzał gniew. Na Romana i na nie, ale przede wszystkim na siebie. Nie powinna zadawać się z nim, póki miał te kobiety pod bokiem.

– To, co jest między mną a Romanem, dotyczy tylko nas. Maggie pokręciła głową.

– Wśród wampirów trudno utrzymać tajemnicę. Podsłuchałam wczoraj Romana, jak pytał, czy może się z tobą kochać.

– Co? – Czuła, jak wzbiera w niej gniew i lada chwila wybuchnie.

– Maggie świetnie wyłapuje myśli – wyjaśniła Vanda. – Usłyszała Romana i dała nam znać. Zapytałyśmy, czy możemy do was dołączyć.

– Uspokój się. – Darcy spojrzała na nią z niepokojem. – Nie wpuścił ich.

– Był okropny! – Simone się nadąsała.

– To prawda. – Maggie skrzyżowała ręce na piersi. – Czekałyśmy, aż znów zainteresuje się seksem. A kiedy wreszcie do tego doszło, nie pozwolił nam brać udziału.

– Nie pojmuję. – Vanda westchnęła. – Jesteśmy jego haremem. Mamy prawo uprawiać z nim seks wampiryczny, ale on nas odepchnął.

Shanna gapiła się na nie z szeroko otwartymi ustami. Serce waliło jej w piersi.

– Doprawdy – piękność z Południa była bardzo urażona – dawno nikt mnie tak nie upokorzył.

– Wy… – Shanna z trudem zaczerpnęła tchu. – Chciałyście do nas dołączyć? Wszystkie?

Vanda wzruszyła ramionami.

– Kiedy ktoś uprawia seks wampiryczny, każdy może dołączyć.

– Tak powinno być – zgodziła się Maggie. – Pytałyśmy, czy możemy, i to dwa razy, ale ciągle nas odpychał.

– A nawet skahcił. – Simone wydęła usta.

– Tak się kłóciliśmy – ciągnęła Maggie – że nawet Szkoci to wyłapali i kazali nam dać mu spokój.

Shanna się skrzywiła. Nic dziwnego, że tak się jej przyglądali. Czy wszyscy w tym domu wiedzieli, co robiła z Romanem? Poczerwieniała.

– Dziś też będziecie się kochać, non? - zapytała Simone.

– Dlatego chciałybyśmy, żebyś dołączyła do haremu – wyjaśniła Maggie z przyjaznym uśmiechem.

– No właśnie. – Vanda też się uśmiechała. – Żeby Roman kochał się z nami wszystkimi.

– O nie! – Shanna pokręciła głową. – Nie ma mowy! – Wybiegła, zanim zobaczyły jej łzy. Cholera! Teraz już wiedziała, czemu Roman znikał. Kazał jej czekać, a sam poskramiał swój harem. Kochał się z nią i jednocześnie odpychał ich umysły. Jakby się kochali w domu pełnym podglądaczy.

Pobiegła na pierwsze piętro. Szok przerodził się w przerażenie. Ból. Jak mogła się wpakować w coś takiego?

Na drugim piętrze płakała. Jak mogła być tak głupia? Niepotrzebnie w ogóle wpuściła go do swoich myśli. Do łóżka. Serca. Na trzecim ból przerodził się w gniew. Cholerny harem! Cholerny Roman. Dlaczego trzyma tu inne kobiety, skoro twierdzi, że mu na niej zależy? Na czwartym skręciła do siebie, ale się zawahała. Gniew buzował silnym płomieniem i nie zdołała nad nim zapanować. Pobiegła na piąte.

Strażnik powitał ją ze znaczącym uśmiechem.

Miała ochotę go uderzyć. Zacisnęła zęby.

– Chciałabym porozmawiać z Romanem.

– Aye, pani. – Otworzył jej drzwi.

Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Być może Roman wyszedł cało z wielkiej wojny wampirów w 1710 roku, ale teraz musi stawić czoło gorszemu wrogowi.

Rozjuszonej kobiecie.

Rozdział 20

Roman leżał w łóżku i rozmyślał. Poprzednia noc była cudowna, ale zarazem niepokojąca. Za dużo energii kosztowało go trzymanie na dystans myśli kobiet z drugiego piętra.

