– Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Nie wytrzymam tego. Chcesz tego? Dotknął włosków między jej nogami. Drgnęła.

– Tak.

Jesteś gotowa? Oblała ją fala gorąca.

– Sam zobacz. – Przewróciła się na plecy, przekonana, że go ujrzy. Dziwnie się czuła, leżąc z zapraszająco rozchylonymi nogami w pustym pokoju. – Roman?

Chcę cię pocałować. Jego oddech muskał piersi, a potem usta zamknęły się na brodawce. Drażnił ją językiem.

Wyciągała do niego ręce i znów objęła puste powietrze. Zajął się drugą piersią.

– Chcę cię dotknąć. Objąć. – Podskoczyła, gdy dłoń zawędrowała między jej uda. Badawcze palce.

Jesteś mokra. I piękna.

– Roman. – Szukała go i nie znalazła. Dziwne? Mało powiedziane, to irytujące. Zacisnęła dłonie na prześcieradle.

Delikatnie rozchylił płatki, wsunął palec, ostrożnie badał jej wnętrze. Podoba ci się tak? Czy wolisz to? Drażnił palcem nabrzmiałą łechtaczkę.

Krzyknęła, szarpała prześcieradło. Chciała go objąć, wplątać palce we włosy, czuć pod dłońmi mięśnie jego pleców i pośladków. To takie egoistyczne. I wspaniałe.

Wsunął w nią dwa palce, tak jej się przynajmniej wydawało. A może trzy. Boże, torturował ją, dotykał, pieścił, drażnił. Nie miała pojęcia, ile ma zakończeń nerwowych poniżej pasa, ale Roman chciał chyba rozpalić wszystkie. Coraz szybciej, mocniej. Wbiła pięty w materac, napięła mięśnie, uniosła pośladki. Jeszcze. Jeszcze.

Usłuchał.

Dyszała ciężko, spragniona powietrza. Napięcie narastało, rozkoszne, gorące. Płonęła z pożądania. Mocniej. Mocniej. Napierała na jego dłonie, drżała. Złapał ją za pośladki i wziął w usta.

Wystarczyło jedno muśnięcie językiem, a eksplodowała. Zaciskała mięśnie na jego palcach. Krzyczała, targana spazmami, dygotała, traciła oddech. I tak bez końca. Podkuliła nogi, rozkoszowała się spełnieniem.

Jesteś piękna. Pocałował ją w czoło.

– A ty wspaniały. – Przycisnęła rękę do piersi. Serce nadal waliło jak oszalałe, skóra paliła.

Muszę już iść, najsłodsza. Śpij dobrze.

– Co? Nie możesz teraz odejść. Muszę. Śpij dobrze, najdroższa.

– Nie możesz. Chcę cię przytulić. – Poczuła zimny ucisk u nasady nosa, a potem zapadła cisza.

– Roman?

Nic. Szukała go w sobie. Zniknął.

– Ej, jaskiniowcu! – zawołała w stronę sufitu. – Nie możesz tak po prostu rozpalić mnie i odejść!

Żadnej odpowiedzi. Usiadła z trudem. Zegarek przy łóżku wskazywał godzinę – dziesięć po szóstej.

Więc o to chodziło. Opadła na posłanie. Wstaje słońce. Wszystkie grzeczne wampirki wskakują do trumienek. Brzmi nieźle. Lepiej niż prawda – że przez najbliższych kilkanaście godzin Roman będzie trupem.

Cholera. Jak na nieboszczyka, nieźle sprawdza się w łóżku. Jęknęła, zakryła oczy dłonią. Co ona wyprawia? Kocha się z wampirem? Przecież to związek bez przyszłości. On zawsze będzie miał trzydzieści lat, będzie wiecznie młody, seksowny i przystojny, a ona się zestarzeje.

Jęknęła. Są skazani na klęskę. On zawsze będzie księciem z bajki.

A ona paskudną starą babą.


Obudziła się wczesnym popołudniem, wstała, zjadła lunch z Howardem Barrem i innymi strażnikami z dziennej zmiany. Choć zatrudnieni głównie jako ochroniarze, mieli także obowiązek utrzymywać dom w czystości. No tak, szum odkurzacza nie obudzi wampira.