Rany boskie, miał ich po dziurki w nosie. Nie wiedział nawet, jak wszystkie mają na imię. Tak naprawdę nie zajmował się nimi. Podczas seksu wampirycznego wyobrażał sobie po prostu, że kocha się z kobietą. Może paniom z haremu sprawiało to przyjemność, jednak jeśli chodzi o niego, równie dobrze mógłby kochać się z Vanną. To nie było prawdziwe. Nigdy.

I nawet nie z Shanną. To go drażniło. Oczyma wyobraźni widział właśnie ją, miał jednak świadomość, że to nie do końca ona. Nie wiedział, jak wygląda nago, a teraz wyobraźnia już mu nie wystarczyła. Zapragnął prawdziwego doznania. I wydawało mu się, że Shanna także tego pragnie. Wczoraj na pewno tego chciała, narzekała, że nie może go dotknąć. Musi dokończyć specyfik, nad którym obecnie pracuje. Gdyby udało mu się nie spać za dnia, mógłby czuwać nad Shanną całą dobę. I mieliby dla siebie czas wtedy, gdy inne wampiry śpią. A gdyby udało mu się ją namówić, by z nim zamieszkała, i gdyby nie spał w ciągu dnia, pozwoliłby im prowadzić bardziej normalne życie.

Wstał, wziął gorący prysznic. Bardzo chciał ją dziś zobaczyć, musi jednak też pojechać do Romatechu. Pozostałą część tygodnia zajmie mu konferencja. Jean-Luc, Angus i Roman chcieli opracować plan walki z Malkontentami, zwłaszcza że teraz wiedzieli już na pewno, że Petrovsky stoi na ich czele. A obalenie Petrovskiego to nie tylko spokój w życiu przyzwoitych, pokojowo nastawionych wampirów, ale i bezpieczeństwo Shanny.

Uśmiechnął się. Nawet wobec perspektywy nieuchronnej wojny wampirycznej nie mógł przestać myśleć o tej dziewczynie. Była taka inna, taka intensywna, taka otwarta, jeśli chodzi o uczucia. Przebywając w jej umyśle, usiłował zorientować się, co do niego czuje. Szybko przyzwyczaiła się do tego, iż ma do czynienia z wampirem; jest taka dobra i ciepła. Naprawdę słodka. Pokochał jej szczerość i dobroć. Uśmiechnął się i sięgnął po ręcznik. Bywa odważna, zadziorna, kiedy się zdenerwuje. To też w niej uwielbiał. Liczył, że odwzajemni jego uczucie. Byłoby cudownie – przecież już stracił dla niej głowę.

Uświadomił to sobie, gdy zobaczył ją na balu, plamę różu wśród bieli i czerni. Była życiem, kolorem, jego wielką miłością. Wyczuwał, że jeśli Shanna go pokocha i zaakceptuje, z jego mroczną duszą, nie wszystko stracone. Jeżeli jest w nim coś choćby odrobinę warte miłości, pojawi się nadzieja na wybaczenie. Już wczoraj chciał jej powiedzieć, że ją kocha, ale się powstrzymał. Chciał jej to powiedzieć osobiście, oko w oko.

Pochylił się, włożył bokserki. Przed oczami tańczyły mu czarne plamy. Rany, ależ jest głodny. Powinien był zjeść coś przed kąpielą, ale zapomniał pogrążony w myślach o Shannie. W samej bieliźnie poszedł do gabinetu, otworzył lodówkę, wyjął butelkę krwi. Tak zgłodniał, że mógłby ją wypić na zimno.

Drzwi do gabinetu trzasnęły. Odwrócił się. Shanna. Z uśmiechem odkręcił nakrętkę.

– Dobry wieczór. Cisza.

Odwrócił się. Szła w jego stronę, zapłakana, z czerwonymi, zapuchniętymi oczami. Wściekła.

– Co się stało, kochanie?

– Wszystko! – Dyszała ciężko, wręcz emanowała wściekłością. – Nie wytrzymam tego dłużej.

– Dobrze. – Odstawił butelkę. – Chyba coś zrobiłem, nie wiem tylko, co.