Nudziła się, więc wyprała nowe ciuchy i włączyła telewizor. DVN ciągle nadawało, najczęściej po francusku i włosku. W Europie jest teraz noc. Co jakiś czas pojawiały się hasła reklamowe. „Nadajemy bez przerwy, bo gdzieś zawsze jest noc. DVN – bez cyfry jesteś niewidzialny”. Teraz te słowa nabrały sensu.

Przed zachodem słońca wzięła długi gorący prysznic. Dla Romana chciała być piękna. Zeszła do kuchni na kolację i obserwowała zmianę warty. Przyszli Szkoci. Na jej widok uśmiechali się, szli do lodówki, czekali na swoją kolej przy mikrofalówce, zerkali na nią z uśmiechem i wymieniali znaczące spojrzenia.

Co jest? Ma szpinak między zębami? W końcu wyszli zająć pozycje. Connor został, płukał butelki w zlewie. Kiedyś już widziała, jak to robi, ale wtedy nie kojarzyła, w czym rzecz.

– Dlaczego wszyscy są tacy radośni? – zapytała, nie wstając z krzesła za stołem. – Myślałam, że po wczorajszym wybuchu zanosi się na wojnę.

– Bo to prawda – odparł Connor. – Ale jeśli się żyje tyle, ile my, to się wie, że się nie pali. Zajmiemy się Petrovskim. Szkoda, żeśmy go nie załatwili podczas wielkiej wojny.

Pochyliła się nad stołem.

– Była kiedyś wielka wojna wampirów?

– Aye. W1710 roku. – Zamknął zmywarkę i oparł się o kontuar. Jego oczy zasnuły się mgłą wspomnień. – Brałem w niej udział. Petrovsky też, choć walczyliśmy po przeciwnych stronach.

– Jak do tego doszło?

– Roman ci nie mówił?

– Nie. Też brał w niej udział?

Connor się żachnął.

– On ją rozpętał.

Czy to miał na myśli, mówiąc, że popełniał straszliwe czyny?

– Opowiesz mi?

– Chyba nic złego z tego nie wyniknie. – Podszedł do stołu i usiadł. – Romana przeistoczył paskudny wampir o imieniu Casimir. Miał stado pachołków i razem mordowali, gwałcili, plądrowali całe wioski, dla samej rozkoszy niszczenia. Petrovsky był jednym z jego ulubieńców.

Shanna się wzdrygnęła. Roman był łagodnym mnichem, poświęcił się leczeniu ubogich. Przerażała ją sama myśl, że znalazł się w takim otoczeniu.

– Co się stało z Romanem?

– Casimir chciał zabić w nim całe dobro, zastąpić je złem. Robił mu straszne rzeczy. Zmuszał do koszmarnych wyborów. – Pokręcił z niesmakiem głową. – Kiedyś na przykład pojmał dwoje dzieci i zagroził, że zabije oboje. Roman mógł uratować jedno – zabijając własnoręcznie drugie.

– Boże. – Zrobiło jej się niedobrze. Nic dziwnego, że Roman uważał, iż Bóg się od niego odwrócił.

– Kiedy odmówił udziału w takiej potworności, Casimir wpadł w szał i pewnej nocy wraz ze swoimi pachołkami zaatakował klasztor Romana. Wymordowali wszystkich mnichów, a budynki zniszczyli.

– Nie! Wszystkich? Nawet przybranego ojca Romana? – Na samą myśl Shannie krajało się serce.

– Aye. Wiesz, to nie była jego wina, ale i tak miał wyrzuty sumienia.

Nic dziwnego, że ma tak niską samoocenę. Rozumiała, skąd u niego poczucie winy. Ona mimo że nie była winna śmierci Karen, też się obwiniała.

– Ruiny klasztoru… Są na obrazie na piątym piętrze, prawda?

– Aye. Roman ma go u siebie, żeby mu przypominał…

– Żeby go dręczył. – Oczy zaszły jej łzami. Jak długo jeszcze będzie się karać?