– Wszystko! Nie powinieneś mieć haremu. To koszmarne, że zostawiłeś mnie w łóżku rozpaloną, a sam uciąłeś sobie z nimi pogawędkę. A już szczytem wszystkiego jest, że chciały do nas dołączyć! Co to miało być? Mentalna orgia?

– Nie dopuściłbym do tego. To dotyczy tylko nas.

– Nieprawda! Wiedziały, że się kochamy. I cały czas waliły pięściami w drzwi.

Skrzywił się mimowolnie. Cholerne kobiety.

– Domyślam się, że z nimi rozmawiałaś.

– Z twoimi kobietami? Z twoim haremem? – Zmrużyła oczy ze złości. – Wiesz, że zapraszały mnie do siebie?

O rany.

– A wiesz, dlaczego? Chcą, żebym była jedną z nich, bo wtedy nic nie stanie na przeszkodzie, żeby do nas dołączyły w łóżku! Słyszałeś o wielokrotnym orgazmie? Już się nie mogę doczekać!

– To ironia, tak?

– A jak myślisz? – Fuknęła wściekle. Zazgrzytał zębami.

– Posłuchaj, Shanno, utrzymanie w tajemnicy tego, co było między nami, kosztowało mnie sporo wysiłku. – Skręcało go z głodu.

– Nie udało ci się! Nawet Szkoci wiedzieli, co robimy! A mimo wszystko robiłeś to ze mną!

Podszedł bliżej.

– Nikt nie słyszał, co się dzieje między nami – mówił ze złością. – To naprawdę było tylko między nami. Tylko ja słyszałem twoje jęki i szlochy. Tylko ja czułem, jak drżysz, kiedy…

– Dość już. Niepotrzebnie się zgodziłam w sytuacji, gdy masz harem kobiet gotowych do nas dołączyć.

Zacisnął pięści. Starał się nad sobą zapanować, ale to cholernie trudne, kiedy z głodu kręci się w głowie.

– Nic nie mogę z nimi zrobić. Nie dałyby sobie rady same.

– Chyba żartujesz! Ile musi minąć stuleci, zanim dorosną?

– Urodziły się w czasach, gdy kobiet niczego nie uczono. Są bezbronne i bezradne, a ja jestem za nie odpowiedzialny.

– Naprawdę je chcesz?

– Nie! Przejąłem harem wraz z tytułem głowy klanu, w 1950 roku. Nie wiem nawet, jakie mają imiona. Poświęcałem cały czas pracy w laboratorium i tworzeniu Romatechu.

– Jeśli ich nie chcesz, przekaż je komuś innemu. W okolicy jest zapewne mnóstwo wampirów płci męskiej, którzy umierają z rozpaczy i tęsknoty za porządną, martwą towarzyszką.

Denerwował się coraz bardziej.

– Tak się składa, że ja też jestem martwy! Skrzyżowała ręce na piersi.

– Ty i ja… bardzo się różnimy. To się chyba nie uda.

– Wydawało mi się, że już to sobie wyjaśniliśmy. – Boże, chyba nie chce go zostawić. Nie pozwoli jej na to. Są do siebie podobni. Rozumie go lepiej niż ktokolwiek inny.

– Ja nie… Nie będę się z tobą kochać, jeśli cały harem ma do nas dołączyć. Nie pogodzę się z tym.

Gniew go zaślepiał.

– Nie chcesz mi chyba wmówić, że ci się nie podobało. Wiem, co czułaś. Byłem w twojej głowie.

– To wydarzyło się wczoraj. Teraz jest mi tylko wstyd. Z trudem przełknął ślinę.

– Wstydzisz się tego, co robiliśmy? Wstydzisz się mnie?

– Nie, jestem wściekła! Te kobiety uważają, że mają do ciebie prawo, że należysz do nich!

– Nigdy! One są nieważne. Nie wpuszczę ich.

– Nie chodzi o to, żebyś ich nie wpuszczał, tylko żeby ich tu nie było. Nie pojmujesz? Nie chcę się tobą z nimi dzielić. Muszą odejść!

Zaschło mu w gardle. A więc w tym rzecz. Zależy jej na mnie. Pragnie go. Chce mieć dla siebie. Szeroko otworzyła oczy.