– Aye. - Connor ze smutkiem pokiwał głową. – Widok klasztoru natchnął Romana nową myślą, dostrzegł nowy cel swojej straszliwej egzystencji. Przysiągł wtedy, że zniszczy Casimira i jemu podobnych. Wiedział jednak, że sam nie da rady. Odszedł więc, wyruszył na zachód, zakradał się na pola bitwy pod osłoną nocy i wyszukiwał konających. W roku 1513 poznał Jean-Luca we Francji, a Angusta w Szkocji. Przemienił ich, i tak zyskał pierwszych sprzymierzeńców.

– A ciebie?

– Na polu bitwy pod Solway Moss. – Westchnął. – W mojej Szkocji pokój nigdy nie trwał długo. To było świetne miejsce do szukania wojowników. Podczołgałem się do drzewa, żeby umrzeć. Roman mnie znalazł i zapytał, czy chcę nadal walczyć w służbie dobra. Bardzo mnie bolało i niewiele pamiętam, ale chyba powiedziałem, że tak, bo mnie przemienił.

Shanna przełknęła z trudem.

– Żałujesz?

Spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Nie, dziewczyno. Umierałem. A Roman nadał mojej egzystencji sens. Angus też tam był. Przemienił Iana. W 1710 roku Roman zgromadził armię wampirów. MacKay awansował na stopień generała, ja kapitana. – Uśmiechnął się dumnie.

– I zaatakowaliście Casimira?

– Aye. To była krwawa bitwa. Trwała trzy noce. Ranni i słabi zostawali na polu i ginęli w promieniach słońca. Trzeciej nocy, tuż przed świtem, Casimir poddał się, a jego zwolennicy rozpierzchli.

– Petrovsky był jednym z nich?

– Aye. Wkrótce go dopadniemy. Nie przejmuj się tym. – Idę na obchód.

– Roman chyba już się obudził. Connor uśmiechnął się znacząco.

– Na pewno. – Wstał i poprawił na sobie kilt.

Shanna westchnęła. A więc Roman mówił prawdę o swoich zbrodniach. Mordował i przemieniał ludzi w wampiry. Tylko że wybierał umierających, a przyświecał mu szlachetny cel. Pokonał okrutnego Casimira.

Miał straszną przeszłość, ale nie zasługuje na potępienie. Casimirowi nie udało się go złamać, pozostał dobry. Zawsze starał się chronić słabych i śmiertelnych. Jednak wyrzuty sumienia wciąż nie dają mu spokoju, stąd przekonanie, iż Bóg się od niego odwrócił. Musi jakoś dotrzeć do Romana, złagodzić ten ból. Może jako para nie mają szans, ale jej na nim zależy i nie może patrzeć obojętnie na jego cierpienie. Szła przez hol, w stronę schodów.

– O, witaj! – Maggie stała w otwartych drzwiach do salonu. Shanna widziała, że w środku zgromadził się cały harem.

O nie. Nie chciała na nie patrzeć.

– Chodź do nas. – Maggie złapała ją za rękę i pociągnęła do środka. – Popatrzcie! To jest Shanna.

Wszystkie posłały jej promienne uśmiechy.

O co im chodzi? Nie ufała tym kobietom za grosz.

Vanda uśmiechnęła się przepraszająco.

– Wybacz, że byłam niegrzeczna. – Dotknęła kosmyka jej włosów. – Dobrze ci w tym kolorze.

– Dzięki. – Cofnęła się do drzwi.

– Nie odchodź. – Maggie przytrzymała ją za ramię. – Posiedź z nami.

– No właśnie. – Vanda skinęła głową. – Chciałyśmy cię powitać w naszym gronie.

Shanna sapnęła głośno.

– Nie dołączam do haremu.

– Ale ty i Roman… jesteście kochankami, nie? – Simone podniosła głowę.

– Ja… To nie wasza sprawa. – Skąd u licha wiedziały, co się stało?

– Nie denerwuj się – łagodziła Vanda. – Nam wszystkim Roman się podoba.